Minuty dzieliły nas od początku półfinału mistrzostw świata Polska - USA, katakumby turyńskiej hali Pala Alpitour. Vital Heynen idzie korytarzem prowadzącym z szatni na boisko. - Życzę szczęścia trenerze - rzuca ktoś, zanim trener Polaków zniknie za rogiem. - Szczęście mi niepotrzebne - odpowiada Heynen. - Życz mi dobrego meczu.
Mecz nie był dobry. Był fantastyczny, najlepszy, jaki Biało-Czerwoni zagrali w ciągu ostatnich kilku lat. A szczęście mieliśmy my, że dokładnie rok temu, 7 lutego 2018 roku, nadpobudliwy dziwak z Belgii został selekcjonerem polskiej reprezentacji.
Krajobraz po bitwie
Telenowela pod tytułem "wybieramy nowego trenera kadry siatkarzy" trwał długo. Rozpoczęła się w październiku 2017 roku, gdy siedzibę PZPS po raz ostatni opuścił Ferdinando De Giorgi, zwolniony po całkowicie nieudanym sezonie, zwieńczonym bolesną klęską na naszych własnych mistrzostwach Europy. Po kilku miesiącach działacze wreszcie zdecydowali: Heynen.
Co czeka polskich siatkarzy w 2019 roku? "Najważniejsze będą kwalifikacje do igrzysk"
Kiedy Belg obejmował stanowisko, obraz naszej męskiej kadry był krajobrazem po przegranej bitwie. Rany po koszmarnych ME wciąż się nie zabliźniły, pamięć o grze, od której oglądania bolały zęby, wciąż była żywa. Rok 2018 miał być przejściowy. Taki, który trzeba przetrwać, zająć jakieś przyzwoite miejsce na mistrzostwach świata, a w 2019 do kadry dołączy Wilfredo Leon i wtedy będziemy myśleć o medalach.
Heynen nie obiecywał, że odprawi kilka czarnoksięskich rytuałów i raz, dwa polska kadra znów będzie wielka. Nie obiecał obronienia tytułu mistrza świata, czy medalu. - Zbuduję wam reprezentację, z której będziecie dumni - zapewniał jednak.
Nie brakowało wtedy krytyków, którzy uważali, że kadrę powinien prowadzić ktoś bardziej renomowany. Tymczasem Belg dotrzymał słowa szybciej, niż moglibyśmy marzyć. Jak do tego doszło?
Trener z ludzką twarzą
Jednym z głównych powodów klęski poprzednika Heynena był wprowadzony przez niego wojskowy dryl. De Giorgi był surowy, restrykcyjny i podejrzliwy wobec graczy. Belg z miejsca pokazał siatkarzom, że jest zupełnie innym typem człowieka. Takim, który nie zwodzi pogodnym uśmiechem, żeby ukryć naturę sierżanta. Żelaznych zasad wprowadził zaledwie kilka: wysypiać się, nie spóźniać na treningi i angażować w stu procentach. Od początku pokazał graczom, że ufa im i wierzy w ich dojrzałość. Zawodnicy sami stworzyli regulamin kadrowicza.
Czytaj także: Recepta na sukces. Najlepsze decyzje Vitala Heynena
Heynen nie zmuszał zawodników do duszenia się we własnym sosie przez długie tygodnie. Nie robił problemów, gdy ktoś chciał się spotkać z najbliższymi. Sam chętnie poznawał żony i narzeczone graczy. Ochoczo z nimi rozmawiał, wychodząc z założenia, że nikt nie zna mężczyzny lepiej, niż jego druga połówka. Robił, co mógł, żeby jak najlepiej poznać siatkarzy. Poznanie mentalności graczy, znalezienie sposobu na dotarcie do nich, było dla niego ważniejsze, niż katorżnicze treningi.
