15,5 tysiąca przypadków zachorowania na COVID-19, 305 ofiar śmiertelnych. To liczby ponad 50-milionowej Korei Południowej od początku pandemii. Od ponad tygodnia z powodu koronawirusa nie zmarła w tym kraju ani jedna osoba, nowych chorych jest niewielu - w sumie w całym sierpniu trochę ponad tysiąc.
Kraj, który ze względu na bliskość Chin z wirusem zetknął się jako jeden z pierwszych, może być przykładem dla innych. Koreańczycy jeszcze z chorobą nie wygrali, ale są już tego bliscy. Bez twardego lockdownu, bez zamykania całej gospodarki, zapędzili COVID-19 do narożnika. Jak tego dokonali?
Maseczki i monitoring
- Tutaj wszyscy chodzą wszędzie w maseczkach. Nawet, jak są na świeżym powietrzu, a wokół nich nikogo nie ma. Myślę, że u nas w Polsce to był największy błąd - władze na początku te maseczki wykpiły, wirus się rozprzestrzeniał i teraz trudno go opanować - mówi Bartosz Krzysiek, siatkarz Daejeon Samsung Bluefangs.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: płynęła ze... szklanką na głowie. Nieprawdopodobny wyczyn Katie Ledecky!
Drugą kluczową dla pokonania pandemii sprawą jest jego zdaniem monitorowanie ruchów osób zakażonych, tych które mogły mieć kontakt z wirusem, a nawet tych, które będą mogły go mieć. Przykład?
- W piątek jedziemy na puchar KOVO Cup, będziemy tam około tygodnia. Przed udziałem w tym turnieju musimy przez tydzień wysyłać przez specjalną aplikację, jaką mamy temperaturę, czy mamy jakieś objawy koronawirusa oraz gdzie byliśmy poprzedniego dnia - zdradza 30-letni atakujący.
- Ruchy społeczeństwa są tutaj bardzo skrupulatnie monitorowane, żeby było wiadomo, kto i gdzie mógł być narażony - dodaje. Kontakty osób chorych śledzi się metodami, które Europejczykom mogą wydawać się kontrowersyjne - używając danych z telefonów komórkowych czy kart kredytowych. Ale Koreańczycy są bardziej skłonni poświęcić swoje dobro osobiste dla dobra ogółu. A te kontrowersyjne metody okazały się skuteczne. - Wydaje mi się, że tu jest zdecydowanie bezpieczniej niż w Polsce - uważa Krzysiek.
20 tysięcy testów dziennie
Odpowiedzialne zachowanie społeczeństwa, które cały czas nosi maski i stara się nie zbierać w grupy, to jednak nie cała tajemnica sukcesu Korei Południowej. Walkę z pandemią oparto tam na współpracy rządu z naukowcami. Nie było zamykania gospodarki czy nakazu pozostania w domach. Skupiono się na wykrywaniu ognisk choroby i ich szybkim wygaszaniu.
Powstało około 600 dobrze wyposażonych punktów, w których potencjalnych nosicieli poddawano testom. Dziennie wykonywano ich od 15 do 20 tysięcy. W tym, żeby testów nie zabrakło, pomagał sektor prywatny. Z kolei rząd pilnował, żeby służba zdrowia miała dość rąk do pracy (w samym mieście Daegu zrekrutowano 2400 dodatkowych pracowników), a lekarze i pielęgniarki byli dobrze zabezpieczeni przed zarażeniem.
Jak wygląda kwarantanna w Korei?
Testy wciąż przechodzą wszystkie osoby przylatujące do kraju, podobnie jak dwutygodniową kwarantannę. - Nas zawieziono do placówki badawczej prosto z lotniska. Z kolei stamtąd zabrano nas prosto do naszego docelowego mieszkania - opowiada Krzysiek, który do Korei przyleciał 3 lipca razem z żoną. Wcześniej musiał załatwić wizę wjazdową. Jednym z warunków jej uzyskania było zdobycie zaświadczenia od lekarza, że nie ma się żadnych symptomów COVID-19. Zaświadczenia wystawionego nie wcześniej, niż 48 godzin przed złożeniem wniosku wizowego.
Jak wyglądała koreańska wersja kwarantanny? - W mieszkaniu czekała na nas pełna lodówka jedzenia, napoje, wszystkie rzeczy potrzebne do życia. A kiedy czegoś potrzebowaliśmy, dawałem znać naszemu opiekunowi, który przywoził to, czego chcieliśmy. Ciekawostką było dla mnie to, że każda osoba przebywająca w izolacji dostaje od rządu paczkę jedzenia. Kilka kilogramów ryżu, makarony, kimchi. Tak, jakby chcieli się upewnić, że jeśli ktoś nie będzie miał opieki, to jakoś ten czas przetrwa - opowiada były zawodnik m.in. GKS-u Katowice, Stali Nysa i AZS-u Częstochowa.
