Final Six LŚ: Droga do finałów - USA, czyli szansa na powtórkę sprzed roku

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Reprezentacja Stanów Zjednoczonych to idealny przykład drużyny spokojnie budowanej od kilku ładnych lat. W tym czasie wychowała ona sobie zawodników światowego formatu, m.in. fantastycznego atakującego Claytona Stanley’a. Co roku wszystkim udowadnia, że zrównoważona polityka jest niezbędna również w siatkówce. Dobrej formy Amerykanów nie zachwiała nawet zmiana trenera. Stanowisko szkoleniowca USA objął bowiem Alan Knipe.

W tym artykule dowiesz się o:

Chrapka na obronę tytułu

W tym roku tytułu zdobytego przed rokiem bronić będzie ekipa Alana Knipe. Amerykanie w dość sensacyjnych okolicznościach, bo po pokonaniu w półfinale samych Brazylijczyków, sięgnęli w XIX edycji Ligi Światowej po prestiżowe zwycięstwo. Mało kto spodziewał się wtedy, iż będzie to jedynie przygrywka do wspaniałej wiktorii na Olimpiadzie w Pekinie. Jednak od tamtej pory kadra USA wciąż się rozwija.

W tegorocznej edycji rozgrywek World League Amerykanie przydzieleni zostali do grupy A. Zagrali w niej z reprezentacjami Włoch, Holandii oraz Chin. Zaliczano ich do faworytów, którym zagrozić jednak mogli szczególnie siatkarze z Italii. Podopieczni Alana Knipe pokazali jednak swą klasę i wygrali grupę, mimo że do ostatniej kolejki czuli na swoich karkach ciężki oddech siatkarzy z płw. Apenińskiego.

W tym roku w kadrze USA zabrakło kilku siatkarskich osobistości. Wśród nieobecnych znajdują się przede wszystkim William Priddy i MVP Ligi Światowej 2008 - Lloy Ball. Jednak nawet bez niektórych czołowych zawodników Amerykanie nie stracili nic ze swojej charakterystycznej gry. Grupę w dużej mierze wygrali dzięki swoim atutom, jakie znamy już od dłuższego czasu - zespołowości, efektywnej defensywie oraz atomowych kontratakach.

Rozgrzewka w Europie

Pierwsza dwa weekendy "Światówki" triumfatorzy zeszłorocznej edycji Ligi Światowej spędzili na Starym Kontynencie. Jednak ich przygoda z rozgrywkami World League 2009 rozpoczęła się dosyć nieoczekiwanie. Amerykanie w premierowej potyczce przegrali ze świetnie dysponowanymi i niedocenianymi jak dotąd Holendrami aż 0:3. Wyjątkowo nie wyszła im druga partia, zaś względnie dobrą siatkówkę pokazali dopiero w ostatnim, przegranym zresztą secie. Co prawda rewanż był już w ich wykonaniu znacznie lepszy, lecz mimo to Pomarańczowi zdołali ugrać dwa sety, co wiązało się z nieuchronną stratą kolejnych cennych oczek. Na usprawiedliwienie postawy siatkarzy z Ameryki Północnej można dodać, iż spotkania te były pierwszymi oficjalnymi meczami reprezentacji USA z jakimkolwiek przeciwnikiem.

Nauczka, jaką podopieczni Knipe dostali w Holandii, przydała im się w potyczkach z Włochami. Były to w ich wykonaniu o wiele lepsze spotkania. Siatkarze USA mogli już być z siebie zadowoleni, gdyż dwukrotnie pokonali zawodników Andrei Anastasiego w stosunku 3:1. Znaczącą rolę w swoim teamie odegrał Sean Rooney, który wcześniej rzadko pojawiał się w podstawowym składzie. Jednak dzięki trwającej właśnie edycji Ligi Światowej, mógł poczuć smak własnoręcznie wypracowanych zwycięstw. Pod nieobecność Claytona Stanley’a, który dopiero później dołączył do zespołu, stał się pierwszoplanową postacią w drużynie.

Seria zaskakujących nieraz starć z Chińczykami

W trzeciej kolejce spotkań powoli wprowadzany do ekipy był Stanley. Mimo że w potyczkach z Azjatami nie mógł jeszcze zagrać na przestrzeni całego meczu, jego rola nie ograniczała się jedynie do wchodzenia na zagrywki. Warto dodać, iż jego ataki miały kluczowe znaczenie w wypracowaniu sobie bezpiecznej i jednocześnie dobijającej rywali przewagi, dzięki której Amerykanie mogli cieszyć się z dwóch kolejnych zwycięstw. Po trzecim weekendzie, mogli dopisać do swojego konta w tabeli sześć oczek, czym znacząco przybliżyli się do pierwszego miejsca w grupie.