Zajęcia u Belga były zresztą stosunkowo lekkie, momentami dziwaczne, jak na przykład rozgrzewki, nazywane przez niego "stupid games". A to kazał zawodnikom odbijać piłkę tylko "gorszą" ręką, a to wózkami sklepowymi, a to rozstawił na boisku plastikowe choinki. Chodziło o to, by unikać monotonii i oswoić drużynę z nietypowymi sytuacjami, który przecież w czasie meczu nie brakuje.
Jak hartowała się stal
Pierwsze miesiące pracy Heynena nie zdradzały, że oto jesteśmy w trakcie pisania niezwykłej siatkarskiej bajki, a metody nowego selekcjonera i wprowadzone przez niego reguły dadzą piorunujące efekty. Z Ligi Narodów belgijski szarlatan zrobił sobie karuzelę, na którą w każdym spotkaniu wsadzał innych graczy. Jego ruchy sprawiały wrażenie chaotycznych. Polacy wywalczyli awans do turnieju finałowego, ale tam też selekcjoner rotował składem do woli. A że przegrał dwa mecze i szybko odpadł, był krytykowany za brak konsekwencji, brak wizji i zlekceważenie turnieju o wysokiej randze.
Wizja Heynena zaczęła klarować się tuż po finałach Ligi Narodów. Belgijski trener zaskakująco szybko podał kadrę na mistrzostwa świata i zabrał wyselekcjonowaną piętnastkę na zgrupowanie do Zakopanego. W miejscu, gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej wykuwały się złote medale drużyny Huberta Wagnera, w pięknych tatrzańskich okolicznościach przyrody, grupa się scementowała. Właśnie tam piętnastu facetów zbudowało swój "team spirit".
Heynen przyczynił się do tego, wytyczając drogę. Drogę na najwyższy szczyt Polski. Zdobył go jako pierwszy w ekipie, po nim na wyprawę na Rysy udało się kilku siatkarzy. Później Belg powie, że właśnie ta wspólna wspinaczka była przełomowym momentem.
Czytaj także: Bartosz Kurek zachwala Vitala Heynena. "Inteligentny facet. Nauczył mnie siatkówki"
- Na Rysy poszli wtedy m.in. Michał Kubiak i Bartosz Kwolek. Kapitan i jeden z najstarszych oraz najmłodszy gracz drużyny, razem. Starszy pomaga młodszemu stać się częścią zespołu, obaj wspierają się od samego dołu aż do szczytu i pokazują w ten sposób, że jesteśmy jedną drużyną na dobre i na złe. Kiedy Kubiak przyszedł do mnie i powiedział, że chce razem z kolegami wejść na tę górę, uznałem to za symboliczne: "Idziemy po najwyższe cele. Biorę ze sobą młodych i zrobimy to razem". Cała ta wspinaczka nie była łatwa, ale udało się stanąć na szczycie - mówił o tej wyprawie selekcjoner.
Murem za dziwakiem
Im bliżej było mistrzostw świata, tym lepiej siatkarze widzieli, że choć ich trener jest zwariowany, prawie nigdy nie przestaje mówić i zdarza mu się zachowywać dziwnie, o dobro drużyny jest gotów walczyć do upadłego. Wieść gminna niesie, że przed wylotem na finały Ligi Narodów do Lille potrafił zrobić na lotnisku scenę prezesowi PZPS Jackowi Kasprzykowi i przy przypadkowych świadkach zagrozić rezygnacją, jeśli do Francji pojedzie 14, a nie 15 zawodników (pojechało 14, na szczęście selekcjoner ochłonął i nie złożył dymisji).
Ofiarami impulsywnej natury selekcjonera czasami padali też jego zawodnicy. W czasie jednego ze spotkań bezlitośnie obsztorcował cichego i spokojnego Pawła Zatorskiego. Bliskie spotkanie z "suszarką" Heynena miał też Bartosz Bednorz, i chyba dlatego, że zniósł je nie najlepiej, nie pojechał na MŚ. W tych szalonych reakcjach, była jednak metoda. Belg sprawdzał odporność graczy na stres. Jeśli ktoś był w stanie znieść jego wybuch i zareagować pozytywnie, czyli lepszą grą, nadawał się do jego zespołu. Jeśli połajanka od trenera gasiła zawodnika, trener wiedział, że nie będzie mógł na niego liczyć w najtrudniejszych bitwach.
Gdy nadszedł czas na pierwszą z takich bitew, mecz z Iranem na mistrzostwach świata, polscy siatkarze stali już za trenerem murem. Szli za nim w ciemno. Wygrali 3:0 w dużej mierze siłą charakteru i jednością. Powtórzyli to dzień później w potyczce z Bułgarami.
Do drugiej fazy Biało-Czerwoni przystępowali z bilansem 5-0 i wtedy po raz pierwszy zaczęło się mówić, że drużynę Heynena stać na coś więcej, niż miejsce w czołowej szóstce, uznawane przed włosko-bułgarskim turniejem za szczyt marzeń. Wtedy na drużynę spadł potężny cios - zachorował Michał Kubiak. Byliśmy jednak przekonani, że Argentyńczyków ogramy bez niego. Ograliśmy, ale tylko w pierwszym secie. Potem Heynen bezsensownie kłócił się z sędziami i rywalami o jedną czy drugą niezbyt ważną piłkę i rozbudził zrezygnowanych po wcześniejszych porażkach rywali.
Skończyło się porażką 2:3 i czerwonym alarmem w zespole. Przed nami mocni i rozkręcający się Francuzi, a Kubiak dopiero co wstał z łóżka. W tamtych chwilach odłożyliśmy na bok medalowe plany, zastąpiło je drżenie o pozostanie w mistrzostwach.
Co stało się w Warnie, zostanie w Warnie
Kiedy Heynen wiedział już, że jego lider nie odzyska sił na czas, wykonał ruch, którym całkowicie zaskoczył. I choć wtedy Belgowi było już trudno nas zaskoczyć, bo wiedzieliśmy, że "oryginał" to jego drugie imię, spotkanie z mediami zwołane z inicjatywy selekcjonera, półtorej godziny przed meczem z Francją gdzieś pod parasolkami Coca-Coli, przy monumentalnie socrealistycznej szarej bryle hali w Warnie, było czymś, czego nikt się nie spodziewał.
Heynen dał nam wtedy do zrozumienia, że z Francuzami najprawdopodobniej przegramy. Poprosił zarazem, żeby w przypadku porażki nie krytykować zawodników, że jeśli będziemy musieli komuś dowalić, niech będzie to on. Tłumaczył, że zbudował drużynę wokół Kubiaka, może nawet za bardzo oparł ją na tym graczu, a planu awaryjnego nie opracował. Dodał przy tym, że szanse na awans do najlepszej szóstki mamy dwie, bo po Francji gramy jeszcze z Serbią. I na to drugie spotkanie rzucimy wszystkie siły.
Przegraliśmy 1:3, byliśmy o klasę gorsi. Został nam mecz ostatniej szansy. I to był mecz, w którym polski zespół narodził się na nowo. Możemy nigdy nie dowiedzieć się, co wydarzyło się przed spotkaniem z Serbami, bo nasi siatkarze zamierzają strzec swojej tajemnicy i deklarują, że jeżeli ktoś ją zdradzi, nigdy więcej nie zagra w reprezentacji. Wiemy tyle, że coś się stało i to coś zmieniło przygnębiony trudną sytuacją zespół w drużynę superbohaterów, grającą galaktyczną siatkówkę. Ozdrowiał Kubiak, w oczach rósł Artur Szalpuk, najlepsze mecze w karierze rozgrywali Drzyzga i Paweł Zatorski, a Bartosz Kurek stał się najwartościowszym graczem turnieju.
