LSK. Bez przyjęcia nie ma gry. Mecz błędów w Warszawie dla pilanek

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: siatkarki Enea PTPS-u Piła
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: siatkarki Enea PTPS-u Piła

O ogromnym kryzysie mogą mówić warszawianki, które przegrały swój 10. mecz w LSK. W drugim secie spotkania z ekipą Enei PTPS Piła Bemowskie Syreny prowadziły już 23:21, ale nie zdołały wygrać tej partii i całego meczu. Trzy punkty pojechały do Piły.

Pierwsze akcje meczu w Arenie Ursynów to kapitalne otwarcie w wykonaniu Aleksandry Kazały. 23-latka z Dębicy, która ostatnie sezony spędziła za oceanem, doskonale zastępowała Żanetę Baran (1:4). Po bloku Karoliny Bednarek o pierwszy czas poprosiła Agnieszka Rabka, ale jej podopieczne nie były w stanie zrobić przejścia (2:7). Bezradne były Brazylijki, najpierw z drugiej linii w pół siatki zaatakowała Joyce Silva, później kierunek ataku Nikolle Del Rio Correi znakomicie odczytały blokujące pilanki. Gasić pożar miała Aleksandra Lipska i po jej wejściu na boisko wreszcie po stronie gospodyń coś się "ruszyło". Gospodyniom podciął skrzydła błąd ustawienia, a po ataku Gabriela Ponikowskej przyjezdne objęły prowadzenie w meczu (17:25).

Bardzo kulały w przyjęciu siatkarki Wisły Warszawa, szczególnie dużo krwi swoim floatem napsuła warszawiankom Oliwia Urban (1:3). Nawet gdy druga piłka była dograna "na nos" do ukraińskiej rozgrywającej, ta nie mogła znaleźć nici porozumienia ze środkowymi. Pięcio-punktowa przewaga pilanek zaczęła jednak topnieć, gdy skuteczność odzyskała Joycinha (8:10). Obie drużyny nie mogły poradzić sobie ze skończeniem pierwszej akcji. Siatkarki Enei PTPS-u Piła dały się wciągnąć w styl gry, zaproponowany przez przeciwniczki, a błąd ustawienia był jedynie podsumowaniem tego, jak nerwowo nagle zrobiło się w obozie przyjezdnych (17:17). W końcu musiał zareagować też trener Mirosław Zawieracz i po ataku Szymańskiej z piłki przechodzącej przerwał grę (21:19). Od stanu 23:21 punktowały wyłącznie pilanki, autowy atak Joycinhii sprawił, że o ogromnym niedosycie mogą mówić miejscowe siatkarki (23:25).

Sygnał to ataku w kolejnej odsłonie spotkania dała Katarzyna Połeć. Kapitan warszawianek dwukrotnie zaatakowała w drugi metr tonując nastroje po stronie pilanek (6:4). W końcu po stronie zespołu z Warszawy zaczął funkcjonować blok, a obawiając tego elementu dwukrotnie w aut zaatakowała Słonecka. W efekcie zrobiło się 12:7, a pilanki musiały odrabiać straty. Nie pomógł w tym autowy atak Urban, po którym o drugi czas w tej partii poprosił trener Zawieracz (17:13). Autowy atak Słoneckiej z bardzo niewygodnej piłki sprawił, że beniaminek LSK wciąż był w grze (25:22).

ZOBACZ WIDEO: Wilfredo Leon świetnie czuje się w reprezentacji Polski. "To wszystko posłuży za rok"

Coraz więcej emocji starały się wyzwolić z siebie główne aktorki tego starcia, Aleksandra Lipska i jej imienniczka Kazała. Przez długi czas w tej partii trwało przeciąganie liny, ale po bloku Urban to pilanki wyszły na minimalne prowadzenie (10:11). Niewykorzystane okazje się mszczą - tak najlepiej można podsumować autowy atak z piłki przechodzącej Szymańskiej, po którym cała seria oczek powędrowała na konto gości (11:15). Zupełnie rozbite warszawianki musiały uznać wyższość zespołu z Piły (18:25).

Wisła Warszawa - Enea PTPS Piła 1:3 (17:25, 23:25, 25:22, 18:25)

Wisła: Mikołajewska, Szymańska, Połeć, Joycinha, Nikolle Correa, Nowgorodczenko, Adamek (libero) oraz Lipska, Olczyk, Urbanowicz, Marcyniuk.

Enea PTPS: Słonecka, Bednarek, Ponikowska, Kazała, Urban, Bolimowska, Saad (libero).

MVP: Aleksandra Kazała (Enea PTPS Piła).

Zobacz również:
LSK. ŁKS Commercecon Łódź polubił grę w tie-breakach. Krystyna Strasz: Powoli łapiemy swój rytm
LSK. Magdalena Damaske: Najtrudniejszy w powrocie był strach przed tym, że znów coś mi się stanie

Komentarze (0)