Michał Kubiak: Jesteśmy na tyle silnym krajem, że FIVB nie może nas stracić. Chyba tego nie wykorzystujemy

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Michał Kubiak
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Michał Kubiak

- Przyszłoroczny Puchar Świata nie ma sensu. Może gdybyśmy go zbojkotowali, inne reprezentacje poszłyby za nami. FIVB nie może sobie pozwolić, żeby nas stracić - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Michał Kubiak, kapitan drużyny mistrzów świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Doszedł pan już do pełni zdrowia po mistrzostwach świata?

[b][tag=17107]

Michał Kubiak[/tag], kapitan siatkarskiej reprezentacji Polski, zawodnik klubu Panasonic Panthers:[/b] Tak, wszystko jest w porządku, choć czasu na wyleczenie się i odpoczynek nie było dużo. W tym samym tygodniu, w którym wróciliśmy z mistrzostw, ja byłem już w Japonii. Powrót do Polski był w poniedziałek, a ja w piątek wyruszyłem w kolejną podróż. Głos też odzyskałem dość szybko. Kilka rzeczy złożyło się na to, że po finale miałem mocną chrypę. Dobrze jednak, że ona była.

Muszę zapytać o jedną, konkretną sytuację z meczu finałowego. Trzeci set, rywale blokują Artura Szalpuka i jest 24:23. Przed trzecią piłką meczową siada pan na boisku i prosi o interwencję lekarzy. Bartosz Kurek mówił nam, że od razu wiedział, że nic panu nie jest. Potwierdza pan, że to była taktyczna zagrywka?

Zgadza się. Widziałem, że potrzebujemy chwili oddechu, a czasów chyba już nie mieliśmy. Trzeba było coś wymyślić, żeby mieć dodatkowe kilka sekund na uspokojenie emocji. Padło na mnie i okazało się, że takie zagranie przyniosło efekt, bo w kolejnej akcji Bartek zdobył punkt i wygraliśmy mistrzostwa.

Zaraz po turnieju furorę zrobiło w internecie kilkusekundowe nagranie, na którym widać, co mówi pan po ostatniej piłce pierwszego seta meczu Polska - USA. Chodzi o te słowa o challenge'u.

Cieszę się, że moje słowa robią furorę (śmiech). To były słowa rzucone pod wpływem chwili, spowodowane poprzednią akcją, w której pomyliłem się o centymetr. Amerykanie sprawdzili i okazało się, że punkt należy się im. Po kolejnej piłce też mogli sobie brać challenge.

Często wraca pan do wrześniowego turnieju? Oglądał pan mecze, które rozegraliście w Bułgarii i we Włoszech?

Oglądałem. Właśnie przed chwilą skończyłem oglądanie tie-breaka z meczu ze Stanami Zjednoczonymi.

Graliście wtedy świetnie, Amerykanie zresztą też. Brał pan kiedyś udział w tak twardym spotkaniu, stojącym na równie wysokim poziomie?

Jeśli chodzi o emocje, równie wielkie były w meczu z Niemcami w Berlinie, w europejskich kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich. Na pewno jednak poziom nie był wtedy tak wysoki.

Vital Heynen po turnieju stwierdził, że najlepsze zdanie, jakie słyszał, padło z pańskich ust: "Jedynym zespołem, którego się obawiamy, jest Polska". Wyjaśni pan, co miał pan na myśli?

Chodziło mi o to, że jeżeli będziemy grać dobrze, nie będzie zespołu poza naszym zasięgiem i to się sprawdziło. Chciałem w ten sposób podkreślić, że należy patrzeć na siebie, nie oglądać się na inne ekipy.

Nikt nie czuje się dobrze, gdy jest oszukiwany, albo gdy uważa, że nie mówi mu się całej prawdy. Pracując z Vitalem wiemy, że on nam całą prawdę mówi, nawet jeśli nie chcemy jej usłyszeć.

Najważniejsza dla waszego triumfu była atmosfera? Pana koledzy mówią, że wewnątrz zespołu wytworzył się wyjątkowy klimat.

Zgadza się. To był jeden z niewielu sezonów kadrowych, po którym żal nam było, że się skończył. Czuliśmy się w swoim towarzystwie naprawdę dobrze, widzieliście to zresztą na boisku.

Całkowity kontrast w stosunku do tego, co działo się w kompletnie nieudanym roku 2017?

Nie chcę wracać do tamtego sezonu. Teraz mamy nową drużynę, nowego trenera. Wszyscy czujemy się w zespole dobrze, nawet jak trener na kogoś nakrzyczy, szybko jest to wyjaśniane. Nie ma gadania za plecami, wszystko jest pokazywane czarno na białym. Małe problemy, które się pojawiają, są zduszane w zarodku i nie przeradzają się w trudne do rozwiązania konflikty.

Każdy z was podkreśla, że szczerość Heynena, obowiązująca w jego drużynie transparentność, to wielkie atuty Belga. Niektórzy dodają, że innym selekcjonerom tej szczerości brakowało.

Nikt nie czuje się dobrze, gdy jest oszukiwany, albo gdy uważa, że nie mówi mu się całej prawdy. Pracując z Vitalem wiemy, że on nam całą prawdę mówi, nawet jeśli nie chcemy jej usłyszeć. Według mnie to dobra, zdrowa sytuacja, która jest kluczem do osiągania wielkich rzeczy.

Poza szczerością jest jeszcze coś, co wyróżnia Heynena?

To szkoleniowiec, który nie szuka problemów tam, gdzie ich nie ma. Nie wyolbrzymia małych spraw, nie robi z igły wideł. Dał nam wolną rękę jeżeli chodzi o kontakt z bliskimi, nasze rodziny mogą przyjeżdżać na zgrupowania. Nie wydaje mi się, żeby piętnastominutowe spotkanie z żoną na kawie mogło któremuś z nas przeszkodzić w zagraniu dobrego meczu. Wręcz przeciwnie - brak możliwości zobaczenia się z bliskimi powoduje więcej szkody, niż pożytku. Vital to rozumie, z czego my się bardzo cieszymy. Chciałbym zaznaczyć, że nie krytykuję zasad obowiązujących u innych trenerów. Wyrażam po prostu swoje zdanie, które wyrobiłem sobie w ciągu kilkunastu lat grania w siatkówkę.

Heynen daje wam wolną rękę, ale nie we wszystkim. W czasie mistrzostw to on ustalił, w jakich parach będziecie mieszkać w pokojach. Pana współlokatorem został Damian Wojtaszek, chyba największy wesołek w drużynie.

To był chyba jedyny moment, w którym wymusił na nas podporządkowanie się. Mnie sparował akurat z "Wojtyłą", z którym mieszkałem już na wyjazdach kiedy graliśmy razem w Jastrzębskim Węglu. Damian wbrew pozorom jest bardzo spokojnym i ułożonym człowiekiem, tak jak dla mnie niezwykle ważna jest dla niego rodzina.
Czasem żartowaliśmy, że w pokoju zachowuje się zupełnie inaczej, niż po przekroczeniu jego progu, że ładuje wtedy baterie, a jak już wyjdzie na zewnątrz, zmienia się w innego Damiana.

Kiedy w czasie mistrzostw leżał pan chory w pokoju, Wojtaszek przynosił panu posiłki.

Gdybym ja był na jego miejscu, robiłbym to samo. Oczywiście, zachował się jak mój przyjaciel, którym jest. Natomiast nie widzę w tym niczego nadzwyczajnego. Pomógł niedomagającemu koledze i za to należy mu się duże "dziękuję".

Kilka dni temu Bartosza Kurka ogłoszono najlepszym siatkarzem Europy w 2018 roku. Nie spodziewam się, że powie pan cokolwiek innego niż "słuszny wybór".

