Brazylia - Wenezuela 3:0 (28:26, 25:18, 25:13)
Brazylia: Giba, Murilo, Rodrigo, Bruno, Lucas, Visotto, Sergio (L) oraz Marlon, Rivaldo, Leonardo.
Wenezuela: Ivan, Thomas, Carlos, Luis, Juan Carlos, Ronald, Darwin (L) oraz Andy.
Nic w grupie D nie może już ulec zmianie. Z góry przesądzony jest awans teamu Bernardo Rezende do turnieju finałowego. Szanse na "dziką kartę" zmarnowali zaś Finowie, którym "pomogła" w tym plasująca się ostatecznie na trzecim miejscu reprezentacja Polski. Natomiast Wenezuela nie miała przed VI kolejką spotkań możliwości awansu w tabeli. Dlatego też pojedynki Canarinhos z podopiecznymi Alexandra Gutierreza uważane były za swego rodzaju dopełnienie formalności. Nie mogło więc stać się inaczej - w pierwszej potyczce górą byli pogromcy biało-czerwonych, którzy pewnie zwyciężyli 3:0.
Pojedynek zaczął się dosyć nieoczekiwanie. Za sprawą błędu w przyjęciu Giby, Wenezuelczycy odskoczyli swoim przeciwnikom na dwa oczka (5:3). Mimo to Brazylijczycy nie pozostali im dłużni. Visotto wziął natychmiast sprawy w swoje ręce i atakiem zdobył punkt, który dał jego ekipie wyrównanie. Chwilę później jednak jego błąd własny spowodował, że goście ponownie objęli nieznaczne prowadzenie (13:11), które w miarę upływu czasu zwiększyli do trzech oczek (18:15). Wówczas nastąpiła seria bloków z obu stron. Festiwal ten zakończył efektowną akcją Rodrigao, przez co na tablicy wyników zaświecił się remis 22:22. Dzięki niesamowitym umiejetnościm Sergio, który dwoił się i troił w defensywie, a także "profesorskim" zbiciom kapitana Canarinhos, team Rezende objął prowadzenie 23:22. Partię zamknął natomiast blok na Thomasie Ereu w wykonaniu Lucasa (28:26).
Najjaśniejszą gwiazdą w drugim secie był ten sam zawodnik, który zakończył pierwszą odsłonę meczu. Lucas wyprowadził swój team na prowadzenie, które z niemalże każdą akcją się zwiększało (4:2, 10:6). Młody środkowy Canarinhos nie tylko wyśmienicie radził sobie w bloku, lecz także kapitalnie atakował we wszelkiego rodzaju akcjach wyprowadzanych przez Bruno Rezende ze środka. Wprawdzie Wenezuelczycy poderwali się jeszcze w środkowej fazie seta do walki, lecz na niewiele się to zdało. Spokój w grze zapewnił swojej drużynie nie kto inny, jak tylko Lucas, który dwukrotnie zatrzymał swoich rywali na siatce (14:9). Kolejne akcje jedynie utwierdzały zgromadzonych w Belo Horizonte kibiców w przekonaniu, że to właśnie Brazylijczycy wyjdą w meczu na prowadzenie 2:0. W niedługim odstępie czas tak też się zresztą stało. Gospodarze nie dali szans przyjezdnym i wygrali 25:18.
Trzecia partia była już tylko formalnością. Mimo to jednak pierwsze piłki należały do Wenezuelczyków. Nadzieję dał im dobrze dysponowany w tym fragmencie meczu Ronald Mendez, lecz Brazylijczycy z łatwością otrząsnęli się z początkowego prowadzenia swoich przeciwników. Szybko zdobyli kilka oczek przewagi, które wystarczyły do pogrążenia zawiedzionych gości. Canarinhos punktowali swoich rywali w praktycznie każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła. W szeregach gospodarzy przodowali Lucas i Visotto. Koniec meczu przypieczętowany został robiącym wrażenie blokiem autorstwa Giby.
Na uwagę zasługują słowa, jakie na pomeczowej konferencji wypowiedział kapitan gospodarzy, Giba. - To był niezwykły mecz. Jesteśmy już maksymalnie skoncentrowani na turnieju finałowym - przyznał przyjmujący. - Po niestabilności w grze, na jaką pozwoliliśmy sobie w początkowej fazie rozgrywek Ligi Światowej, byliśmy w stanie szybko wrócić do gry. Teraz niezwykle ważne jest, by utrzymać swój rytm oraz dobrze przygotować się psychicznie na Final Six - wyznał bez ogródek.