[b]
Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Czy trudno się przestawić z trybu Stocznia na tryb Indykpol AZS? Minęło zaledwie kilka dni od wycofania się z Plusligi pierwszego z klubów. [/b]
Michał Gogol, trener Indykpolu AZS Olsztyn: Przestawiam się cały czas. To proces, to nie jest sytuacja, że w jeden dzień możemy wszystko pozmieniać, na pewno potrzebuję jeszcze kilku dni, żeby się zaadaptować, przemyśleć wszystkie sprawy, które dotyczą nowego klubu. Staram się nie wracać myślami do sytuacji ze Stocznią, bo to, że mogę rzucić się w wir pracy, na pewno pomaga mi też zapomnieć o tym, co było w Szczecinie.
Spodziewał się pan, że tak błyskawicznie się szybko potoczy i nie będzie nawet dłuższej chwili oddechu?
Nie, tak naprawdę geneza ostatnich dwóch, trzech tygodni jest bardzo szybka. Począwszy od rozpadu naszej drużyny, bo to było przed meczem z GKS-em Katowice, a potem doszło do zaległego starcia z Treflem, gdzie nie było już czterech zawodników, to od tamtej pory wszystko potoczyło się lawinowo. Jak tylko wiedziałem, że klub zamyka już swoją działalność, to tego samego dnia pojawiła się propozycja z AZS-u. Skonsultowałem to praktycznie tylko z rodziną, jak na to się zapatruje. Ta propozycja spadła z nieba. Zdaję sobie sprawę z tego, że miałem trochę szczęścia w tych okolicznościach, w jakich to wszystko zaistniało i też dzięki tak naprawdę włoskiej roszadzie, mogę być teraz w Olsztynie. Natomiast bardzo szybko schodzę na ziemię. Oprócz małej euforii, wiem, że czeka nas dużo pracy i to duże wyzwanie i odpowiedzialność. Dlatego zabieram się do roboty.
Czy miało dla pana znaczenie, skąd jest propozycja?
Miało i byłem bardzo mile zaskoczony, że chodzi o Indykpol AZS. Miasta nie znam, ale zawsze przyjeżdżając tu na mecze ligowe z Resovią czy Espadonem, nie tylko mi, ale całej drużynie, podobało się. Cieszę się, że chodzi o to miasto, a klub jest przecież też bardzo dobrze zorganizowany, profesjonalny. Do tej pory czuję się bardzo dobrze, jestem krótko, ale prezes dba o mnie, jak tylko może. Ponadto zespół ma w swoich szeregach świetnych zawodników, w poprzednim sezonie, zajmując czwarte miejsce, postawił wysoko poprzeczkę, a dodatkowo ma duże tradycje. To przecież pięciokrotny zdobywca mistrzostwa Polski. Mam do tego ogromny szacunek. Wiem też, ilu ludzi ze środowiska wywodzi się z Olsztyna. To też jest duża odpowiedzialność.
Pierwszy akcent szczeciński do Olsztyna przybił kilka dni wcześniej - przyjmujący Marcin Wika. Można powiedzieć, że to kolejna znajoma twarz w nowym dla pana zespole.
Pracowaliśmy razem ostatnie 2,5 roku, był nawet liderem drużyny, najlepszym przyjmującym Plusligi, zgodnie ze statystykami na stronie rozgrywek. Był ostoją naszej ekipy, grał bardzo dobrze i cieszę się, że może pomóc nam w wyzwaniu, które nas czeka. Marcin jest niezwykle pracowity, sumienny, a przy okazji bardzo energetyczny. Potrafi wejść na boisko i drużynę pobudzić, być jej sercem. Myślę, że jego pozyskanie było bardzo rozsądne ze strony klubu. Dodam tylko, że AZS niezależnie ode mnie chciał Marcina i akurat tak się potoczyło, że jesteśmy tutaj obaj.
Jak wyglądały ostatnie chwile w Stoczni Szczecin? Czy pomagał pan znaleźć czy wybrać zawodnikom nowe kluby?
Ostatnie dni były bardzo smutne, naprawdę. Przychodziłem na trening i widziałem tych pięciu ludzi, którzy zostali, którzy wierzyli do końca i chcieli trenować. Simon van de Voorde, nikt się nie spodziewał, ale stwierdził, że mu się podoba to, jak pracowaliśmy, samo towarzystwo i uznał, że poczeka do końca. Dziękuję wszystkim tym, którzy zostali. Natomiast wiadomo, że te treningi, które odbywaliśmy w bardzo wąskim gronie zawodników, były po prostu bardzo smutne. No i tyle, nie było to łatwe.
Większość siatkarzy ma swoich menadżerów, którzy pomagają im w znalezieniu nowych pracodawców. Wiem, że mają propozycje, nie wiem czy wszyscy mają już kluby, wydaje mi się, że jeszcze nie. Oczywiście trzymam za nich kciuki, ale jeżeli będę mógł im pomóc w jakikolwiek sposób, to na pewno im pomogę. Jestem z nimi w stałym kontakcie, bo chciałbym wiedzieć, jak się potoczą ich losy.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Imponująca technika młodych piłkarzy Barcelony. Wśród nich jest Polak
Bartłomiej Kluth ma bliżej do Olsztyna niż do Szczecina, bo pochodzi z Ornety. Czy on już wie, gdzie pójdzie?