Przez dwa tygodnie Krzysiek i jego żona musieli rano i wieczorem mierzyć sobie temperaturę oraz wykonywać zadania zlecone przez aplikację dla osób na kwarantannie. - Ta aplikacja śledziła też naszą lokalizację. A że w moim telefonie trochę szwankuje GPS, kilka razy pokazywał, że opuściłem mieszkanie. I wtedy od razu mój opiekun dostawał telefony od oficera, który monitorował moje miejsce pobytu.
Kościoły największym problemem
Koreańczycy są bliscy uporania się z koronawirusem, ale mimo skuteczności ich działań, u nich wirus też próbuje kontratakować. Najlepszy przykład to kilka ostatnich dni, gdy dzienna liczba zakażonych, która od dłuższego czasu utrzymywała się zdecydowanie poniżej 100, nagle podskoczyła do około 200. W poniedziałek było ich 197, dzień wcześniej 297 - najwięcej od początku marca.
- Największym problemem są tutaj różnego rodzaju kościoły. Ostatnio w jednym z takich miejsc odnotowano 200 przypadków - tłumaczy Krzysiek. Mówi m.in. o sekcie Kościół Jezusa Shincheonji, która może być odpowiedzialna nawet za jedną trzecią wszystkich zakażeń w Korei. Jej przywódcę Lee Mana-Hee aresztowano za ukrycie ważnych informacji przed osobami monitorującymi ruchy społeczeństwa.
Na początek sok z buraka
Mimo wzrostu liczby zachorowań władze zachowują spokój i trwają przy strategii, która do tej pory dawała świetne rezultaty. Życie społeczne, w tym sportu, powoli wraca do normy. Koledzy Krzyśka z Samsung Bluefangs trenują już od maja, on dołączył do nich miesiąc temu. I szybko przekonał się, że w Korei dzień pracy w klubie wygląda zupełnie inaczej, niż w Polsce.
- W Samsung Training Center codziennie spędzam około 10-12 godzin. Już o 7-8 rano jestem odbierany z mieszkania. Zawożą mnie do ośrodka, tam najpierw mnie ważą i mierzą mi temperaturę, dają sok z buraka, a potem śniadanie i poranny trening. Z tych zajęć idziemy od razu na obiad, po nim mam do dyspozycji jednego z czterech fizjoterapeutów. Chwila odpoczynku, popołudniowy trening, sauna i kolacja. Po niej mogę iść do domu - relacjonuje wychowanek MDK Warszawa. Dodaje, że ze względu na to, że w centrum treningowym zajęcia mają też baseballiści czy koszykarki zakładowych drużyn Samsunga, godziny posiłków są bardzo precyzyjnie wyznaczone. Siatkarze w kolejce po obiad mają się ustawiać między 11:40 a 11:50.
Korea przedłuży mu karierę
Zanim w październiku wystartuje liga, koreańskie drużyny zagrają we wspomnianym już KOVO Cup. To będzie jedna z pierwszych imprez sportowych w kraju od początku pandemii, dlatego mimo ogólnie dobrej sytuacji organizatorzy podchodzą do niej z dużą ostrożnością. Nie chodzi tylko o staranne monitorowanie wszystkich uczestników. Trybuny w czasie spotkań rozgrywanego w Jecheon turnieju będą mogły wypełnić się tylko w 10 procentach.
- Dla mnie ten turniej będzie trudny - przyznaje Krzysiek. - W końcu dopiero niedawno wróciłem do grania po prawie pięciu miesiącach przerwy. Jednak są tu dla mnie wyrozumiali. Wiedzą, że w Polsce były ograniczone możliwości treningowe, że miałem ostatnio różne dolegliwości. Być może wyjazdem do Korei przedłużyłem sobie karierę o 2-3 lata, ponieważ tutaj bardzo o mnie dbają, mają kompleksowe podejście do ludzkiego ciała, szersze niż to, z którym spotkałem się w polskich klubach. Będą mnie tak przygotowywać, żebym zagrał cały mecz, rozegrał 40 spotkań i atakował w każdym z nich po 50 piłek. Starają się doprowadzić mnie do maksymalnej możliwej sprawności i wyleczyć nawet ze starszych urazów. Widać, że im na mnie zależy - kończy pierwszy polski siatkarz, który zagra w lidze koreańskiej.
Czytaj więcej:
Turecki trener Ferhat Akbas: Wakacje w Turcji są bezpieczne
Sezon PlusLigi nie zostanie rozegrany do końca? Siatkarze nie mogą na to patrzeć, mają długoterminowe cele [WYWIAD]