[b]
Z Wrocławia - Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty[/b]
Siatkówka kobiet to niekiedy naprawdę cudowna dyscyplina sportu do oglądania, nawet jeżeli powoduje palpitacje serca, wyrywanie włosów z głowy i częste przywoływanie Matki Boskiej. Mecz reprezentacji Polski kobiet z Tajlandią we Wrocławiu faktycznie przypominał trochę tajskie zielone curry: sprawiał ból, ale jednocześnie był aż zadziwiająco satysfakcjonujący i koniec końców pozostały po nim dobre wspomnienia. Polki przegrywały 1:2 w setach i naprawdę wydawało się, że trzecia z rzędu kampania olimpijska zakończy się olbrzymim zawodem.
[url=/siatkowka/836030/kwalifikacje-do-igrzysk-polska-serbia-tijana-boskovic-bedzie-nam-trudniej-niz-dw]Kwalifikacje do igrzysk. Polska - Serbia. Tijana Bosković: Będzie nam trudniej niż dwa lata temu
[/url]Głównie dlatego, że naprawdę świetnie grające Azjatki narzuciły naszym siatkarkom swój styl i zmusiły je do grania po azjatycku. Sęk w tym, że obrona zawodniczek Jacka Nawrockiego zbyt często pozwalała piłkom uderzanym przez Onumę Sittirak czy Chatchu-On Moksri na wpadanie w boisko, blok przez długi czas nie istniał, a tajska defensywa szła do zagrań Malwiny Smarzek-Godek w ciemno. Frustracja zawodniczek i kibiców sięgała zenitu, bo dwie-trzy niepomyślne akcje rzutowały na wyniku całej partii.
Gdyby w takim meczu musiała grać kadra Polek z roku 2017, z nieszczęsnych eliminacji do mistrzostw świata i traumatycznego meczu z Serbią, prawdopodobnie nie mielibyśmy o czym rozmawiać i dyskutować, bo Tajlandia gładko by wygrała spotkanie, a polski zespół zostałby stłamszony i opuściłby boisko z opuszczonymi głowami. Ale tak się nie stało, bo we Wrocławiu zagrała prawdziwa drużyna hartowana od miesięcy w trudnych bojach, skupiona na celu i grająca z szaleństwem w oczach.
ZOBACZ WIDEO Tokio 2020 turniej kwalifikacyjny. Polki o krok od biletu na igrzyska. "Trzeba rzucić wszystkie siły, nie ma zmiłuj"
Kiedy czasem nie domaga czysta siatkówka, trzeba dołożyć serca i czekać, aż objawią się bohaterki. I objawiły się: Natalia Mędrzyk, w kluczowym momencie seta serwująca asa z kamienną twarzą. Paulina Maj-Erwardt broniąca tajskie bomby w takim stylu, że można by podejrzewać, że tak naprawdę urodziła się w Japonii. Agnieszka Kąkolewska triumfalnie wznosząca ręce po kolejnym bloku na coraz mniej groźnej Sittirak. Dzięki nim oglądaliśmy we Wrocławiu kino superbohaterskie z happy endem, wieloma zwrotami akcji i dramaturgią lepszą od większości filmów Marvela.
Można oczywiście psioczyć i narzekać, że pięć setów z Tajlandią odebrało polskiej kadrze sporo sił i z tak chwiejną grą nie ma co liczyć na jakikolwiek przyzwoity wynik z Serbkami, absolutnymi faworytkami kwalifikacji. Z drugiej strony nikt nie podważy faktu, że Polki zanotowały drugą wygraną w turnieju i nie powtórzy się scenariusz z Warszawy, gdzie jedna porażka z Czeszkami zniszczyła wszystko, na co pracowała kadra. Nasze siatkarki doprowadziły do tego, że mecz z Serbią będzie decydował o losach olimpijskiego biletu do Tokio, zresztą taki był ich cel numer jeden. Innymi słowy, obrana strategia pracy sprawdziła się.
Pozostaje pytanie: skoro Polki stać było na postawienie się Tajlandii w stylu azjatyckim, to czy są w stanie walczyć z siatkarkami Zorana Terzicia w agresywnym, imponującym siłą stylu serbskim. Pierwsza odpowiedź brzmi "nie", ale z drugiej stronie mistrzynie świata nie pokazały we Wrocławiu nawet połowy tego, co potrafią. Trener Terzić nieustannie narzekał, że w meczach z Tajlandią i Portoryko wynik był lepszy od stylu i liczy na to, że jego zawodniczki zdecydowanie poprawią się w starciu z Polską.
Słowa Terzicia czy Brankicy Mihajlović o jakości biało-czerwonej ekipy być może są kurtuazją, ale to nie znaczy, że Serbki podejdą do meczu w niedzielę na luzie. Szalenie im zależy na uzyskaniu kwalifikacji do Tokio już teraz, bo turniej kontynentalny będzie miał mocną obsadę i będzie piekielnie wymagający, a nikt w Serbii nie wyobraża sobie innego scenariusza niż złoto siatkarek w Tokio. Na chwilę obecną jedyną siatkarką, która prezentuje się na miarę przyszłej mistrzyni olimpijskiej, jest Tijana Bosković, czasem także dobrze nam znana Maja Ognjenović. Widać, że to pierwsze mecze tej reprezentacji w mistrzowskim składzie od czasu turnieju w Japonii.
Tymczasem polska drużyna narodowa przeciwstawia mistrzyniom zespół przez duże Z, który w ciągu ostatnich tygodni niejedno wygrał, przegrał i przeżył. Nie można lekceważyć takiego atutu, ale jednocześnie cały czas możliwy jest scenariusz, w którym faworytki z Serbii spokojnie ogrywają nasze rodaczki i wprawiają nas w wielki smutek. Jak wspomniała żartem podczas zmagań we Wrocławiu Edyta Kowalczyk z "Przeglądu Sportowego", w siatkówce kobiet można zakładać dziewięć różnych scenariuszy, a i tak pojawi się dziesiąty, który cię zaskoczy i wprawi w zdumienie.
To jest prawda, ale i tak wierzę, że nasze siatkarki stać znowu na szaleństwo w oczach i udowodnienie, że polska krew w niczym nie ustępuje bałkańskiej. Chciałbym, żeby Biało-Czerwone pokazały w najważniejszym spotkaniu we Wrocławiu taką siatkówkę, by trenerowi Nawrockiemu już nigdy nie przeszło przez głowę (nawet w żartach), że mielibyśmy szansę z Serbkami, gdyby te w ogóle nie dojechały na halę.
Turniej kwalifikacyjny. Co musi się stać, żeby Polki awansowały na IO w Tokio 2020
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)