Koronawirus. Londyn wraca do życia. "Otwarcie pubów to główny powód do szczęścia"

PAP/EPA / ANDY RAIN / Na zdjęciu: mieszkańcy Londynu w czasach pandemii
PAP/EPA / ANDY RAIN / Na zdjęciu: mieszkańcy Londynu w czasach pandemii

Piłka nożna, wyścigi konne i krykiet wróciły. Puby są otwarte i pełne ludzi, zwłaszcza w czasie meczów Premier League. Ale na stadiony kibice nie mają wstępu. Tak wygląda Londyn kilka dni po tym, jak na Wembley miał się odbyć finał EURO 2020.

W tym artykule dowiesz się o:

O tym, że spotkanie o mistrzostwo Europy w piłce nożnej odbędzie się w stolicy Anglii dopiero za rok, wiadomo już od kilku miesięcy. Pandemia COVID-19 sparaliżowała cały międzynarodowy futbol i zmusiła UEFA do przełożenia turnieju, który miał się odbyć aż w dwunastu krajach.

Jakiekolwiek mecze międzypaństwowe zapewne wrócą nie wcześniej niż jesienią. Na razie nadzieję na powrót normalności kibice czerpią ze wznowienia krajowych rozgrywek. Najpopularniejsza liga piłkarska na świecie, Premier League, wróciła 17 czerwca. Angielskie stadiony, które zwykle wypełniają się do ostatniego miejsca, wciąż muszą być puste. Jednak od dwóch tygodni można chociaż obejrzeć mecz w pubie.

Piwo w pubie + Premier League = szczęście

4 lipca w Anglii pootwierały się salony fryzjerskie, teatry, kina, restauracje i właśnie puby. - Dla Anglików te ostatnie są głównym powodem do szczęścia - mówi nam Bartosz Łuszcz, prezes klubu IBB Polonii Londyn, mistrza Anglii w siatkówce. - W różnych krajach powrót do normalności mierzy się różną miarą. U nas wielkie kroki w tym kierunku to powrót piłki nożnej i otwarcie pubów. Jak można obejrzeć Premier League ze znajomymi i napić się przy tym piwa, Anglicy są szczęśliwi - podkreśla Łuszcz.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Malwina Smarzek-Godek i jej nowe hobby

- Tutaj ludzie mocno przeżywali brak możliwości normalnego oglądania meczów. Dla nich to normalne oglądanie to nie tylko stadiony, ale i właśnie puby. W każdy weekend były wypełnione po brzegi. Trzeba było przyjść długo przed meczem, żeby zająć miejsce - opowiada Bartosz Kisielewicz, czołowy siatkarz mistrzowskiej IBB Polonii.

Kiedy 4 lipca po długiej przerwie otwarto puby, Anglicy przypuścili szturm na swoje ulubione lokale. Niektóre z nich szybko musiały się zamknąć, gdy okazało się, że odwiedzili je klienci chorzy na koronawirusa.

- W serwisach informacyjnych było trochę doniesień o różnych wybrykach. Wydaje mi się, że popełniono strategiczny błąd, ponieważ pierwszym dniem otwarcia pubów i restauracji była sobota - tłumaczy Łuszcz. - Ludzie czekali cztery miesiące, żeby można było iść do jednego z takich miejsc, więc ruszyli do nich tłumnie. Choćby po to, żeby obejrzeć mecze Premier League, których tego dnia rozegrano aż pięć.

"To nie jest liga, którą znam i uwielbiam"

Kisielewicz dodaje, że aby obejrzeć mecz w pubie, teraz trzeba pobrać specjalną aplikację i za jej pośrednictwem zabukować stolik. Aplikacja pozwala monitorować, czy w danym lokalu przebywała chora osoba. Jeżeli tak było, pozostali klienci, którzy odwiedzili to samo miejsce w tym samym dniu, zostaną poproszeni o poddanie się dwutygodniowej kwarantannie.

Rozgrywający IBB Polonii sam jest fanem angielskiej piłki nożnej i przyznaje, że dziwnie się ją ogląda, gdy trybuny stadionów są puste. - W normalnych czasach atmosfera na meczach jest reklamą Premier League. To, co oglądam teraz, nie jest ligą, którą znam i uwielbiam - mówi ze smutkiem w głosie Kisielewicz.

33-letni siatkarz był kilka razy na meczach Arsenalu i Chelsea, ale najbardziej kibicuje występującemu w Championship Brentford. - Na ich stadion mam z domu najbliżej. Walczą teraz o awans. Już postanowiłem, że jak im się uda, kupuję karnet i będę chodził na wszystkie ich domowe mecze. No chyba że ich spotkanie będzie się pokrywało z naszym - zaznacza.

Jeśli Brentford awansuje, Kisielewicz pójdzie na stadion najwcześniej w październiku - premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson zapowiedział, że właśnie wtedy możliwy jest powrót kibiców na mecze. W pierwszym etapie trybuny będą mogły się wypełniać w 40 procentach.

Coraz bliżej normalności

Od początku pandemii COVID-19 w Anglii zachorowało ponad 250 tysięcy osób, zmarło ponad 40 tysięcy. Londyn był jednym z epicentrów - liczba zachorowań w stolicy to ponad 34 tysiące. Jednak od czerwca sytuacja w kraju stopniowo się uspokaja. Od początku lipca dzienna liczba zachorowań utrzymuje się na poziomie między 350 a 800 osób, a dzienna liczba zgonów coraz rzadziej przekracza 100. Najlepszym dniem był 12 lipca, gdy zmarło tylko 11 osób. W Szkocji i Walii były już nawet dni bez ani jednej ofiary śmiertelnej koronawirusa.

Nasi rozmówcy podkreślają, że w londyńskiej codzienności widać powracającą w coraz większym stopniu normalność. - Moim zdaniem ruch na ulicy to teraz mniej więcej połowa tego, co było przed pandemią - mówi Kisielewicz. On sam już ponad miesiąc temu wrócił do pracy. - Jestem kierowcą ciężarówki, moja firma zajmuje się dowożeniem towarów do galerii handlowych. Jak one były zamknięte, nie pracowaliśmy. Dostawaliśmy od rządu 80 procent pensji jako "postojowe". Galerie otworzyły się 15 czerwca i wtedy również zaczęliśmy pracować - tłumaczy.

- "Postojowe" się kończy, praktycznie każdy rodzaj biznesu jest otwarty - dodaje Łuszcz. - W telewizji we wszystkich stacjach są komunikaty: "wracajcie do pracy". Nie ma kwarantanny dla osób wjeżdżających do Wielkiej Brytanii, na ulicach widać coraz więcej starszych osób, które do tej pory chowały się w domach. Wreszcie mogłem się przeprowadzić, bo wcześniej było to zakazane. Poszedłem z synem do fryzjera, jak gdzieś jadę muszę odstać swoje w korku. Przywrócono też loty do miejscowości turystycznych - wymienia.

Prezes siatkarskiego mistrza Anglii po 4 lipca zauważył zmianę w zachowaniu londyńskiej społeczności - teraz zdecydowanie chętniej niż przed pandemią londyńczycy przesiadują w ogródkach barów, pubów i restauracji. - Wcześniej nie było to zbyt popularne. A teraz dużo ludzi korzysta z tych ogródków, cieszy się możliwością przebywania na powietrzu. Zrobił się taki klimat jak we Włoszech albo w Grecji - śmieje się Łuszcz.

Żartują ze swojego premiera

Brytyjskie władze rzecz jasna przestrzegają, by nie nadużywać poluzowanych przepisów i zachować rozsądek. Zaleca się zachowywanie dwumetrowego dystansu społecznego, mycie rąk przed wyjściem z domu i po powrocie, używanie żeli dezynfekcyjnych. Zaleca się unikanie transportu publicznego, w autobusach i w metrze trzeba nosić maski. Na ulicach i w sklepach jeszcze nie, ale wkrótce ma się to zmienić.

