Piątkowe popołudnie miało być sądnym dniem dla kaliskiej siatkówki. Na ten termin wyznaczone zostało spotkanie w Polskim Związku Piłki Siatkowej, na którym miały ostatecznie wyjaśnić się losy SSA Calisia oraz MKS Calisia. Na spotkaniu obecni byli Lechosław Ochocki, likwidator byłego SSK Calisia, który reprezentował również nowy podmiot oraz Waldemar Gut prezes drugiego kaliskiego klubu. Niestety decyzja dla obu klubów nie jest korzystna. Związek przedstawił analizę prawną, która mówi, że jeśli nowy twór chce przejąć miejsce po zlikwidowanej drużynie, musi wziąć na siebie również jej długi. - Sztywne stanowisko PZPS, chciałbym powiedzieć inaczej, dziwi mnie. Widać związek ma swoją politykę. Ja proponowałem szukanie jakiś innych form ugody. Jednak sprawa postawiona została jednoznacznie: albo weźmiecie długi, albo nie dostaniecie licencji. W tym wypadku sytuacja nie mogła skończyć się inaczej. Nie znam akcjonariuszy, którzy chcieliby kupować akcji upadłej firmy - skomentował całą sprawę Ochocki.
- Mogę powiedzieć jedynie, że jest mi bardzo przykro - kontynuuje działacz, który zrobił wiele, by nowa ekipa miała szansę występować na zapleczu ekstraklasy. Przyznaje, że do końca miał nadzieję na pozytywne rozpatrzenie sprawy przez związkowe władze. - Wierzyłem, że powstanie takiej formy organizacyjnej jak spółka da duże możliwości. Nie szuka się darczyńców, tylko ludzi, którzy chcą zainwestować. Takich osób, wydawało się, że może być sporo - stwierdził.
Po zwolnieniu się miejsca SSK/SSA Calisii nie wiadomo, kto je zajmie. Nie wykluczone, że starać się będzie o nie lokalny konkurent od którego, jak mówi Ochocki, zaczęła się zawierucha ze związkiem. - To od MKS-u właśnie wzięła się ta zawierucha, bo właśnie on wystąpił do PZPS ze swoimi żądaniami, w tym również możliwością przejęcia licencji i stworzył zawirowanie. Z tego co wiem, póki co prezes Gut nie zrezygnował z tego pomysłu. Jeśli mu się uda, to dobrze, bo licencja zostałaby przynajmniej w mieście, natomiast wcześniejszych działań nie pochwalam, ale to już historia - oznajmił.
Czy ta decyzja jednoznacznie mówi o upadku pomysłu powstania spółki akcyjnej? Były dyrektor SSK uważa, że ciągle są szanse na powołanie nowego klubu, bo siatkówka jest niezwykle popularnym sportem w najstarszym mieście. Twierdzi również, że nie brakuje potencjalnych akcjonariuszy. - Tak się powinno stać. Ja mam głębokie wewnętrzne przekonanie, że to jest jedyna droga, tym bardziej, że jeśli myśleć o sukcesach, to w tej najwyższej lidze, a w PlusLidze kobiet w sezonie 2010/2011 każdy zespół będzie musiał być spółką akcyjną. To po pierwsze, a po drugie spółka akcyjna jest strukturą bardzo przejrzystą. Kupujemy akcje, jako akcjonariusze mamy prawo zaglądać do zarządu co robi, a ponadto sponsor daje pieniądze i już ich nie widzi. Każda akcja ma jakąś wartość, ale zawsze ma pewność, że to pieniądz, który można odzyskać w mniejszej lub większej postaci. Na podstawie moich rozmów z ludźmi w Kaliszu, którzy w różny sposób mogliby pomoc od małych kwot - tysiąca po duże kwoty - kilkaset tysięcy złotych, którzy chcieli inwestować w tę spółkę. Są i będzie ich wielu, bo siatkówka żeńska to lokalny sport tego miasta. Powinniśmy robić wszystko, żeby wrócić do tej dyscypliny, natomiast kto, jak co i kiedy na razie nie wiem, bo muszę odpocząć po ostatnich miesiącach - zakończył.