Robbert Andringa: Kiedy wylądowałem na nodze rywala, myślałem, że znów stało się coś poważnego

Robbertowi Andrindze przyda się przerwa na powrót do zdrowia po kolejnej kontuzji. Holender nie wrócił jednak do kraju na święta. W Polsce dobrze wiedział, że czekają na niego barszcz i pierogi.

Dominika Pawlik
Dominika Pawlik
Robbert Andringa WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: Robbert Andringa
Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Po roku spędzonym w Polsce pewnie wie pan już, jak spędzamy tu Święta Bożego Narodzenia?

Robbert Andringa, przyjmujący Indykpolu AZS Olsztyn: Przede wszystkim jecie zupę, spróbuję to nawet powiedzieć poprawnie: barszcz. Poza tym jecie pierogi i spędzacie czas z rodziną, jak wszyscy na całym świecie. Tak naprawdę jedzenie jest jedyną różnicą i nowym doświadczeniem w porównaniu do tego, jak ten czas wygląda w Holandii.

Co w takim razie ląduje na stole w Holandii?

Nie ma jednego specyficznego rodzaju jedzenia, jest kilka rodzajów mięsa. Popularny jest pewien rodzaj grilla, na nim pieczemy mięso, ryby, warzywa, tak naprawdę wszystko, co chcemy. Dzięki temu każdy może zdecydować o tym, co chce jeść. Lubię to, nie ma konkretnych dań, wszystko jest na stole i dzięki temu możemy skupić się na spędzaniu czasu z rodziną i przyjaciółmi.

W Polsce, jak pan wspomniał, też jest istotne wspólne spędzanie czasu.

Tak, ale mam wrażenie, że w Polsce ludzie są nadal bardzo religijni, chodzą do kościoła. W Holandii ludzie robią to rzadziej, oczywiście są bardzo religijne rodziny, ale nie na tak dużą skalę.

Co z mikołajem? Czy tak jak w Polsce dzieci dostają prezenty dwukrotnie, czyli 6 i 24 grudnia?

W Holandii jest podobnie. 5 grudnia przychodzi "Sinterklaas", a 25 grudnia "Kerstman", więc dzieci są nieco rozpieszczone. Dwie okazje na otrzymanie prezentów dla najmłodszych. No może nie tylko dla nich. Jest taka historia, że "Sinterklaas" ma pięć tysięcy lat, pochodzi z Hiszpanii i przynosi prezenty dla tylko grzecznych dzieci. Te młodsze wierzą w to, że on rzeczywiście stamtąd pochodzi.

Ze względu na napięty terminarz PlusLigi, będzie czas na powrót do kraju na święta?

Nie wiedzieliśmy przez długi czas czy będziemy grać ze Stocznią czy nie (spotkanie było zaplanowane na 23 grudnia - przyp. red.), ostatecznie mamy wolne tylko dwa dni świąteczne. Zostaję więc w Polsce, a po meczu z GKS-em Katowice lecę do Holandii, żeby przywitać nowy rok z rodziną i przyjaciółmi.

Wróćmy do siatkówki. Grudniowe spotkanie z Curpum Lubin nie zakończyło się dobrze nie tylko ze względu na wynik i porażkę po tie-breaku, ale także pana uraz w trzeciej partii.  

Każdy mecz, którego nie możesz dokończyć z powodu kontuzji jest zawsze czymś niefajnym. Tym razem jeszcze bardziej, bo chodziło o tę samą stopę, którą miałem złamaną latem. Wystraszyłem się, że to może być znowu coś poważnego. Na szczęście to nic takiego, mam nadzieję, że wrócę już wkrótce.

Jaka była pana pierwsza myśl? 

Poczułem skręcenie. Kiedy wylądowałem na nodze przeciwnika (Jakuba Ziobrowskiego - przyp. red.), pomyślałem sobie przez chwilę: "o nie, znowu". Byłem smutny, sfrustrowany, rozczarowany - w tamtej chwili kłębiło mi się w głowie mnóstwo emocji.

No właśnie, bo nie był to pierwszy uraz w tym roku. Miał pan jakieś momenty słabości w tym trudnym czasie? 

Zawsze staram się być nastawiony pozytywnie, nawet w bardzo ciężkich momentach. Kiedy jednak złamałem stopę w sierpniu, nie byłem może wściekły, ale smutny. Następnego dnia miałem lecieć do Brazylii na mecze towarzyskie, a byłoby przecież niesamowicie zagrać z rywalem na tym poziomie, a do tego w ich kraju. Wtedy poczułem się naprawdę źle. Drugą taką rzeczą były oczywiście mistrzostwa, które ominąłem z tego samego powodu. Poza tymi momentami, nie było aż tak tragicznie. Nie była to moja pierwsza taka kontuzja, bo po raz pierwszy złamałem nogę w 2011 roku, więc wiedziałem, jak wygląda powrót po takim urazie, ile trwa rehabilitacja i cały ten proces. Nie mogę powiedzieć, że byłem szczęśliwy, ale nastawiony pozytywnie, pracowałem ciężko, żeby wrócić tak szybko, jak to będzie możliwe.

Kibice postrzegają pana jako prawdziwego wojownika. Widziałam w mediach społecznościowych plakat z "Gladiatora" z pana podobizną.

Zrobił to ktoś z olsztyńskich wolontariuszy. To zabawne, ale z drugiej strony ich wsparcie jest niezwykłe, odczuwam je z każdej strony, a to tylko mała część. Kiedy leżałem na parkiecie w meczu z Cuprum, cały tłum zaczął skandować moje imię. Taki rodzaj wsparcia jest czymś niesamowitym. To naprawdę motywuje mnie nie tylko do powrotu na boisko, ale też do jeszcze cięższej pracy, żeby wrócić tak szybko, jak to będzie możliwe.

Na drugiej stronie przeczytasz o grze w reprezentacji, a także o tym, jak ważny był dla Robberta Andringi Roberto Santilli.

ZOBACZ WIDEO To miał być przejściowy rok dla siatkówki. "Na MŚ chcieliśmy być w pierwszej szóstce"
Czy ściągnięcie rok temu Robberta Andringi było dobrym ruchem Indykpolu AZS?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×