- Ludzie żartują z premiera Borisa Johnsona, bo powiedział "używajcie zdrowego rozsądku". A przecież dla każdego oznacza to co innego. Ale trzeba przyznać, że władze starają się, żeby nie doszło do ponownego wzrostu zachorowań. Na przykład jeśli pojawi się nowe ognisko, tak jak ostatnio w Leicester, miasto jest obejmowane lokalnym lockdownem i bez ważnego powodu nie można do niego wjeżdżać i wyjeżdżać - tłumaczy siatkarski działacz.

Mówi też o planach wprowadzenia priorytetowego dostępu do szczepień przeciwko grypie dla osób po 50. roku życia. To działanie z myślą o drugiej fali, bo przez chorego grypa może być wzięta właśnie za COVID-19. W serwisach informacyjnych Łuszcz słyszy coraz więcej optymistycznych wiadomości - na przykład, że Uniwersytet Oksfordzki jest na pierwszym miejscu w wyścigu po szczepionkę na koronawirusa.

Siatkówka niedługo wraca, koszykówka czeka

Polski mistrz Anglii w siatkówce też otrzymał niedawno doskonałą wiadomość - od 25 lipca siatkarze IBB Polonii będą mogli wrócić do hali i wznowić treningi bez żadnych ograniczeń. - Siatkówka znalazła się w rozporządzeniu o powrocie sportów halowych wśród tych dyscyplin, w które znów można grać. Brytyjskie władze wspomniały o niej w jakikolwiek sposób po raz pierwszy od lat, a premier Boris Johnson już na pewno zrobił to po raz pierwszy - podkreśla Łuszcz. - Śmialiśmy się w klubie, że zaczął wspierać naszą dyscyplinę.

Halowe sporty kontaktowe, jak futsal czy koszykówka, wciąż są zabronione. - Angielska koszykówka cierpi, bo choć ma się tutaj trochę lepiej niż siatkówka, nie należy do dyscyplin mocnych finansowo i organizacyjnie. Może te mniej popularne sporty dostaną jeszcze jakąś pomoc. Dyskusja o tym, które branże najbardziej potrzebują wsparcia, wciąż trwa. Ale bądźmy szczerzy, kogo obchodzi jakaś koszykówka czy siatkówka, jak Premier League już gra, krykiet też, a konie na torach wyścigowych biegają? Można obstawić gonitwę, obejrzeć mecz, wypić piwko w pubie. Dla angielskich kibiców sportu głównie to się liczy - tłumaczy Łuszcz.

Zaatakują Ligę Mistrzów

Jego klub na najbliższe miesiące ma dwa główne cele - najpierw powrót do treningów, powinno się udać bez problemów, potem walka o fazę grupową Ligi Mistrzów. To już dużo trudniejsze zadanie. - Ale chcemy zaatakować. Uznaliśmy, że teraz jest dla nas szansa i okazja, więc musimy się zbroić. Trener dostał budżet na zrekrutowanie trzech zawodników właśnie na eliminacje Champions League. To mają być nasze trzy asy, "gamechangerzy", prawdopodobnie dwaj przyjmujący i atakujący. Liczymy na trochę szczęścia w losowaniu, nie chcielibyśmy trafić na przykład na Jastrzębski Węgiel. A jak trafimy? Wtedy przyjmiemy podejście jak na Titanicu. Pewnie pójdziemy na dno, ale orkiestra będzie grała do końca - kończy prezes siatkarskiego mistrza Anglii.

Czytaj także:
Tokio 2021. Znany terminarz meczów reprezentacji Polski. Kadra Vitala Heynena zacznie z Iranem
Polska - Niemcy. Mistrzowie świata wkrótce wracają do gry. "Fajnie, że wyznaczamy trendy"

Komentarze (0)