Później jednak nadeszły rewanżowe spotkania w Chinach. W Azji nie było już tak łatwo. Pokazała to przede wszystkim pierwsza konfrontacja, w której lepsi byli gospodarze. Chińczycy pokazali swoim przeciwnikom, iż zastąpienie kilku czołowych graczy w drużynie nie jest takie proste. W kryzysowych akcjach brakowało bowiem doświadczenia Priddiego. Jednak drugi pojedynek w Chinach należał już do gości, którzy za sprawą kolejnego zwycięstwa umocnili się na czele tabeli. W teamie Alana Knipe warta podkreślenia była przede wszystkim zagrywka, która powoli staje się amerykańskim kluczem do zwycięstwa. Dowodem na to jest trzecie miejsce Evana Pataka w rankingu na najlepszego serwującego fazy grupowej Ligi Światowej. Na prawdziwą gwiazdę wyrasta także dobrze wszystkim znany David Lee, który dotychczas był nieco w cieniu swoich kolegów z kadry.

Decydującego mecze i feta w ekipie USA

Ostatnie cztery konfrontacje zadecydować miały o tym, czy Amerykanie awansują z pierwszego miejsca w grupie na Final Six do Belgradu. Do rozegrania pozostały im potyczki z ich bezpośrednimi rywalami do awansu, Włochami, a także nieobliczalną ekipą Oranje.

Pierwsze spotkanie z reprezentacją Italii nie przyniosło Amerykanom nic dobrego. Za sprawą zwycięstwa Włochów 3:1, stawka prawie się wyrównała, zaś aktualni mistrzowie olimpijscy nie mogli być pewni utrzymania swojego przewodnictwa w grupie. Sytuacja uspokoiła się nieco w drugim meczu, który zwycięsko zakończyli już gospodarze. Przodujący w bloku David Lee zapewnił swojej drużynie komfort gry w dwóch ostatnich pojedynkach przeciwko reprezentacji Petera Blange. Dzięki temu sprawa awansu leżała już tylko i wyłącznie w rękach Amerykanów.

Jak przystało na triumfatorów Ligi Światowej i zarazem mistrzów olimpijskich, zawodnicy kadry USA nie zmarnowali nadarzającej się okazji ku temu, by zapewnić sobie pierwszą lokatę w grupie A. Poczuli swoją szansę i z premedytacją wykorzystali słabość Holendrów, którzy nie potrafili podnieść się po silnych ciosach zadanych im przez siatkarzy z Italii, dwukrotnie wygrywając z nimi 3:0.

Dzięki tym zwycięstwom, Amerykanie wywalczyli sobie szansę ponownej walki o wygraną w prestiżowych rozgrywkach World League. Pierwsze miejsce w grupie A po prostu się im należało, gdyż w dwunastu meczach wygrali dziewięć razy i tylko trzykrotnie musieli schodzić z parkietu pokonani. Kto wie, może i tym razem zdołają dokonać czegoś wielkiego i powtórzyć wynik sprzed roku? Byłoby to z pewnością niesamowitym osiągnięciem, lecz mając w składzie Claytona Stanley’a, Evana Pataka, Davida Lee oraz Seana Rooneya, nic nie jest niemożliwe.

Spotkania Amerykanów w fazie grupowej LŚ:

Holandia - USA 3:0 (25:22, 25:19, 26:24)

Holandia - USA 2:3 (16:25, 32:30, 17:25, 25:20, 6:15)

Włochy - USA 1:3 (21:25, 28:30, 25:21, 21:25)

Włochy - USA 1:3 (19:25, 25:18, 22:25, 20:25)

USA - Chiny 3:0 (25:20, 25:19, 25:21)

USA - Chiny 3:0 (25:20, 25:23, 25:22)

Chiny - USA 3:2 (25:19, 27:29, 18:25, 26:24, 15:12)

Chiny - USA 1:3 (18:25, 25:20, 21:25, 12:25)

USA - Włochy 1:3 (25:20, 20:25, 22:25, 24:26)

USA - Włochy 3:1 (25:19, 18:25, 25:22, 25:21)

USA - Holandia 3:0 (25:21, 32:30, 31:29)

USA - Holandia 3:0 (25:19, 25:18, 26:24)

Źródło artykułu: