Australia wygrywa z COVID-19. Luke Perry: W Perth żyje się już niemal całkiem normalnie

WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: Luke Perry
WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: Luke Perry

- Od tygodnia żyje się u nas niemal całkiem normalnie - opowiada nam Luke Perry, były siatkarz Resovii Rzeszów. Jego rodzinne miasto, Perth, łagodnie przechodzi pandemię COVID-19. - Ale nie powiem jeszcze, że wygraliśmy z wirusem - podkreśla.

Niespełna 7300 zarażonych i 102 ofiary koronawirusa w ciągu prawie czterech miesięcy pandemii to niewiele jak na 26-milionowy kraj. Australia jest w grupie państw, które z epidemią poradziły sobie najlepiej i teraz w coraz większym stopniu wraca do normalności. W jaki sposób Australijczykom udało się zepchnąć COVID-19 do narożnika?

- Rząd w porę wprowadził obostrzenia, które sprawiły, że wirus się u nas nie rozprzestrzenił. Najgorzej było chyba w Sydney, ale i tak porównując z innymi krajami zachorowało u nas niewiele osób - mówi Perry.

Obostrzenia, które skutecznie zatrzymały wirusa, to zakaz zgromadzeń powyżej dwóch osób, zamknięcie kawiarni, klubów, parków oraz siłowni. Osobom nie stosującym się do przepisów wymierzano wysokie kary pieniężne, niektórzy trafiali nawet do więzienia.

ZOBACZ WIDEO: Jacek Nawrocki zadowolony z pierwszego tygodnia treningów. "Jest do wykonania dużo pracy motorycznej"

Trzecia faza, czyli normalność

- Tak było w pierwszej fazie walki z pandemią. W niektórych regionach kraju zamykano też plaże, ale akurat u nas w Perth cały czas były one otwarte. Tyle że tam również obowiązywał dystans społeczny i zakaz gromadzenia się - tłumaczy 24-letni libero australijskiej kadry.

- Wraz ze spadkiem liczby zachorowań te obostrzenia znoszono. W drugiej fazie można się było zbierać w dziesięcioosobowe grupy, wprowadzono też zasadę, że w miejscach takich jak restauracje może przebywać jedna osoba na cztery metry kwadratowe. Teraz mamy już trzecią fazę i można powiedzieć, że jest u nas niemal całkowicie normalnie. Otwarto między innymi siłownie, z czego korzystam. Zgromadzenia mogą liczyć do 100 osób - opowiada siatkarz, który ostatnie dwa sezony spędził w Rzeszowie.

Luke Perry w czasie gry w golfa w rodzinnym Perth (fot. archiwum prywatne)
Luke Perry w czasie gry w golfa w rodzinnym Perth (fot. archiwum prywatne)

Od lipca wrócą nawet koncerty

To właśnie w jego rodzinnym Perth zmarł pierwszy australijski pacjent zakażony COVID-19. Czwarte największe miasto Australii (2 miliony mieszkańców) nie zostało jednak mocno dotknięte chorobą. W Australii Zachodniej, którego Perth jest stolicą, odnotowano tylko 602 przypadki zachorowania. Zmarło 9 osób, 575 pacjentów wyzdrowiało.

Sytuacja w całym kraju jest na tyle dobra, że od lipca australijski rząd chce jeszcze bardziej złagodzić restrykcje. Limit zgromadzeń do 100 osób może zostać zniesiony, rozważa się też wydanie zgody na organizowanie koncertów na otwartej przestrzeni z udziałem do 10 tysięcy osób oraz umożliwienie przylotu do kraju zagranicznym studentom.

Czy to oznacza, że Australia wygrała już z koronawirusem? - Mam nadzieję, że epidemia się kończy, ale nie powiem jeszcze, że wygraliśmy. Będzie można to ocenić pewnie dopiero za jakiś rok. Choruje u nas niewielu ludzi, jednak wirus wciąż jest obecny - zaznacza Perry, który tak jak ponad 6 milionów Australijczyków wciąż ma zainstalowaną w telefonie aplikację COVIDSafe, polecaną przez krajowe władze. - Tak naprawdę nawet nie wiem do końca, jak ona działa. Wiem tyle, że wysyła ona ostrzeżenie, gdy ktoś miał ponad 15-minutowy kontakt z zakażoną osoba - przyznaje.

Luke Perry w czasie niedawnej wyprawy wędkarskiej na Ocean Indyjski (fot. archiwum prywatne)
Luke Perry w czasie niedawnej wyprawy wędkarskiej na Ocean Indyjski (fot. archiwum prywatne)

Zwariowany powrót z Polski

Perry wrócił do domu z Polski pod koniec marca, gdy obostrzenia w Australii były jeszcze znacznie surowsze. - Podróż powrotna była trochę zwariowana. Do Warszawy dojechałem z Rzeszowa pociągiem, z Warszawy poleciałem do Londynu, z Londynu do Dubaju i dopiero stamtąd do Perth. Cała droga zajęła mi około 30 godzin. To było wyczerpujące. Po powrocie miałem zrobiony wymazowy test na obecność COVID-19, przeszedłem też dwutygodniową kwarantannę - opowiada.

- Po kwarantannie korzystałem z tego, że plaże były u nas otwarte. Ja mam na plażę bardzo blisko, autem jadę siedem minut. Przez jakiś miesiąc byłem tam prawie codziennie. Poza tym oczywiście trenowałem, żeby utrzymać formę. Miałem domową siłownię, biegałem, wykonywałem różne ćwiczenia - wspomina Perry czas, gdy Australia przechodziła lockdown.

Teraz były gracz Resovii może już korzystać ze zwykłych siłowni i robi to bardzo regularnie. - Poza tym często odwiedzam brata i mamę, wciąż spędzam sporo czasu na plaży. Jednak teraz już nie jestem tam tak często jak wcześniej, bo więcej czasu poświęcam na trening.

Luke Perry w czasie niedawnej wyprawy wędkarskiej na Ocean Indyjski (fot. archiwum prywatne)
Luke Perry w czasie niedawnej wyprawy wędkarskiej na Ocean Indyjski (fot. archiwum prywatne)

Kilka nocy na Oceanie

Dwukrotny mistrz Niemiec w barwach Berlin Recycling Volleys przyznaje, że w Perth żyje się teraz dobrze. - To piękne miasto z pięknymi plażami i pięknym wybrzeżem. Płynie przez nie rzeka Łabędzia, też bardzo ładna. Pogoda jest prawdopodobnie najlepsza w całej Australii. W zimie mamy czasami nawet 25 stopni. Lata są bardzo gorące, ale jesteśmy przyzwyczajeni do tych upałów - zachwala swoje miasto jeden z najlepszych australijskich siatkarzy.

- Teraz mamy zimę, ale bardzo przyjemną, z dobrą pogodą. Skorzystaliśmy z tego z przyjaciółmi i niedawno pojechaliśmy na ryby. Wzięliśmy łódź i wypłynęliśmy na Ocean Indyjski - opowiada Perry. - To, co złowiliśmy, przyrządzaliśmy od razu na łodzi. Spaliśmy też na niej przez kilka nocy. Było bardzo fajnie - podkreśla 24-latek. Na dowód przesyła kilka efektownych zdjęć ze swojej wyprawy. A gdy słyszy, że fanem wędkowania jest między innymi gwiazdor reprezentacji Polski Wilfredo Leon, mówi: - W takim razie Wilfredo musi przyjechać do Australii.

Luke Perry w czasie niedawnej wyprawy wędkarskiej na Ocean Indyjski (fot. archiwum prywatne)
Luke Perry w czasie niedawnej wyprawy wędkarskiej na Ocean Indyjski (fot. archiwum prywatne)

Resovia rozczarowaniem, ale kibice super

W nowym sezonie Perry nie wróci do Rzeszowa. Po dwóch latach spędzonych na Podpromiu nie przedłużył kontraktu z zespołem. - To był dla mnie rozczarowujący czas. Mieliśmy w Rzeszowie duże oczekiwania, a skończyło się tak, jak wszyscy w Polsce widzieli. Sportowo liczyłem na więcej, ale miło było grać w mieście, w którym ludzi obchodzi twoja drużyna. To było super. Chyba właśnie kibice są tym, co podobało mi się u was najbardziej - podkreśla.

Przyznaje też, że Polska to lepsze miejsce dla profesjonalnego siatkarza niż Australia. - U nas to nie jest popularny sport. Ulubione dyscypliny Australijczyków to futbol australijski i krykiet. Gwiazdy waszej siatkarskiej reprezentacji są dla moich rodaków anonimowe. Dużo więcej osób zna na przykład Roberta Lewandowskiego - zdradza.

Czy po nieudanej przygodzie w Rzeszowie Perry wróci jeszcze do polskiej PlusLigi? - Nie potrafię odpowiedzieć. Na razie skupiam się na tym, by utrzymać formę. Liczę też na szybki powrót siatkówki. Możliwe, że w przyszłym miesiącu nasza reprezentacja pójdzie w ślady waszej i też wróci do treningów - kończy.

Czytaj także:
Oficjalnie: Potwierdzono dwa mecze towarzyskie reprezentacji Polski siatkarzy
Oficjalnie: Reprezentacja Polski siatkarek zagra z Czechami

Źródło artykułu: