Dolewanie oliwy do ognia. Historia absurdalnej afery w reprezentacji siatkarek

WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: reprezentacja Polski siatkarek
WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: reprezentacja Polski siatkarek

Kiedy wydawało się, że po dziesięciu chudych latach w końcu odwróciła się passa i nasza reprezentacja wkrótce zamelduje się w światowej czołówce, okazało się, że grupa nie potrafi się dogadać. A prezes PZPS tylko dolał oliwy do ognia. Po co?

W tym artykule dowiesz się o:

Jedna z czołowych siatkarek, tych, które stanowią o sile naszej kadry: - Ręce mi opadają, jak widzę, co się wydarzyło. Nie mam sił rozmawiać.

Jej koleżanka z reprezentacji: - To jak się zachował Polski Związek Piłki Siatkowej... Dramat. Nie zapomnimy tego długo.

Żadna z siatkarek nie chce tego, co powyżej, powiedzieć oficjalnie, pod nazwiskiem. Wiedzą, że teraz nie czas na kolejną część afery, o której dowiedzieliśmy się wszyscy na początku listopada. Teraz najważniejsza jest walka o miejsce w turnieju olimpijskim Tokio 2020. Aby się do niego dostać - po 12 latach przerwy - muszą wygrać cały turniej. A rywale są z najwyższej półki, m.in.: Holenderki, Turczynki czy Niemki (więcej szczegółów o tych zawodach przeczytasz TUTAJ >>).

Rodzi(ło) się coś fajnego

A było tak pięknie. Od kilkunastu miesięcy polskie siatkarki grały coraz lepiej. Przebijały się z dna, na które spadliśmy kilka lat temu. Malwina Smarzek-Godek, Joanna Wołosz, młodziutka Magdalena Stysiak - te nazwiska wywoływały strach już nie tylko u rywalek klasy "C". Toczyliśmy wyrównane boje, które dały nam czwarte miejsce podczas mistrzostw Europy, wcześniej awansowaliśmy do turnieju finałowego Ligi Narodów, gdzie ostatecznie uplasowaliśmy się na piątej pozycji.

ZOBACZ WIDEO: Christo Stoiczkow o Robercie Lewandowskim. "Jest jednym z dwóch najlepszych napastników na świecie"

- Takich sukcesów nie było od lat - z uznaniem podkreślała Magdalena Śliwa, która występowała w drużynie legendarnych "Złotek" Andrzeja Niemczyka. - Z przyjemnością patrzy się na rozwój tej kadry.

- Rodzi się coś fajnego! Na naszych oczach powstaje zespół, który zaczyna się liczyć na międzynarodowej arenie - mówił mi w czerwcu 2019 były selekcjoner polskiej kadry, Zbigniew Krzyżanowski (cała rozmowa TUTAJ >>).

Sielanka. Dobre wyniki i świetna gra przysłaniały to, co się działo wewnątrz tej grupy. A działo się fatalnie. Jak się okazało jesienią.

"Pokazano nam środkowy palec"

Na początku listopada mleko się rozlało. "Gazeta Wyborcza" zamieściła artykuł, z którego wynikało jasno, że zawodniczki nie chcą dalej współpracować z Jackiem Nawrockim. Powiedziały to już we wrześniu prezesowi PZPS, Jackowi Kasprzykowi. Czekały na reakcję człowieka, który rządzi siatkówką w tym kraju. I? Nie doczekały się.

- Kompletnie tego nie rozumiem - skomentował były selekcjoner Jerzy Matlak. - Skoro dziewczyny przyszły z problemem, że nie mogą się dogadać z Nawrockim, skoro go nie rozumieją i twierdzą, że on ich nie wspiera, to psim obowiązkiem prezesa jest zaprosić obie strony do Warszawy, zamknąć je w jednym pomieszczeniu i powiedzieć, że otworzy dopiero wtedy, jak dojdą do porozumienia. A jak nie dojdą, to sorry, ale zespół jest zawsze ważniejszy. Trener musi odejść.

PZPS postąpił inaczej. Najpierw sprawa została zamieciona pod dywan, potem gdy ujrzała światło dzienne przedłużono umowę z krytykowanym przez siatkarki trenerem, do 2022 roku.

- Pokazano nam środkowy palec - tak mi powiedziała jedna z dziewczyn, która akurat nie miała wielkich pretensji do Nawrockiego. Ale tak się poczuła po decyzji siatkarskich działaczy.

"Za materac nie robiłem"

Przez kilka listopadowych dni mieliśmy medialne wylewanie pomyj. Jedna strona atakowała inną. Pojawił się nawet wątek romansu jednego z członków sztabu szkoleniowego z reprezentantką, na co Kasprzyk w sposób urągający zajmowanemu stanowisku wypalił do dziennikarzy, przed kamerami: "To nie jest pytanie do mnie, nie byłem przy tym, za materac nie robiłem".

Nie dość, że prezes PZPS tak po ludzku obraził siatkarki, to jeszcze jasno i wyraźnie określił, jak zamierza ugasić pożar wokół żeńskiej kadry. Nie zamierza.

Jedna z reprezentantek: - Gdyby do takiej afery doszło u siatkarzy, to PZPS poruszyłby niebo i ziemię, aby doprowadzić sprawę do końca i rozwiązać ją w optymalny sposób. A my, kobiety? Jesteśmy drugiej kategorii.

Najgorsze jest to, że grubiańska, wręcz prostacka wypowiedź prezesa jednego z największych związków sportowych w Polsce przeszła bez echa. Nie skrytykował jej ani ówczesny minister sportu Witold Bańka, ani członkowie zarządu PZPS, ani sponsorzy. Tym samym wszyscy dali akceptację na takie zachowanie. Przerażające.

Wszyscy są przegrani 

Polska jest krajem absurdów. Taka jest też ta afera, którą na razie obie strony "zamroziły". Po indywidualnych rozmowach Nawrockiego z siatkarkami udało się powołać skład i zawiesić broń do turnieju kwalifikacyjnego w Apeldoorn.

Ale to na pewno nie jest koniec. Siatkarki mają żal do trenera i do prezesa PZPS. Za to, że nie zostały wysłuchane, a na dodatek zostały zlinczowane publicznie. Podobnie Nawrocki. On również ma żal, że brudy zostały wyprane na rynku, na oczach gawiedzi. Nie może się z tym pogodzić.

A wszystko mogło zakończyć się zupełnie inaczej. Gdyby tylko działacze PZPS (głównie prezes Kasprzyk) nie chcieli zamiatać sprawy pod dywan. Po raz kolejny okazało się, że ludzie rządzący związkami sportowymi nie dorastają do pięt naszym sportowcom. Zamiast ugasić pożar i pchnąć tę grupę ludzi do jeszcze większych sukcesów, oni dolali oliwę do ognia i patrzyli, jak piękniejący budynek zamienia się w popiół.

Czy to jeszcze się da naprawić? Trzymam kciuki, choć głosy, które do mnie docierają od osób dobrze zorientowanych w sytuacji każą w to wątpić. Niestety.

Źródło artykułu: