Rywalizacja w PlusLidze i Lidze Siatkówki Kobiet wkroczyła w decydującą fazę. Kluby są w trakcie walki o medale mistrzostw Polski i już budują kadry na kolejny sezon. W większości zespołów dojdzie do dużych zmian. To trudny okres zarówno dla zawodników, trenerów, jak i działaczy. Negocjacje nie są łatwe, bo od podpisanej wiosną czy latem umowy zależy najbliższa przyszłość. Wtedy działacze zapewniają, że na pewno pieniądze się znajdą, a sportowcy decydują się na grę w danym klubie bez względu na jego opinię.
O ile w klubach z czołówki PlusLigi i Ligi Siatkówki Kobiet nie ma problemów finansowych - a jeśli są, to niewielkie - o tyle inne kluby starają się wiązać koniec z końcem. Zdecydowanie gorzej sytuacja wygląda zarówno w I lidze mężczyzn, jak i w I lidze kobiet. Przykładem jest Joker Mekro Energoremont Świecie, który wygrał kobiece rozgrywki ze względu na pieniądze nie przystąpił do rywalizacji w barażach o awans do LSK.
Komornik w siatkówce
Dobre pieniądze w siatkówce można zarobić jedynie w najwyższych klasach rozgrywkowych. Problem zaczyna się po spadku z elity. Na własnej skórze przekonał się o tym Tauron AZS Częstochowa. Sześciokrotny mistrz Polski, jeden z najbardziej zasłużonych klubów w historii siatkówki w naszym kraju, jest na skraju upadku. Siedzibę AZS-u dwukrotnie odwiedził komornik i zajął puchary, w tym te za mistrzostwo. - Jest to sytuacja niezwykle wstydliwa - przekazał w oświadczeniu prezes Kamil Filipski.
Zobacz także: Wielka awantura po meczu drużyny Wilfredo Leona. Posypały się kary
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 107. Robert Podoliński: Lewandowski nie zapomniał o swoim pierwszym klubie
Komornik w siatkówce to częsty gość. Co zrozumiałe, przez władze klubów nielubiany, ale dla zawodników, trenerów i innych pracowników jest ostatnią deską ratunku. Były trener AZS-u, Krzysztof Stelmach oddał sprawę do komornika, by odzyskać pieniądze z siedmiu zaległych wypłat. Ta sprawa akurat ujrzała światło dzienne, gdyż szkoleniowcowi zabrakło cierpliwości do działaczy, którzy wiele razy obiecywali spłatę zobowiązań. Kończyło się na słowach, a na kontach nadal były pustki.
Wiele komorniczych wizyt nie zostaje jednak nagłośniona. Kluby nie mają się czym chwalić, a i sami zawodnicy wolą nie zabierać głosu w sprawie. Cieszą się z otrzymanych pieniędzy i zamykają dany rozdział, licząc że następny klub będzie rzetelnym płatnikiem. Zdarzało się, że komornik na rzecz zaległości zajmował nawet... piłki.
Długi patologią siatkówki
Gdy pytamy działaczy, w jaki sposób buduje się budżet klubu, większość odpowiedzi łączy jedno: prezesi nie przekazują na klub własnych pieniędzy. Opierają się na dotacjach z miasta, przelewach od sponsorów. Zysk ze sprzedaży biletów czy klubowych pamiątek jest niewielki. Przelewy od sponsorów mają to do siebie, że bywają nieregularne, a to generuje opóźnienia w płatnościach wobec zawodników.
W medialnych przekazach próżno szukać wiadomości o tym, że któryś z klubów zalega siatkarzom pieniądze. Nikt się nie skarży, wszyscy sportowcy podchodzą do swoich obowiązków profesjonalnie. Wiadomo, nikt nie lubi pracować za darmo. Nikt też nie lubi, jak za wypowiedziane słowa musi płacić kary. W kontraktach z zawodnikami zawarte są specjalne klauzule, które zabraniają wypowiadać się w negatywny sposób o klubach.
Świetnie marketingowo opakowana liga. Do tego transmisje z niemal każdego spotkania. Wydawałoby się, że w takich warunkach powinno być łatwo o pozyskanie sponsora. Problem w tym, że biznesmenów nie interesuje przekazywanie pieniędzy na kluby walczące o utrzymanie. Porażki mogą godzić w wizerunek firmy, negatywnie się kojarzyć. Ryzyko dla menedżera danego przedsiębiorstwa jest zbyt wysokie. A gdy nie idzie, można zwinąć zabawki i zamknąć klub. Tak było w przypadku Atomu Trefla Sopot czy Trefla Proximy Kraków.
Kontrowersyjne ugody
Nie tylko długi są patologią siatkówki. Do tego dochodzi temat kontrowersyjnych ugód pomiędzy działaczami i zawodnikami. Na ugodach tych z reguły korzysta jedna strona: klub. Siatkarze są szantażowani, że jeżeli nie podpiszą papierka, to nie dostaną ani złotówki, bo klub przestanie istnieć.
- My nie robiliśmy czegoś, co w tym klubie było robione od zawsze i było częstą praktyką w siatkówce. Mam na myśli spotkanie po sezonie z zawodnikami i rozmowy w stylu, że zamiast dziesięciu wypłat dostaną osiem i mają podpisać ugody, a jak jej nie podpiszą, to klub upadnie i nie dostaną żadnych pieniędzy. Kilka osób, które ma dziś wielkie pretensje do nas, w przeszłości takie aneksy podpisywało. My nigdy czegoś takiego nie zrobiliśmy. Bo właśnie to uważam za nieuczciwe - mówił w wywiadzie udzielonym naszemu portalowi prezes AZS-u, Kamil Filipski.
Zawodnicy na te ugody się zgadzają. Wychodzą z założenia, że lepiej otrzymać osiem pensji z dziesięciu niż nie otrzymać żadnej. Kibice wymagają od nich, by dawali z siebie wszystko w każdym meczu. Często jednak nie zdają sobie sprawy z tego, że zawodnikom grozi eksmisja z wynajmowanych przez klub mieszkań. W takich warunkach trudno skupić się jedynie na siatkówce.
Nie powtórzyć błędu Stoczni
Polska siatkówka musi się zmienić. O ile reprezentacja odnosi sukcesy i jest najlepszą na świecie, o tyle rywalizacja klubowa musi się zmienić. Problemem nie jest system rozgrywek czy zbyt duża liczba meczów. Priorytetem powinno być podejście działaczy do zawodnika. Proces licencyjny w ostatnich latach był fikcją, co najdobitniej pokazuje przykład Stoczni Szczecin.
Klub ten zakontraktował siatkarskie gwiazdy z Bartoszem Kurkiem na czele, a nie miał zabezpieczonego budżetu. Mimo to otrzymał zgodę na grę w elicie i wycofał się po dwóch miesiącach. Nie jest to jednostkowy przypadek, ale inne kluby zmagające się z problemami nie podpisywały wirtualnych kontraktów licząc na to, że nagle objawi się hojny sponsor. Dlatego przetrwały, a Stoczni już nie ma.