W PlusLidze dla najlepszych miał się pojawić nowy konkurent, który mógłby zamieszać w czołówce, sprawić, że PGE Skra Bełchatów, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, Jastrzębski Węgiel, Trefl Gdańsk czy Asseco Resovia Rzeszów, obawiałyby się kolejnego rywala.
Miało być tak pięknie, wielkie gwiazdy wkroczyły na salony, a kibice mogli podziwiać znakomitych siatkarzy, których do tej pory widywali tylko w rozgrywkach reprezentacyjnych. Piękny sen o siatkarskiej potędze w Szczecinie trwał jednak krótko. Już po kilku kolejkach sezonu 2018/2019 zaczęły pojawiać się sygnały, że zaraz będzie trzeba się obudzić. Co tak właściwie wydarzyło się w Szczecinie? Żeby to dobrze zrozumieć, należy cofnąć się o kilka lat.
Espadon Szczecin powstał na bazie Morza Szczecin w 2014 roku, co nie spodobało się wszystkim kibicom. Stary klub został sprzedany wraz ze wszystkimi długami i przejął je nowy właściciel, tworząc zupełnie nowy zespół. Drużyna spędziła w I lidze dwa sezony i w końcu awansowała do PlusLigi. Skład nie wskazywał na to, by zespół miał się bić o najwyższe cele, takie były założenia. - Podstawową sprawą będzie rozbudowa sponsoringu. Jeśli to się uda, chcielibyśmy walczyć o medale i w europejskich pucharach - mówił Jakub Markiewicz w rozmowie z "Rzeczpospolitą" w październiku 2016 roku.
Przez dwa lata bez względu na to, kto był trenerem i jaki był skład szczecińskiej ekipy, drużyna nie gościła w czołówce. Zdarzały się jej pojedyncze zwycięstwa z wyżej notowanymi zespołami, ale miejsce w górnej połówce tabeli pozostawało w sferze marzeń.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Derby Trójmiasta dla Wybrzeża. Arka nie dała rady
Wiosną tego rok coś w Szczecinie drgnęło. Dyrektorem generalnym został wtedy Krzysztof Śmigiel, a Jakub Markiewicz, prezes tytularnego sponsora, firmy Espadon, został także prezesem klubu. Szybko zaczęły pojawiać się głosy, że drużyna będzie miała nowego, potężnego sponsora i kilka nowych gwiazd. Mówiono o sprowadzeniu Bartosza Kurka i Łukasza Żygadły, a także dwóch renomowanych Bułgarów - Mateja Kazijskiego i Radostina Stojczewa, którzy kilka lat temu tworzyli we włoskim Trentino zespół nie mający sobie równych w Europie. Pierwszy jako zawodnik, drugi jako trener.
- Rozmawiałem z Kubą (Markiewiczem - przyp. red.) w kwietniu podczas meczu w Rzeszowie, zaczął mi rzucać nazwiskami. Powiedziałem: "ok, fajnie, gdyby to się ziściło". Mija miesiąc, jest pierwszy zawodnik, kolejny miesiąc i następni, o których mi wcześniej mówił. Na początku jednak rzeczywiście sceptycznie do tego podchodziłem - mówił Janusz Gałązka, środkowy szczecińskiego zespołu, który był jego zawodnikiem jeszcze za czasów I ligi.
Dla kibiców wszystko brzmiało i wyglądało pięknie. Problem w tym, że siatkarze, którzy byli zawodnikami Espadonu wciąż czekali na swoje wypłaty. Tak samo było po pierwszym sezonie w PlusLidze, potem po drugim.
Siatkarze mogli oczekiwać, że skoro klub zyskuje bogatego sponsora, to otrzyma także zastrzyk gotówki i ureguluje należności wobec nich. Spłaceni zostali jednak tylko zagraniczni zawodnicy, w innym wypadku Europejska Federacja Siatkarska (CEV) mogłaby zawiesić międzynarodowe transfery klubu. Większość polskich zawodników otrzymała podstawy w różnych terminach, ale cały czas czekają na wypłacenie premii wynikających z umów. Co ciekawe, zadłużenie klubu wciąż rośnie.
W międzyczasie pojawiły się doniesienia, że głównym sponsorem ma być Stocznia Szczecińska (sponsor tytularny przynajmniej do końca sezonu 2018/19, przy okazji nawiązanie do historycznej nazwy klubu z lat 70.), problem w tym, że wiosną TVN 24 wyemitował materiał, z którego wynikało, że stocznia nie budowała żadnych statków, a jedną z dokonanych inwestycji miał być zakup... materiałów biurowych.
Tymczasem wielkie nazwiska, w których sprowadzenie do Stoczni długo nie wierzono, jedno po drugim zaczęły pojawiać się w Szczecinie. Kurek, Żygadło, Kazijski, Stojczew, Kanadyjczyk Nicholas Hoag, Bułgar Nikołaj Penczew, Czech Lukas Tichacek czy Belg Simon Van De Voorde. Zbudowano skład, z którym śmiało można myśleć o najlepszej szóstce Polskiej Ligi Siatkówki. Ba, nawet o grze o medale.
Klub nadal nie ogłaszał jednak, kto miałby być sponsorem, który zapłaciłby za wszystkie pozyskane gwiazdy. Dołączały mniejsze firmy, ale ciągle czekano na potężną markę. Nikt tego nie doczekał, a włoskie media 21 listopada poinformowały, że Stocznię Szczecin miał finansować Orlen, czyli firma, która współpracuje między innymi z PZPS-em i reprezentacją Polski.
W tym samym czasie pojawiły się pierwsze informacje o tym, że zawodnicy czekają na wypłaty. Niestety siatkarze nie mogą o tym mówić publicznie, bo zabraniają im tego kontrakty. Kiedy więc docierały do nas takie sygnały, zakładaliśmy, że ktoś się zbuntuje. W umowach zwykle są zapisy o tym, że przy trzymiesięcznych zaległościach zawodnik może rozwiązać kontrakt. Siatkarze nie korzystają jednak zbyt często z tej możliwości, wierząc, że w końcu dostaną wynagrodzenie za swoją pracę.
Gwiazdy i ich menadżerowie uwierzyli w projekt, który im przedstawiono przed sezonem. I choć opowieści o ciemnej stronie mocy (tu więcej informacji), szoferze, który wioząc na lotnisko Radostina Stojczewa, wzbudzały raczej salwy śmiechu, niektórzy nadal wierzyli, że to wszystko może się jednak udać. - Przez dwa dni siedzieliśmy od 9 rano do 23 wieczorem zamknięci w hotelu w Szczecinie w apartamencie Stojczewa i z nim i Łukaszem Żygadłą, i omawialiśmy plany. Do pokoju tylko donoszono nam jedzenie. "Rado" nie chciał bowiem, żeby ktoś go widział w Polsce. Dlatego wyprowadzany był z lotniska tylnymi drzwiami do czarnego mercedesa, w którym kierowca nie miał prawa nic rozumieć po angielsku ani po włosku. Wierzę, że trud, który wnieśliśmy, opłaci się - mówił w rozmowie z "Super Expressem" Śmigiel.
Od pojawienia się pierwszych publikacji o problemach w Stoczni sytuacja w klubie stopniowo się pogarszała. W ubiegłym tygodniu pod znakiem zapytania stał wyjazd drużyny do Katowic, a już przed nim nie wszyscy zawodnicy trenowali, pokazując tym samym, że czekają na należne im pieniądze. Efekty widoczne były na boisku, GKS zwyciężył 3:1.
W ten poniedziałek na trening przyszło ich jeszcze mniej niż przed starciem na Śląsku. We wtorek trener Michał Gogol zamieścił fotografię z siłowni, na której był tylko on i jego współpracownicy. Podpisał ją dość wymownie: "tak nawiasem mówiąc".
Ten obrazek dawał jasno do zrozumienia, że opowieści o silnym siatkarskim ośrodku w Szczecinie, o mocnym i bogatym klubie z gwiazdami europejskiej siatkówki, jest bajką o żelaznym wilku. Prawdopodobnie w obietnice o pieniądzach przestali wierzyć zarówno zawodnicy, jak i pracownicy klubu. Siatkarze już od przynajmniej kilku tygodni są w kontakcie z innymi zespołami, szukając sobie nowego zatrudnienia. Wiadomo już, że kilku z nich od razu trafi w nowe miejsce, inni będą musieli poczekać trochę dłużej.
Przypadek Stoczni Szczecin to wstyd. Dla polskiej siatkówki i przede wszystkim dla komisji, która przyznaje licencje. Wciąż tylko na podstawie oświadczeń przedstawianych przez kluby.