Robert Wójcik zagra dziś (godz. 20.30) przeciwko klubowi z Polski. Jastrzębski Węgiel już awansował z grupy Ligi Mistrzów do dalszej fazy. Jeśli dziś przegra w Belgii z Greenyardem Maaseik, w którym występuje nasz rodak, wydarzy się sensacja na niebywałą skalę. Gigant europejskiej siatkówki, występujący w tej samej grupie, Zenit Kazań nie awansuje dalej, co dotąd w trzynastu edycjach jeszcze się nie wydarzyło.
Trwające ponad dwadzieścia lat wesele
- Moi rodzice wyjechali z Polski przed upadkiem bloku wschodniego - mówi nam 27-letni Wójcik. - Zawsze mówili mi, że byłem dla nich upragnionym dzieckiem i opuścili kraj, żeby ich przyszły potomek miał możliwie najlepszą sytuację. Podziwiam ich i nie potrafię sobie wyobrazić, jak trudno było im się przenieść na inny kontynent.
Siatkarz opowiada, że oboje rodzice do dziś żyją w Kanadzie, niedaleko Toronto. Mają się dobrze.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Miły gest koszykarza z NBA doprowadził małych fanów do łez
Mariusz Wójcik, ojciec siatkarza, opowiada: - Choć w latach osiemdziesiątych dla sportowców istniały dodatkowe korzyści, przebywanie w Polsce było niebezpieczne. Zwłaszcza gdy Solidarność rzuciła wyzwanie komunistycznemu reżimowi - uważa. - Z biegiem czasu na ulice wyszło wojsko, zablokowane zostały skrzyżowania, pojawiły się czołgi... Postanowiliśmy z żoną opuścić ojczyznę w 1987 roku - wspomina.
W tamtym czasie nie można było ubiegać się o emigrację z Polski do żadnego kraju zachodniego. Wójcikowie wyjechali do Niemiec Zachodnich. Uzasadniali to zaproszeniem na wesele znajomego.
- Jechaliśmy z bardzo małym bagażem, nikt nie wiedział o naszym właściwym planie, nawet rodzice. Nie było mnie w Polsce przez ponad 20 lat, wesele okazało się dość długie - śmieje się Wójcik senior. - Po dwóch latach we Frankfurcie przenieśliśmy się do Toronto.
Gracz belgijskiego klubu rozumie polski język, potrafi płynnie czytać, ale pomimo tego jest bardzo nieśmiały. Rozmawia jednak po polsku. Trudniej mu idzie z pisaniem.
- Rodzice w domu mówili do mnie w ich języku, ale gdy byłem młodszy, pozwalali mi odpowiadać po angielsku. Z łatwością mogę się porozumiewać, ale bywa, że zabiera mi to trochę czasu - wyjaśnia.
W Toronto żył do piątego roku życia. Potem rodzina przeniosła się do domu w Whitby, na przedmieścia. - Będąc młodszy, byłem kilka razy w Polsce, aby poznać resztę mojej rodziny. Za każdym razem dużo podróżowaliśmy i poznawaliśmy kraj. Interesuję się Polską i czuję z nią silną więź - kontynuuje.
Niedoszły pływak i spełniony student
- Nie mam pewności, czy gdyby nie rodzice, to pokochałbym sport, który teraz uprawiam. Sądzę, że musiałbym się zastanowić... Niestety, jak dotąd, siatkówka w Kanadzie nie jest czołową dyscypliną - żałuje atakujący.
- Moi rodzice zawsze śmiali się, że pływać nauczyłem się wcześniej niż chodzić. Po prostu uwielbiałem wodę i przebywanie w niej, tak naprawdę niemal od bycia niemowlakiem. Wspominałem, że rodzice chcieli zapewnić mi wszystkie możliwości, a skoro tak uwielbiałem pływanie, to umożliwili mi uprawianie tej dyscypliny - wspomina.
Jak się okazało, przygoda z pływaniem nie trwała długo. - Mój tata grał w polskiej lidze w Toronto, a ja uwielbiałem chodzić na jego turnieje. Gdy zrezygnowałem z pływania, siatkówka stała się dla mnie naturalnym wyborem - mówi.
Od 12 do 18 roku Wójcik grał w klubie Durham Attack. Ojciec był tam trenerem seniorów. Klub zawsze był jednym z najlepszych w kraju.
- W końcu zdecydowałem się na Uniwersytet Alberty w Edmonton, ponieważ tamtejszy trener miał niesamowitą reputację, a zespół świetną historię. Niestety, moja mama zachorowała, dlatego po roku wróciłem do Toronto, na szczęście wszystko jest już w porządku - uspokaja Wójcik.
Z rurką w klatce piersiowej
W 2016 roku, po skończeniu studiów, siatkarz rozpoczął zawodową karierę w Europie. Zaczął od CV Mitteldeutschland z niemieckiego Spergau.
- Zależało mi przede wszystkim na zdobyciu doświadczenia za granicą. Niemcy to świetne miejsce do życia, z jasnymi zasadami traktowania graczy. Dotyczy to terminowości wypłacania wynagrodzenia i spraw związanych z ubezpieczeniem zdrowotnym - opowiada. Zwłaszcza ten drugi aspekt okazał się później dla niego bardzo ważny.
Po dwóch tygodniach w Niemczech jego dalsza kariera stanęła pod znakiem zapytania.
- Siedziałem z kolegą z drużyny na kanapie, oglądając film, zacząłem kaszleć i poczułem ostry ból w klatce piersiowej. Pomyślałem, że to może zgaga lub nadwyrężenie kręgosłupa - wspomina Robert. - Kolega nawet próbował rozprostowywać mi plecy - dodając ze śmiechem.
- W końcu pojechaliśmy do szpitala, po prześwietleniu okazało się, że to odma, samoistne zapadnięcie płuca. Dwa tygodnie spędzone w szpitalu i kilka pierwszych tygodni później nie były najlepsze - wraca pamięcią syn Polaków.
- Poruszanie się jest bardzo trudne, ponieważ masz przymocowaną rurkę w klatce piersiowej, która utrzymuje ciśnienie w płucach podczas gojenia. Oddychanie jest wtedy uciążliwe. Sądzę, że najtrudniejsze w tym wszystkim był ciągły stres, że ten koszmar przytrafi się ponownie - wyjaśnia zawodnik.
Koszmar przytrafił się ponownie
Był koniec listopada, kilka miesięcy później. - Gdy przyjechała karetka, lekarz powiedział mi, że już nigdy nie zagram w siatkówkę. Usłyszenie tego było naprawdę trudnym przeżyciem, rozpłakałem się wtedy - wyjawia Robert.
Siatkarz miał szczęście, że doktor zespołu znał chirurga klatki piersiowej, który specjalizował się w takich problemach i wykorzystał sposób mniej inwazyjnej operacji.
- Po tym, jak moje płuco zapadło się po raz drugi i wysłuchaniu wszystkiego na ten temat, miałem wiele wątpliwości, ale po operacji i usłyszeniu dobrych wieści o jej pomyślnym przebiegu i możliwości powrotu do gry, jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłem tak zdeterminowany. Najbliższego lata po razy pierwszy zostałem powołany do reprezentacji Kanady - nawiązuje do odwracającego się losu zawodnik.
Owoce determinacji
Po operacji płuc pod koniec 2016 roku, jeszcze w tym samym sezonie Robert wrócił do gry i pomógł zespołowi awansować do Bundesligi. Wtedy zgłosił się belgijski Axis Guibertin, a w międzyczasie przyszło powołanie do reprezentacji Kanady.
Z nowym klubem w Belgii udało się zająć 6. miejsce w sezonie 2017/2018, chociaż indywidualnie był to sezon Roberta Wójcika, który głosami trenerów został wybrany MVP rozgrywek.
Dobra gra przyczyniła się do przyjęcia oferty, która przyszła z Greenyardu Maaseik (wcześniej pod nazwą Noliko Maaseik), zdecydowanie jednego z najlepszych belgijskich klubów, z którym Wójcik w ubiegłym sezonie zdobył mistrzostwo kraju i drugi raz z rzędu występuje w Lidze Mistrzów.
Mistrzowie Belgii są w tej edycji Ligi Mistrzów sprawcami jednej z największych sensacji w fazie grupowej. 11 grudnia pokonali 3:2 we własnej hali Zenit Kazań, wieloletniego hegemona, sześciokrotnego zwycięzcy całych rozgrywek.
- Ogranie Zenitu było czymś niesamowitym! Nie każdego dnia spotyka cię mecz ze światowej klasy graczami i tak utytułowanym klubem, nie wspominając już o wygranej w piątym secie - opowiada Polak.
W rewanżu wicemistrzowie Rosji wygrali bez straty seta, ale ich szanse na wyjście z grupy wciąż mogą pogrzebać siatkarze z Maaseik. Warunkiem koniecznym jest ogranie Jastrzębskiego Węgla, który ma pewny awans i pierwsze miejsce w grupie.
Czytaj także:
- Nikola Grbić: Aleksander Śliwka? Takich jak on, nie ma wielu na świecie
- Siatkówka. Piotr Nowakowski miał wypadek samochodowy