Musi obrać jakąś drogę, którą chciałby pójść. Z tego, co wiem, bo rozmawiałem z nim, ma kilka ofert - nawet dużo, więc nie będę na niego naciskał ani go ukierunkowywał, bo nie ma takiej potrzeby. Na pewno sobie poradzi. Mogę tylko powiedzieć, że nie miał w tym roku wielu szans do pokazania się przez obecność Bartka Kurka w klubie, ale zrobił duży postęp. Dzięki pracy, którą zaczęliśmy w sierpniu, na treningach w listopadzie prezentował się fantastycznie. Klub, który go weźmie, będzie na pewno bardzo zadowolony.
Czy pan po kilku miesiącach z zawodnikami ze światowej czołówki podniósł swoje umiejętności?
Myślę, że tak. To była dobra lekcja i świetni ludzie. Czasami się śmiałem: "wy jesteście wszyscy za mili". Matej Kazijski był prawdziwym dżentelmenem, facetem o wysokiej kulturze. Chciałem, żeby na boisku był bardziej agresywny czy ekspresyjny. Podobnie sytuacja się miała z Nicholasem Hoagiem, to też bardzo miły facet. Bardzo dobrze się z nimi pracowało. Oni też zaufali mi, za co jestem im na pewno wdzięczny. Zaczęli wierzyć w to, co robimy. Widziałem już pod koniec procesu, który później został zaburzony przez problemy, że kilku z nich zaczyna robić rzeczy, o których mówiliśmy na początku.
Dobrym przykładem jest Nicolas Rossard, który przyjechał z Francji i miał bardzo duże problemy z przyjęciem, tym bardziej, że musiał się przestawić na Mikasy. Jego technika była bardzo specyficzna odbiegająca od tego, jakbym ja chciał, żeby on przyjmował. Tej techniki bardzo nie zmieniliśmy, ale poprawiliśmy pewnie detale i pod koniec naszej współpracy, Nicolas był człowiekiem nie do ruszenia w przyjęciu i byłem bardzo mocno zaskoczony tym, jak się rozwinął przez dwa miesiące. Sam na koniec powiedział mi, że czuje, że teraz bardzo dobrze mu się przyjmuje. Nic dziwnego, że skorzystał z oferty z Berlin Recycling Volleys. Będę trzymał za niego kciuki, jak i za wszystkich innych zawodników, którzy byli w Stoczni i znaleźli się w tej niekomfortowej sytuacji.
Można więc powiedzieć, że zawodnicy, choć nie wywiozą samych dobrych wspomnień ze Szczecina, ze względu na problemy finansowe Stoczni, będą pamiętali o wspólnej pracy i kolektywie, który stworzyli.
Atmosfera była bardzo dobra, a mało tego, problematyczne sytuacje jeszcze bardziej skonsolidowały drużynę ze sobą, wewnątrz. Tym bardziej przykro, że tak to się potoczyło. Mam też duży szacunek do Bartka Kurka, który był naprawdę profesjonalistą do końca i był szczery z nami wszystkimi. Mówił, że po prostu zaczyna się czuć mentalnie źle w sytuacji, która zaistniała. Mogę mówić o nim same dobre rzeczy.
Udało się panu zaczerpnąć coś ze współpracy z Radostinem Stojczewem?
Kilka detali tak, ale on pracował w innym charakterze. Raczej interesował się sprawami organizacyjnymi w klubie, często na treningach go nawet nie było. Porozmawialiśmy, wiem, jaki jest jego światopogląd, ja mam jednak trochę inny na wiele rzeczy. Było to ciekawe, choć on raczej preferuje szkołę włoską, bardzo mocno opiera swoje przemyślenia na liczbach, ale na pewno kilka rzeczy, o których mówił, były ciekawe.
Ze względu na funkcję statystyka w przeszłości, dla pana liczby chyba też mają duże znaczenie?
Śmieję się zawsze, że mam swoje progi, że czegoś jest za dużo, czegoś za mało. To pomaga nawet w takiej sytuacji, w jakiej jestem teraz. Przychodzę do nowego klubu i bardzo szybko chcę zdiagnozować, co ta drużyna robiła dobrze, co gorzej, co możemy szybko poprawić. Liczby na pewno będą pomocne.
Na drugiej stronie przeczytasz o finansowych problemach Stoczni Szczecin oraz o tym, jak będzie wyglądać praca Michała Gogola w Indykpolu AZS Olsztyn w najbliższym czasie.[nextpage]Nie jest nowością, że klub sportowy nie płaci, ale jest to jeden z tematów, których zwykle się nie porusza ze względu na klauzule w kontrakcie. Jednak zawodnicy mają takie zapisy, że mimo tego, że ktoś zalega im pieniądze, nie odchodzą. To pierwsza sytuacja, kiedy zawodnicy nie tylko odeszli, ale cały klub wycofał się z rozgrywek.
