Andrea Anastasi wrócił do Włoch i przechodzi kwarantannę. "Sytuacja powoli się poprawia"

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Andrea Anastasi
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Andrea Anastasi
zdjęcie autora artykułu

- Moja 93-letnia mama mieszka z opiekunką, my z rodzeństwem się do niej nie zbliżamy. Już przed wylotem z Warszawy zapowiedziałem jej, że nie będę mógł jej odwiedzić - mówi Andrea Anastasi, który tydzień temu opuścił Polskę i wrócił do Włoch.

W tym artykule dowiesz się o:

- Z Polski wyjechałem w poprzedni wtorek. Wyleciałem samolotem z Warszawy w ramach włoskiego odpowiednika programu #LotDoDomu. Teraz przechodzę kwarantannę - mówi nam 60-letni Andrea Anastasi, trener siatkarskiego zespołu VERVA Warszawa Orlen Paliwa.

Polacy wracający do ojczyzny z Włoch, ich relacje z ogarniętego koronawirusem kraju, problemach ze zorganizowaniem podróży, opowieści o ciągnącej się w nieskończoność jeździe autem i długich kolejkach na granicach - takie historie w mediach są w ostatnim czasie na porządku dziennym.

Dużo mniej mówi się u nas o tych, którzy w dobie pandemii wybrali odwrotny kierunek. O Włochach, którzy mimo trudnej sytuacji w ich kraju i nieporównywalnie większego ryzyka zachorowania na COVID-19 postanowili, że mimo wszystko chcą opuścić względnie bezpieczną Polskę i jechać w rodzinne strony. Jedną z takich osób jest, były selekcjoner naszej reprezentacji.

Szkoleniowiec przebywa w Poggio Rusco, niewielkiej miejscowości pod Mantuą w regionie Lombardia. Choć musi przebywać w odosobnieniu, uważa że to i tak lepsze, niż zamknięcie w czterech ścianach w warszawskim apartamencie, z dala od najbliższych.

- Przez miesiąc siedziałem w Warszawie praktycznie uwięziony w mieszkaniu. Przez ostatnie dwa tygodnie wychodziłem tylko po to, by kupić jedzenie. To była trudna sytuacja, przygnębiająca. Teraz jestem w przymusowej izolacji, ale wiedziałem, że zapłacę taką cenę za przyjazd do Poggio Rusco. Tutaj mam duży dom z ogrodem, więc przynajmniej mogę wyjść na powietrze. No i jestem bliżej rodziny - tłumaczy powody wyjazdu z Polski były selekcjoner Biało-Czerwonych.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Reprezentanci Polski w siatkówce opuszczają Włochy. Bieniek i Bednorz wracają z Włoch prywatnym autem

Pierwszą rzeczą, jaką Anastasi musiał zrobić po przyjeździe do Włoch, było zarejestrowanie się w oddziale Ministerstwa Zdrowia właściwym dla swojego regionu. Potem otrzymał wytyczne na czas 14-dniowej kwarantanny.

- Muszę w tym czasie przebywać na terenie swojego domu, mieć w nim sypialnię i łazienkę tylko na własny użytek. Mogę wychodzić do ogrodu, z czego chętnie korzystam, ale nie wolno mi się do nikogo zbliżać. Nawet do mojej żony, która jest tutaj razem ze mną. Robi zakupy, gotuje i tak dalej. Posiłki jemy razem, ale siedząc po przeciwległych końcach stołu - opisuje mistrz świata z 1990 roku.

Trener VERVY podkreśla, że w gminie Poggio Rusco sytuacja jest dość dobra, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w innych częściach Włoch - w całym kraju zachorowało ponad 160 tysięcy osób, zmarło ponad 21 tysięcy. - U nas na koronawirusa zachorowało 40 osób, zmarło 9, w większości w bardzo podeszłym wieku. Wśród ofiar znalazł się niestety 85-letni ojciec moich dwóch przyjaciół. Dobra wiadomość jest taka, że od prawie dwóch tygodni nie odnotowano nowych przypadków zachorowań. Chyba zaczynamy opanowywać sytuację - mówi.

Anastasi sam martwi się o starsze osoby ze swojej rodziny. 82-letnia teściowa mieszka z nim po sąsiedzku, jego żona codziennie ją odwiedza i się nią opiekuje. Matka byłego selekcjonera polskich siatkarzy mieszka w innym miejscu i można się z nią kontaktować tylko telefonicznie.

- Zajmuje się nią opiekunka. Jeszcze będąc w Warszawie poinformowałem ją, że będąc w Poggio Rusco i tak nie będę mógł jej odwiedzić. Ma 93 lata, bierze dużo leków, dlatego razem z rodzeństwem nie chcemy ryzykować i zbliżać się do niej. Jest nam przykro, że nie możemy się spotkać, ale tak trzeba - podkreśla.

Dwaj synowie trenera warszawskiej drużyny mieszkają w Mediolanie, gdzie odnotowano bardzo dużo zarażeń. Na początku pandemii Anastasi bardzo się o nich bał. - Są odpowiedzialni i stosują się do zaleceń. Od prawie miesiąca prawie nie wychodzą z domu. Na szczęście wykonują takie zawody, że wciąż mogą pracować - mówi.

- Według mnie sytuacja we Włoszech powoli się poprawia - uważa szkoleniowiec kadry Polski w latach 2011-2013. - Moi rodacy dużo narzekają, że nie mamy dość testów na koronawirusa, że powinno się badać więcej ludzi - pod względem narzekania jesteśmy bardzo podobni do Polaków. Nie można jednak przebadać wszystkich ludzi na świecie, nie każdego trzeba. Weźmy na przykład mnie - co prawda mam za sobą podróż z Warszawy, którą w obecnej sytuacji możemy uznać za niebezpieczną, ale tydzień po niej czuję się dobrze. Ćwiczę, pracuję, nie mam kontaktu z nikim poza moją żoną - po co miałbym poddawać się testowi? Według mnie to nie miałoby sensu - argumentuje.

Mimo kwarantanny Anastasi nie narzeka na brak zajęć. Codziennie o 10 rano melduje się w swoim gabinecie i pracuje. - Jestem w stałym kontakcie z prezesem VERVY Piotrem Gackiem, biorę udział w wideokonferencjach z zawodnikami i pracownikami klubu. A poza tym dużo czytam, dokształcam się, zajmuje się ogrodem - wymienia. - Do Polski chciałbym wrócić w lipcu. Mam nadzieję, że wtedy będę mógł już normalnie pracować - kończy.

Czytaj także: Siatkówka. Ryszard Czarnecki wskazuje priorytety. Mówi o ratowaniu klubów Mateusz Bieniek zawiedziony zakończeniem rozgrywek w Serie A. "Szkoda, bo byliśmy na pierwszym miejscu"

Źródło artykułu: