Koronawirus. Andrea Anastasi: Nadszedł czas, żebyśmy zmienili swoje nastawienie

- Uważaliśmy się za zbyt mądrych, żeby coś mogło się nam stać. A może. Chyba nadszedł czas, żebyśmy zmienili swoje nastawienie - mówi Andrea Anastasi, trener VERVY Warszawa, przed startem swojego zespołu w finale Pre Zero Grand Prix PLS.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Andrea Anastasi WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Andrea Anastasi
Finałowa część rozgrywek, w których zespoły z PlusLigi oraz 1. ligi grają na plaży w czteroosobowych składach, odbędzie się na Lotos Stadionie Letnim w gdańskiej dzielnicy Brzeźno. Poza warszawską ekipą wezmą w niej udział drużyny GKS-u Katowice, MKS-u Będzin, Asseco Resovii Rzeszów, Jastrzębskiego Węgla, KGHM Cuprum Lubin, Indykpolu AZS-u Olsztyn i PGE Skry Bełchatów.

W zawodach mieli wystąpić także zawodnicy Trefla Gdańsk, jednak klub zrezygnował z udziału po tym, jak wśród siatkarzy i członków sztabu szkoleniowego wykryto kilkanaście przypadków koronawirusa.

- To, co się tam stało, to po prostu pech - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Anastasi, który przez pięć lat był trenerem Trefla. - Równie dobrze taka sytuacja mogła się wydarzyć w jakimkolwiek innym klubie. Można zarazić się wszędzie. Trudno jest cały czas pamiętać o tym, żeby nie dotykać twarzy na przykład w sklepie.

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie!

Zdaniem byłego selekcjonera reprezentacji Polski, gdański turniej będzie testem z odpowiedzialności dla polskiej siatkówki - dla organizatorów, klubów i kibiców. Ci ostatni mają wolny wstęp na Lotos Stadion Letni, muszą się jednak zobowiązać do przestrzegania wymogów sanitarnych. - Dobrze, że turniej odbędzie się na powietrzu, a nie w hali, oraz że nie będziemy musieli mieć kontaktu z fanami - podkreśla Anastasi.

60-letni włoski trener uważa też, że we wrześniu, gdy wystartuje PlusLiga, musi być gotowy oficjalny protokół medyczny dla rozgrywek. Taki, jak w piłce nożnej. - Futbol dał nam ważną lekcję. We Włoszech, w Niemczech, w Anglii dokończono rozgrywki ligowe bez większych problemów. Pokazano, że jeśli się uważa i postępuje mądrze, jest to możliwe - mówi.

- Nie ma potrzeby się bać ani znowu zamykać się w domach. Trzeba rozwiązać problem i jakoś żyć dalej. Jeśli znowu dojdzie do lockdownu, problemem nie będzie brak siatkówki, a zatrzymanie gospodarki i kryzys. Jeśli w trakcie sezonu któryś z graczy zachoruje, moim zdaniem nie oznacza to, że trzeba wysyłać cały zespół na kwarantannę. Na przykład w piłkarskim klubie Sevilla jeden zawodnik zachorował, odizolowano go, a pozostałym zrobiono testy. Okazało się, że są zdrowi. I Sevilla gra dalej we wszystkich rozgrywkach, tyle że bez chorego gracza - kontynuuje.

Wspomniany przez Anastasiego protokół medyczny jest na etapie przygotowywania - architektami "planu ochrony przed koronawirusem dla Polskiej Ligi Siatkówki" są doktor Jarosław Krzywański oraz doktor Ernest Kuchar. Elementem planu może być "sportowa izolacja", która oznaczałaby, że zawodnicy narzucą sobie łagodną formę kwarantanny, a ich główną i w zasadzie jedyną aktywnością będzie wyjście na trening i mecz.

Nie wiadomo jeszcze, jakie decyzje podejmą władze PLS, jeśli chodzi o udział kibiców w meczach nowego sezonu. Rozporządzenie rządu umożliwia organizowanie imprez masowych w halach sportowych przy trybunach wypełnionych w 50 procentach. Co o spotkaniach PlusLigi z udziałem tysiąca i więcej osób sądzi Anastasi?

- Według mnie to taka sama sytuacja jak na lotnisku, w samolocie czy w centrum handlowym. Tam też jest dużo ludzi. A zatem dlaczego mamy zamykać mecze dla kibiców? Oczywiście, konieczne są odpowiednie przepisy sanitarne. Dystans społeczny, maseczki. No i przede wszystkim odpowiedzialne zachowanie fanów, stosowanie się do zasad. Jeśli ktoś nie będzie tego robił, moim zdaniem trzeba go wyprosić z hali - podkreśla doświadczony szkoleniowiec. - Jestem dobrej myśli. PlusLiga rozmawia z ekspertami, jestem przekonany, że znajdzie właściwe rozwiązanie.

Trener VERVY Warszawa Orlen Paliwa nie chciałby drugiego lockdownu, ale z drugiej strony zwraca uwagę na lekkomyślne zachowanie społeczeństwa. - Nie jesteśmy ostrożni. Wychodzimy wieczorami na miasto, nie nosimy masek, nie zachowujemy dystansu społecznego. To błąd. W każdym kraju jest tak samo. W Hiszpanii, we Włoszech. Na włoskich plażach nikt nie przejmuje się koronawirusem - mówi.

- Nie byliśmy przygotowani na pandemię. Uważaliśmy się za zbyt mądrych, żeby coś mogło się nam stać. A może. Chyba nadszedł czas, żebyśmy zmienili swoje nastawienie, nabrali więcej pokory i bardziej uważali - kończy Anastasi.

Czytaj także:
Bartosz Filipiak: Zachorowań nie da się uniknąć, ale bądźmy dobrej myśli
Paweł Zagumny: Gdyby nasze przepisy były bardziej restrykcyjne, to moglibyśmy w ogóle nie rozegrać tego sezonu

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×