Magdalena Stysiak: Karetki jeździły co 10 minut. Ten dźwięk nie pozwalał zapomnieć, co się dzieje

- Najgorsze były syreny karetek, których codziennie przejeżdżało obok mojego bloku co najmniej 100, i bicie w kościelne dzwony. Te dźwięki nie pozwalały zapomnieć, że ludzie chorują i umierają - mówi nam o pobycie we Włoszech Magdalena Stysiak.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
 Magdalena Stysiak Newspix / JAKUB PIASECKI / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Magdalena Stysiak
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Sezon we Włoszech jeszcze się oficjalnie nie skończył, ale ty od kilku dni jesteś już w Polsce. Magdalena Stysiak, siatkarka reprezentacji Polski i włoskiego Savino Del Bene Scandicci: Jestem w domu rodziców pod Wieluniem. Za mną już ponad tydzień kwarantanny. Codziennie przyjeżdża policja, o różnych porach, i sprawdza czy jesteśmy. Rodzice podjęli się kwarantanny razem ze mną. Nie jestem od nich odizolowana, spędzamy czas razem. Przez ostatnich pięć lat prawie nie było mnie w domu, teraz mamy okazję, żeby nadrobić zaległości. Nie jesteśmy zamknięci w czterech ścianach, bo mieszkamy na wsi. Mogę wyjść na powietrze, trochę pobiegać, pobawić się z psem.

Jak wyglądało Scandicci, gdzie mieszkałaś, w czasie pandemii koronawirusa?

W Toskanii - bo właśnie w tym regionie jest położone miasto, bardzo blisko Florencji - nie było tak źle jak 300 kilometrów dalej na północ, w Bergamo czy w Mediolanie. U nas zachorowało mniej osób. Wiadomo jednak, że na ulicach były pustki. Gdy wychodziłam na balkon, nie widziałam żywej duszy. Ludzie przestrzegali wprowadzonych przez władze zasad i wychodząc z domu dobrze się zabezpieczali bo wiedzieli, co się dzieje 3-4 godziny drogi od nas. Myślę, że u nas w Polsce trochę tego teraz brakuje.

Zachowujemy się mniej odpowiedzialnie?

Tak nie można powiedzieć, nie można oceniać wszystkich jedną miarą. Jednak siedząc w domu na kwarantannie widzę u siebie na wsi, że co chwilę przejeżdża jakiś samochód albo ktoś idzie ulicą. Oczywiście u nas sytuacja nie jest tak poważna, jak we Włoszech, ale ja po pobycie tam jestem bardzo wyczulona na takie nieostrożne zachowania. Szczerze przyznam, że trochę mnie to drażni.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Co najmocniej zapadło ci w pamięć z pobytu w walczącym z epidemią mieście?

Najgorsze były syreny karetek i bicie w kościelne dzwony. Mieszkałam w bloku blisko szpitala i ambulans na sygnale co 10 minut po pewnym czasie stał się dla mnie normalnością. W ciągu całego dnia przejeżdżało ich co najmniej 100. Dzwony też było słychać często. To były przykre odgłosy, ciągle mi przypominały o tym, co dzieje się wokół. O tym, że ludzie chorują i umierają. Było ciężko, ale chcę wierzyć, że te przeżycia mnie zahartują. A te pierwsze pół roku we Włoszech i tak będę wspominać bardzo miło.

Opowiedz o podróży ze Scandicci do Polski.

Gdy dostałyśmy z Agnieszką Kąkolewską zgodę na wyjazd, wypożyczyłyśmy dwa auta i ruszyłyśmy w trasę. Wystartowałyśmy wieczorem, około 20:30. O 9 rano następnego dnia dotarłam do polsko-niemieckiej granicy we Frankfurcie nad Odrą. Tam zostawiłyśmy auta. Odebrał mnie tata, po Agnieszkę przyjechali znajomi. Jechałam całą noc, ale wytrwałam. Chyba mam to po tacie, który jest zawodowym kierowcą.

Miałyście problemy przy przekraczaniu granic?

Nie. Jechałyśmy przez Austrię i Niemcy. Na granicy włosko-austriackiej nie było poza nami ani jednego auta, w kilka minut spisano nasze dane i ruszyłyśmy dalej. Na kolejnych przejściach było tak samo. To, co wydawało się nam najtrudniejszą częścią podroży, nie przysporzyło nam żadnych problemów.

Trudno było dostać od klubu zgodę na wyjazd?

W moim przypadku nie. Zajęło to chwilę. W klubie fajnie się zachowali. Wiedzą, że jestem pod telefonem i jeśli okaże się, że wznawiamy treningi, to znów przyjadę do Włoch.

Musieli wystawić ci jakiś dokument, żebyś mogła legalnie podróżować przez Włochy?

Tak. Wypełniłam dokument, w którym wpisałam cel podróży. One są teraz potrzebne we Włoszech niezależnie od tego, czy ktoś rusza w długą drogę, czy jedzie 3 kilometry do sklepu. Nie można opuszczać swojego miasta bez takiego pisma, jeśli policja zatrzyma kierowcę bez niego, ukarze go mandatem. My miałyśmy "papiery" z informacją, że jedziemy do włosko-austriackiego przejścia granicznego w Brenner, ale nikt nas po drodze nie zatrzymał.

Zanim wyjechałyście, przesiedziałyście kilka tygodni w domach, niemalże w areszcie domowym.

Spędziłyśmy w ten sposób prawie 3 tygodnie, bez treningów na hali. To było trudne, ale przeczuwałyśmy taki rozwój wydarzeń i jeszcze zanim wprowadzono obostrzenia zabrałyśmy z hali najpotrzebniejszy sprzęt do trenowania w domu - gumy, piłki, sprzęt do ćwiczeń siłowych, wzięłam je zresztą ze sobą do Polski. Ćwiczę codziennie, a co drugi dzień mamy drużynową wideokonferencję z naszym trenerem od przygotowania fizycznego i tak podtrzymujemy formę. Normalnego siatkarskiego treningu to nie zastąpi, ale jako profesjonalistki musimy cały czas pracować, żeby się nie zaniedbać.

Dużo się nauczyłaś grając przez tych kilka miesięcy w Serie A?

Bardzo dużo. Nie spodziewałam się, że będę dostawać tyle szans na grę. Sezon mimo wszystko bardzo na plus.

Teraz pewnie czekasz na start zgrupowania reprezentacji Polski. Jesteś gotowa stawić się na wezwanie trenera Jacka Nawrockiego?

Pewnie, że tak. Główną imprezą sezonu będzie dla nas Liga Narodów, choć nie wiemy jeszcze kiedy się ona zacznie. Ja bardzo już tęsknię za graniem. Chciałabym wrócić na boisko, ale na razie nikt nie wie, kiedy będzie to mogło nastąpić.

Czytaj także:
Koniec sezonu Serie A kobiet. Joanna Wołosz wraz z Imoco Volley Conegliano na czele
Fabian Drzyzga: Możemy wykorzystać ten czas, by stać się jeszcze mocniejszą ekipą (wywiad)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×