To jest temat do dyskusji. Oczywiście nie jest to sytuacja normalna, a zaległości są rzeczywiście tematem tabu. Raczej te sprawy są wyciszane. Czasami bywa tak, że jest przełom roku i klub czeka na transzę z miasta. Miesiąc czy dwa tygodnie są zrozumiałe, ale wszystko zależy od skali zaległości, ale też skali drużyny. W idealnym świecie, zakładzie pracy, wszystko jest zawsze na czas. Pracowałem pięć lat w Asseco Resovii, przyznam, że tam nie było sytuacji, żeby było jakiekolwiek opóźnienie w płatności i mam za to ogromny szacunek dla klubu. Jeśli chodzi o Stocznię, to głośniej i bardziej nerwowo niż o samą kwestię zaległości, zaczęło się robić przez to, że ciągle mówiło się o jakimś sponsorze, który ma wejść - to był czynnik najważniejszy.
Wypłaty na czas powinny być jednak normalnością, a nie czymś za co należałyby się oklaski.
Powinien być to standard - oczywiście. W Resovii tak było. Chciałbym, żeby było tak wszędzie i we wszystkich klubach. Są oczywiście sytuacje życiowe, wszyscy są w stanie je zrozumieć, ale to temat do dłuższej dyskusji, bardziej z działaczami.
O tym, że w Stoczni miał być duży sponsor, pojawiały się głosy już po zakończeniu poprzedniego sezonu, a mimo to nie był on ogłaszany. Nie dawało to panu do myślenia?
Moje odczucia były raczej pozytywne, nie powiem, że naiwne, bo zdawałem sobie sprawę, jako szczecinianin, jak wygląda sytuacja ze stocznią szczecińską. Byłem zaskoczony, że sprawy nabierają takiego obrotu, ale koncentrowałem się na aspektach sportowych, niekoniecznie ekonomicznych. Jeżeli poważni ludzie, na poważnych stanowiskach, zapewniali nas, że wszystko jest ok i idziemy w dobrą stronę, wszystko się dobrze ułoży, to ja tym ludziom wierzyłem. Koncentrowałem się na swojej pracy i na tym, żeby drużyna od strony sportowej wyglądała jak najlepiej.
Stocznia Szczecin nie zdążyła zagrać z Indykpolem AZS Olsztyn, bo do tego meczu miało dojść w przyszły weekend. Zespół nie był więc na tapecie?
To prawda, drużynę zawsze analizuje się najlepiej, kiedy gra się przeciwko niej. Graliśmy jednak w poprzednim sezonie, a trzon drużyny został przecież zachowany, Paweł Woicki, Jan Hadrava, Robbert Andringa, Michał Żurek. Mam swoje przemyślenia na ten temat, ale dużo więcej mówią mi same mecze. Mam nadzieję, że szybko wejdziemy na dobry tor.
Czy skoro będzie potrzebował pan więcej czasu na poznanie drużyny, to zespół dostanie mniej wolnego na święta?
To oczywiście temat dyskusyjny, nie wiem, jakie były poprzednie ustalenia. Nie chciałbym ingerować w te sprawy, które już były zaplanowane, ale na pewno chciałbym potrenować w drugi dzień świąt. Za to zawodnicy na pewno dostaną trochę luzu w sylwestra. Dla mnie najważniejszy będzie okres pomiędzy 28 grudnia a 12 stycznia, po GKS-ie, a przed Czarnymi.
GKS Katowice jest rywalem dobrze znanym, bo Stocznia nie tak dawno mierzyła się z tym rywalem.
To bardzo fizyczna drużyna, która ma dobry blok, dobrze atakuje, wysoko, mocno i kierunkowo. Potrafi urozmaicać atak. Marcin Komenda bardzo dobrze gra w tym sezonie. To jest trudny rywal. Indykpol AZS Olsztyn przegrał pierwszy mecz w Katowicach, tym bardziej jest więc okazja do rewanżu. Być może nie wszystko będzie tak, jak byśmy tego chcieli, ale trzeba zostawić serce i rzucić trochę ambicji na to spotkanie. Zobaczymy, wierzę, że jesteśmy w stanie nawiązać walkę i wygrać mecz.
Przygotowując się do kolejnych ligowych meczów ma pan z tyłu głowy reprezentację?
Trochę tak, ale to wynika z tego, że rozmawiamy z Vitalem na ten temat. Pyta, co sądzimy o danych zawodnikach, dyskutujemy pod kątem reprezentacji. Pamiętajmy, że sezon reprezentacyjny jest bardzo długi i potrzebujemy ludzi do grania. Myślę, że to będzie ciekawie pod kątem tego, jak sprawdzą się zawodnicy, którzy dostaną szansę, a nowych siatkarzy może w kadrze być kilku.
Ważne jest to w kontekście ważnego sezony dla naszej kadry, żeby cały sztab był na bieżąc Czytaj całość