Największa odpowiedzialność w klubowej karierze Macieja Muzaja. "Jest bardzo przyjemna"

Dwie ostatnie piłki kierowane są do niego, a on zamienia je na punkty i cały Gdańsk może cieszyć się z awansu siatkarzy Trefla do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Mowa o Macieju Muzaju, który poprowadził Gdańskie Lwy do wygranej z PGE Skrą Bełchatów 3:2.

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki
atakuje Maciej Muzaj WP SportoweFakty / Iza Zgrzywa / Na zdjęciu: atakuje Maciej Muzaj
To była niezwykle zacięta walka w żółto-czarnych derbach w Champions League. Ekipa z Trójmiasta dzięki wygranej z mistrzami Polski zapewniła sobie miejsce w gronie ośmiu najlepszych drużyn Starego Kontynentu. To - jak dotąd - największe wyzwanie w klubowej karierze Macieja Muzaja.

- Oprócz reprezentacyjnych meczów to faktycznie największe wyzwania, ale to jest bardzo miła odpowiedzialność. Nie mogłem się doczekać tego meczu dwa dni. Byliśmy dobrze przygotowani, wszyscy w drużynie wiedzieliśmy jakiej wagi jest to mecz. Cieszę się, że mogłem w nim zagrać - podkreślił atakujący Trefla Gdańsk.

Dowodem na to, że poradził sobie z tą odpowiedzialnością, były dwie ostatnie akcje w meczu. Obie piłki zostały wystawione właśnie do 24-letniego atakującego, a on potrafił je skończyć.

ZOBACZ WIDEO: Wybuch pożaru zszokował Małysza i Martona. "Krzyczałem do Adama, żeby uciekał"

- Oczywiście, to moja praca, na tym polega moja pozycja atakującego i z tego jestem rozliczany. Niektórzy fachowcy mówią, że to właśnie takie akcje, a niekoniecznie te w środku seta wpływają na moją ocenę. Ja jestem od tego, by w końcówce wziąć na siebie te piłki i cieszę się, że to się udało. Nie miałem łatwego tygodnia, bo złapała mnie ostatnio mocna choroba. Przez gorączkę nie pamiętam za bardzo co się działo w Olsztynie (Trefl wygrał 3:2 - przyp. red.). Zmęczenie było, widać to było po mojej grze - powiedział Muzaj.

Kluczem do wygranej okazało się panowanie nad nerwami. Różne kontrowersyjne decyzje sędziowskie mogły wybić z rytmu zarówno jedną, jak i drugą ekipę. Mówił o tym m.in. Jakub Kochanowski.

- Było faktycznie dużo emocji. Starałem się odciąć od tego, bo te emocje nie były po naszej stronie. Bardziej chciałem się skupić na grze i na wynikach. Z sędziami nie da się wygrać. Dyskutowanie mi na pewno nie pomaga, więc starałem się odizolować od tego. Arbiter nie wytrzymał presji końcówki, podejmował dziwne decyzje, a niektórych... nie podejmował - skomentował gracz Trefla.

Nerwowej końcówki jednak mogłoby w ogóle nie być, gdyby gdańszczanie zakończyli spotkanie w trzech lub czterech partiach. Mieli ku temu szansę, bo prowadzili już 2:0 i wyraźnie dominowali nad PGE Skrą Bełchatów.

- Niepotrzebnie jakby "odpuściliśmy" po pierwszych dwóch setach, gdzie wszystko naprawdę wychodziło. W trzecim secie oddaliśmy pole chłopakom z Bełchatowa i to oni się potem rozkręcili. Popełnialiśmy błędy, spadła też moja skuteczność w ataku i ciężej było nawiązać walkę. Ale cieszę się, że udało nam się to wygrać w tie-breaku - ocenił Maciej Muzaj.

Zwycięstwo, ale po tie-breaku, sprawiło, że jeszcze bełchatowianie mają matematyczne szanse na wyjście z grupy D. Nasz rozmówca życzy tego mistrzom kraju.

- Co prawda to chłopaki z drużyny bardziej obserwują takie rzeczy, ja w tych obliczeniach nie jestem mocny. Oczywiście chcieliśmy wygrać tu 3:0, ale jeśli uda się PGE Skrze wyjść z grupy, to też będę się bardzo cieszył - zakończył.

Gdańskim Lwom do końca fazy grupowej pozostało jeszcze spotkanie wyjazdowe z Greenyardem Maaseik (27 lutego, godz. 20:30). Tymczasem w PlusLidze już w niedzielę czeka ich niemałe wyzwanie. Do Ergo Areny przyjedzie bowiem Jastrzębski Węgiel. Pierwsza piłka o 14:45.

Czy w fazie pucharowej Ligi Mistrzów zobaczymy więcej niż jeden polski zespół?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×