Bardzo się cieszę z sukcesu Bartka, bo wiem, jak ciężko pracuje. Ostatni sezon nie był dla niego najlepszy. Grając w Turcji doznał kontuzji, potrzebował kilku miesięcy, żeby dojść do wysokiej formy, w tym czasie zalała go fala hejtu. Jestem naprawdę szczęśliwy, że odebrał taką nagrodę i serdecznie mu gratuluję. Należy mu się za to, jaki turniej zagrał w Bułgarii i we Włoszech.

Heynen po turnieju stwierdził, że MVP mistrzostw był Kurek, ale MVP polskiej drużyny Kubiak. Czy czuł pan, że to właśnie pan ma największy wpływ na to, co dzieje się z zespołem?

Nie odbieram tego w ten sposób. Jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że wiem, co trzeba zrobić w niektórych sytuacjach, żeby pomóc drużynie. Jako kapitan muszę brać odpowiedzialność na swoje barki i swoim doświadczeniem pomagać kolegom najlepiej jak potrafię.

Od kilku tygodni jest pan już w Japonii. Jak przyjęto tam mistrza świata?

Wielkiej fety nie było. W klubie interesowali się turniejem, wiedzieli co osiągnęliśmy i już zaraz po finale odbierałem od znajomych z Panasonic Panthers SMS-y z gratulacjami. Po moim przylocie też wyrażali swoje uznanie, ale imprezy z tortem na moją cześć nie zrobili.

W ekipie "Panter" traktują już pana trochę jak swojego?

Jestem w drużynie trzeci sezon, więc trochę się zżyłem z chłopakami. Przez ten czas drużyna praktycznie się nie zmieniła, większość zawodników, którzy byli w klubie wtedy, gdy do niego przychodziłem, nadal w nim jest. W zespole może być tylko jeden obcokrajowiec i ja zajmuję to miejsce. Poza tym są byli i obecni reprezentanci Japonii - Kunihiro Shimizu, Hideomi Fukatsu, Tatsuya Fukuzawa, Takeshi Nagano, Akihiro Yamauchi. Wspólnie spędzony czas, zarówno na boisku, jak i poza nim, nie pozostaje bez znaczenia.

Początek sezonu ligowego macie bardzo dobry. Wygrywacie mecz za meczem, pan ma świetne statystyki. Wysoka forma wypracowana na mistrzostwa najwyraźniej wciąż się utrzymuje.
Ja uważam, że forma zależna jest tylko i wyłącznie od ciebie. Jasne, czasem gra się trochę lepiej, czasem trochę gorzej, ale poniżej pewnego poziomu schodzić nie można. W klubie płacą nam pieniądze, a w zamian oczekują dobrej gry, więc trzeba się starać, pracować, napędzać. Nie można osiąść na laurach dlatego, że jest się mistrzem świata.

Bardzo się cieszę z sukcesu Bartka, bo wiem, jak ciężko pracuje. Jestem naprawdę szczęśliwy, że odebrał nagrodę dla najlepszego siatkarza Europy i serdecznie mu gratuluję. Należy mu się za to, jaki turniej zagrał w Bułgarii i we Włoszech.

Dobrze się pan czuje w Japonii?

Znakomicie. Nie siedziałbym w tym kraju trzy lata, gdyby było mi źle. Dzięki ludziom, z którymi współpracuję, czuje się tutaj jak w domu. Japonia jest piękna, ale też specyficzna i rozumiem, że nie każdy jest w stanie się w niej odnaleźć. Mi się jednak bardzo podoba. Zobaczymy, jaka będzie moja japońska przyszłość.

Rozważa pan, żeby kiedyś zamieszkać w Japonii na dłużej?

Nie, ja chyba nie mógłbym mieszkać na stałe poza Polską. 2-3 miesiące w roku w innym miejscu - jak najbardziej. Jednak wyprowadzka na dłużej z miejsca, gdzie żyją moja rodzina i znajomi, to raczej nie wchodzi w grę. Miałem na myśli to, że po obecnym sezonie kończy mi się kontrakt. Trwają rozmowy o jego przedłużeniu.