Turyński złoty sen
W meczu o wszystko wgnietliśmy Serbów w parkiet. Kilka dni później w Turynie wygraliśmy z nimi po raz drugi, a współgospodarzy Włochów ośmieszyliśmy w pierwszym secie i pewny gry o medale Heynen mógł wpuścić na boisko rezerwy. Półfinał ze Stanami Zjednoczonymi to z kolei mecz, który już przeszedł do legendy i nawet za 20 lat będzie oglądać go w telewizji zastanawiając się, czy tym razem Polakom aby na pewno znów uda się wygrać. To była sportowa wojna, w której nasi siatkarze bili się z siatkarskimi potworami w USA, w tamtym momencie zdecydowanymi faworytami do złota. Wymieniali potężne razy jak Rocky Balboa z Apollo Creedem. Padali na deski tylko po to, żeby wstać i oddać jeszcze mocniej. A na koniec przyłożyli tak, że rywale już się nie podnieśli.
Po wygranym 3:2 horrorze Polacy zebrali się w kółku na środku boiska i powiedzieli sobie, że czas na radość jeszcze nie nadszedł. W finale Brazylijczycy bronili się do upadłego, ale wynik 3:0 mówi sam za siebie. Złoto było w naszych rękach.
Heynen, w tamtych chwilach już oficjalnie trener-cudotwórca, mógł zacząć euforyczne sprinty po boisku i zdjąć maskę człowieka spokojnego i opanowanego. którą założył po porażce z Argentyną. Ktoś rzucił w eter, że o uspokojenie się poprosili go wówczas jego zawodnicy, ale to nie jest prawdą.
Z naszych informacji wynika, że powód zmiany w jego zachowaniu w czasie najważniejszych meczów MŚ był inny - Vital dowiedział się, że jego scen i kłótni mają dosyć sędziowie i wykorzystają pierwszą lepszą okazję, żeby wlepić mu karę zawieszenia. A Belg wiedział, że nawet jeden mecz, w którym nie mógłby siedzieć na ławce polskiej zespołu, to o jeden mecz za dużo.
Po finale nasz nowy narodowy bohater mógł też w końcu wyznać, że przed mistrzostwami nie wierzył w złoto: - To było praktycznie niemożliwe z logicznego punktu widzenia. Mówiłem, że są cztery lepsze drużyny od nas. Ale to my zrobiliśmy wszystko perfekcyjnie - powiedział.
Część druga będzie lepsza!
W jaki sposób impulsywny dziwak z ADHD w ciągu zaledwie roku zbudował na pobojowisku piękny pałac? Jest jedna rzecz, którą wszyscy siatkarze i współpracownicy trenera podkreślają: szczerość. Heynen zawsze wali prawdą między oczy. Nie ma, że boli. Tą szczerością "kupuje" sobie szatnię. - Trzeba być takim trenerem, jakim jest się człowiekiem, bo zawodnicy od razu wyczują fałsz - podkreśla Belg. Polscy gracze nie widzą w nim ani odrobiny fałszu. Wiedzą, że ich nie oszuka, że chce im pomagać rozwiązywać ich problemy i o niczym nie marzy tak, jak o zrobieniu z nich mistrzów. I dlatego grali dla niego tak, jak nigdy wcześniej.
Siłą Heynena jest też bez wątpienia wiara w człowieka: - Wy w Polsce zbyt szybko spisujecie ludzi na straty - mówił jeszcze w czasie mistrzostw, podając przykłady Kurka, Kubiaka i Drzyzgi, dla których wielu nie widziało miejsca w reprezentacji. Heynen znalazł sposób, żeby dotrzeć do każdego i sprawił, że teraz mówi się o nich jako o gwiazdach światowego formatu, a nie o wyrzutkach.
A wiecie, co w tej filmowej historii polskiej drużyny jest najlepsze? Że sequel, zapowiedziany na rok 2019, zapowiada się na jeszcze lepsze kino.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)