Choćby od Mai Tokarskiej, która spędziła w Japonii jeden sezon, usłyszałem, że obcokrajowcowi trudno jest nawiązywać z miejscowymi relacje bliższe niż "kolega z pracy".

Japończycy na początku znajomości rzeczywiście nie są zbyt otwarci, raczej skryci. Kiedy już jednak lepiej kogoś poznają, jest trochę inaczej. Przykład - w pierwszym roku pobytu nigdzie nie wychodziłem z kolegami z zespołu, teraz już chodzimy razem na kawę czy na obiad do restauracji.

A wśród obcokrajowców z innych japońskich drużyn ma pan kolegów?

Nie, bo nie przyjechałem do Japonii szukać przyjaciół, tylko wygrywać. Jest paru chłopaków, przeciwko którym grałem wiele razy na poziomie reprezentacji, jednak żadnego z nich nie znam na tyle dobrze, żeby powiedzieć, że jest moim kolegą. Ja widzę w nich przede wszystkim przeciwników.
[nextpage]Będąc w Japonii obserwuje pan rozgrywki PlusLigi?

Na tyle, na ile jestem w stanie to robić przy ośmiogodzinnej różnicy czasu. Mecze rozgrywane o 14 czy 15 jak najbardziej oglądam, późniejszych nie jestem w stanie, bo u mnie to jest środek nocy, a przecież nie mogę jej zarwać, bo muszę być gotowy do pracy na treningach.

Czy w tych pierwszych kolejkach było coś, co szczególnie pana zaciekawiło?

Zdarzyło się kilka niespodzianek. Największą było chyba zgaśnięcie światła w pierwszym meczu w Szczecinie. Czekałem na to spotkanie, chciałem oglądać, ale niestety, musieli je przełożyć. Myślę, że na początku sezonu te zespoły, które nie mają w składzie wielu reprezentantów, będą urywać punkty mocniejszym, ale w miarę upływu czasu wszystko się wyrówna i niespodzianek będzie coraz mniej. Według mnie o mistrzostwo będą walczyć cztery drużyny. Skra, ZAKSA, Jastrzębski Węgiel, może Resovia, choć nie wiem, czy uda się jej nadrobić straty z pierwszych spotkań. Zobaczymy, na jak długo wystarczy sił chłopakom ze Szczecina, bo tam będą pewnie grać cały sezon jedną szóstką. Dopóki będą zdrowi i wypoczęci, mogą wiele zdziałać. Mam nadzieję, że potrwa to jak najdłużej, bo każda kolejna siła w lidze działa na korzyść polskiej siatkówki.

Rok temu po nieudanych mistrzostwach Europy powiedział pan, że polska liga jest słaba. Mam jednak wrażenie, że wtedy swoje zrobiły emocje. Dziś by pan to powtórzył?

Nie mówiłem tych słów w emocjach. Na tamtą chwilę taki był moim zdaniem realny obraz naszej ligi. Nawet teraz oglądając mecz włoskiej Serie A czy rosyjskiej Superligi widzę dużo wyższy poziom, niż w polskich rozgrywkach. Jasne, nasza liga jest ciekawa, wyrównana, natomiast chodzi o to, żeby było zarówno ciekawie, jak i na wysokim poziomie sportowym. W PLS nie zawsze tak jest. Pod tym względem na pewno jesteśmy za Włochami i Rosjanami.

We Włoszech od tego sezonu gra Wilfredo Leon, za kilka miesięcy wasz kolega z reprezentacji. I już zaczyna rządzić Serie A.

Oglądałem niedawno mecz Perugii Leona z Cucine Lube Civitanova. Grał bardzo dobrze, swoją zagrywką wygrywał drużynie sety. To nie jest jednak żadna niespodzianka, bo niezwykłe umiejętności pokazuje już od kilku lat. Cieszymy się, że tak dobry zawodnik niedługo będzie z nami grał.

Kolejny raz między sezonami rozmawiamy na ten sam temat: Czy nie gramy za dużo, czy nie odbywa się zbyt wiele turniejów? Pojawiają się obietnice, że grania będzie mniej, a czasu na odpoczynek więcej, ale nic się nie zmienia. Nasuwa się jedno stwierdzenie - że my zawodnicy mamy, za przeproszeniem, wielkie gie do powiedzenia, a z naszym zdrowiem nikt się nie liczy.

Powie pan pewnie, że w sporcie dwa lata to szmat czasu, a tyle zostało do igrzysk w Tokio, ale na ten moment wszystko wskazuje na to, że w Japonii staniecie przed wielką szansą zdobycia olimpijskiego medalu.

Życie już wiele razy pokazało, że siatkówka nie gra samymi nazwiskami. Leon na pewno będzie wzmocnieniem naszej drużyny. Kto myśli inaczej, nie zna się na tym sporcie. Jednak żeby on dobrze grał, musi się wpasować w zespół. Według mnie nie będzie miał z tym najmniejszego problemu. W tym roku był już z nami w Zakopanem, my uważamy go za członka zespołu, a on tak się czuje. Jeśli będzie grał w kadrze Polski, tak jak gra teraz, na pewno da nam dużo powodów do radości.

Podtrzymuje pan deklarację, że jeśli w Tokio uda się wywalczyć medal, zakończy pan reprezentacyjną karierę?

Mam sporo planów na przyszłość, ale najpierw ten medal zdobądźmy. Porozmawiamy, jak to się uda. W 2012 roku po wygranej Lidze Światowej wszyscy już wieszali nam medale igrzysk na szyjach, a wszyscy dobrze pamiętamy, jak to się skończyło. Historia nie lubi rozdawania miejsc na podium przed turniejem. Za przykład weźmy choćby mistrzostwa świata, przed którymi chyba żaden ekspert nie stawiał na złoto dla Polski.

Wiemy już, że kolejny sezon reprezentacyjny będzie dla was niesamowicie ciężki, bo do standardowo rozgrywanych w ciągu roku imprez dojdą kwalifikacje olimpijskie i Puchar Świata, który odbędzie się właśnie w Japonii. Nie za dużo tego?

Nie znamy jeszcze konkretnych dat wszystkich meczów i turniejów, jednak kolejny raz między sezonami rozmawiamy na ten sam temat: Czy nie gramy za dużo, czy nie odbywa się zbyt wiele turniejów? Pojawiają się obietnice, że grania będzie mniej, a czasu na odpoczynek więcej, ale nic się nie zmienia. Nasuwa się jedno stwierdzenie - że my zawodnicy mamy, za przeproszeniem, wielkie gie do powiedzenia, a z naszym zdrowiem nikt się nie liczy. Poza tym uważam, że nasza federacja jest bierna. Powinna wymuszać na światowych władzach różne zmiany. Jesteśmy ważnym krajem na siatkarskiej mapie, który najlepiej organizuje różnego rodzaju turnieje. Każdy, kto przyjeżdża do Polski grać, wyjeżdża z uśmiechem. Choćby dlatego my jako federacja powinniśmy odgrywać w FIVB trochę ważniejszą rolę, niż odgrywamy.

Ma pan jakiś pomysł co zrobić, żeby mieć bardziej donośny głos w światowej federacji?

Mam. Zbojkotować kilka rzeczy.

Na przykład?

Na przykład przyszłoroczny Puchar Świata.

Myśli pan, że to by przeszło?

Nie wiem. Może gdybyśmy my zaczęli, ktoś poszedłby naszym śladem. Jesteśmy na tyle silną reprezentacją, silnym siatkarskim ośrodkiem, na tyle mocno co roku dofinansowujemy FIVB, że ona nie może sobie pozwolić na stratę takiej drużyny, jak my. Chyba tego nie wykorzystujemy. Moim zdaniem powinniśmy zajmować trochę ostrzejsze stanowiska. Jednak podkreślam, że to tylko moje zdanie, jestem tylko zawodnikiem. W związku na pewno pracują mądrzejsi ode mnie.

Skąd pomysł bojkotu Pucharu Świata? Uważa pan, że skoro w przyszłym roku wyjątkowo nie będzie dawał przepustek na igrzyska, to jego rozgrywanie jest bezcelowe?

Sezon klubowy kończy się w połowie maja. Przełom maja i czerwca to start Ligi Narodów, która trwa do połowy lipca. Potem w sierpniu będzie turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich. We wrześniu mistrzostwa Europy. I potem jeszcze chcą wsadzić Puchar Świata, który w poprzednich edycjach miał jeszcze sens, bo dawał miejsca na igrzyskach. Grałem w nim dwa razy i wiem, jaki to turniej. 11 spotkań w 14 dni to nie jest nic przyjemnego. Zabijanie się o zdobycie trofeum, które tak naprawdę nic nie daje, sensu nie ma. To będzie impreza typowo komercyjna, zrobiona pod federację, która na tym zarabia. Nam obiecują nie wiadomo jakie premie, ale ja za pieniądze nie dam się pokroić. Moje zdrowie jest ważniejsze.

Jesteśmy na tyle silną reprezentacją, silnym siatkarskim ośrodkiem, na tyle mocno co roku dofinansowujemy FIVB, że ona nie może sobie pozwolić na stratę takiej drużyny, jak my. Chyba tego nie wykorzystujemy. Moim zdaniem powinniśmy zajmować trochę ostrzejsze stanowiska.

Zwycięzca Pucharu Świata zwykle dostawał aż 100 punktów do rankingu FIVB, druga drużyna 90, trzecia 80 i tak dalej. Te punkty są będą bardzo ważne w kontekście kolejnego cyklu olimpijskiego. Czy uważa Pan skoro w przyszłym roku PŚ będzie imprezą towarzyską, tych punktów rankingowych powinna dawać mniej? Tak, żeby na przykład Polska mogła nie jechać do Japonii najsilniejszym składem?

Ja chciałbym tylko, żeby ktoś w końcu zaczął liczyć się z naszym zdaniem, a przede wszystkim z naszym zdrowiem. Nie może być tak, że w czasie całego roku mamy tylko dwa tygodnie przerwy. Tak się po prostu nie da.

Zgadza się pan z tym, co mówiono często w czasie mistrzostw świata - że w tym, żeby siatkówka stała się na świecie popularniejszym sportem, najbardziej przeszkadzają działacze?

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że tak. Ktoś wymyśla różne rzeczy, nie analizując dostatecznie dobrze ich konsekwencji. Na przykład regułki typu "jak w reprezentacji nie będziecie co najmniej sześciu zawodników, którzy występowali w poprzednim sezonie, będą kary". Wydaje im się, że jesteśmy jak maszyny. To jest śmiechu warte. Zarówno międzynarodową, jak i europejską federacją, według mnie trzeba trochę wstrząsnąć, bo siedzą tam ludzie, którzy nie dbają o rozwój siatkówki, a przede wszystkim o własną kieszeń.

Chciałby pan, żeby we władzach FIVB czy CEV było więcej byłych znakomitych siatkarzy? Takich jak Giba czy Vladimir Grbić, którzy już działają w światowej federacji?

Im więcej takich osób, tym lepiej, jednak myślę, że oni nie mają dużego wpływu na to, co się dzieje we władzach. Wpływ mają sponsorzy, ci, którzy dają pieniądze. Nie powinno tak być. Uważam, że obecny system powinien zostać zmieniony tak, żeby siatkówka funkcjonowała jak należy, a nie żeby tylko zgadzały się pieniądze.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 92. Fabian Drzyzga: Kurkowi kamień spadł z serca. Smak złota MŚ jest nie do opisania [1/5]

Źródło artykułu: