26-letni siatkarz reprezentacji Polski chciał pojawić się w Ufie 5 sierpnia, jednak nie dostał na czas wizy. Pandemia koronawirusa sprawiła, że rosyjskie urzędy dłużej rozpatrują wnioski wizowe, co opóźniło przylot Muzaja o prawie miesiąc. W końcu jednak skompletował potrzebne dokumenty - poza wizą także pozwolenie na pracę, pozwolenie na przyjazd do Rosji oraz ważne badanie na COVID-19 (wykonane nie wcześniej niż 72 godziny przed dniem przekroczenia granicy) - i ruszył w podróż z Warszawy przez Stambuł do Sankt Petersburga, gdzie Ural brał udział w turnieju.
Zgodnie z planem w Stambule miał poczekać 12 godzin na lot do Rosji. Poczekał, przyjechał na lotnisko, odprawił się. Miał już wsiadać do samolotu, kiedy pracownik linii Turkish Airlines zakomunikował mu, że nie może go wpuścić. Dlaczego?
- Polacy nie mogą teraz wlatywać do Rosji, choć są od tego wyjątki. Sportowcy mogą przyjeżdżać, jeśli mają odpowiednie dokumenty. A ja takie miałem. Rosyjscy celnicy wiedzieli, że przylecę, mieli moje nazwisko na liście. Tylko że nie wiedziały tego linie lotnicze - tłumaczy Muzaj.
ZOBACZ WIDEO: Lotos PZT Polish Tour. Paula Kania-Choduń: Tenis w końcu sprawia mi przyjemność
Siatkarz Uralu Ufa wyjaśnił, jaka jest jego sytuacja, ale zanim pracownik linii zrozumiał, o co chodzi, samolot do Sankt Petersburga odleciał. Muzajowi zaproponowano lot kolejnego dnia. Nie miał wyjścia, zgodził się, jednak tym razem zamierzał się zawczasu upewnić, że Turcy wpuszczą go na pokład.
Zmagania z lotniskową biurokracją zajęły mu prawie pięć godzin. - Długo odbijałem się od ściany, urzędnicy byli odporni na moje argumenty. Kosztowało mnie to sporo nerwów, ale ostatecznie linie przyznały mi rację i potwierdziły, że mogę wlecieć na teren Rosji - opowiada były siatkarz m.in. Gazpromu Surgut, Trefla Gdańsk i Jastrzębskiego Węgla.
O hotel walczyć już nie zamierzał, w obawie że w ten sposób straci kolejne godziny. Załatwił go we własnym zakresie. A następnego dnia przyjechał na lotnisko bardzo wcześnie, żeby w razie potrzeby raz jeszcze pokonać stworzone przez biurokrację przeszkody. - I dobrze zrobiłem, bo od ludzi z nowej zmiany w Turkish Airilnes znowu usłyszałem, że nie wsiądę do samolotu. Na szczęście miałem już doświadczenie. Jak powiedziałem im, gdzie mają zadzwonić, patrzyli na mnie z bardzo zaskoczonymi minami, jakby dziwili się, że znam takie miejsca - opowiada reprezentant Polski.
Mimo zdziwienia, pracownicy linii wykonali polecenia Muzaja i przyznali mu rację szybciej niż poprzedniego dnia. Tym razem naszemu zawodnikowi udało się wejść na pokład samolotu i dotrzeć do Sankt Petersburga. - Tam wszystko przebiegło już bezproblemowo. Zastanawiałem się, czy będę musiał przechodzić dodatkowy test na COVID-19, ale wystarczyło to badanie, które miałem ze sobą. Odebrał mnie menadżer Uralu i prosto z lotniska pojechaliśmy na mecz mojego zespołu. A po spotkaniu oficjalnie przedstawiono mnie nowym kolegom.
Teraz Muzaj jest już w Ufie. Na razie mieszka w hotelu razem z drugim obcokrajowcem w drużynie, Kanadyjczykiem Johnem Gordonem Perrinem. - Po jego przylocie skorzystaliśmy z ładnej pogody i byliśmy na dłuższym spacerze. Miasto jest bardzo ładne, na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie miejsca, w którym dobrze się żyje.
Na zadomowienie się w Baszkortostanie polski atakujący nie będzie miał jednak dużo czasu. Musi szybko wrócić do treningów na pełnych obrotach, żeby być gotowym do turnieju, w którym jego zespół wystąpi już za kilka dni. - Zagramy między innymi z Zenitem Kazań. Najpierw u siebie, a tydzień później na wyjeździe. Nie będzie dużo czasu na treningi, trzeba będzie od razu wejść w rytm meczowy - tłumaczy 26-letni siatkarz.
- Cieszę się, że znowu jestem w Rosji, że te wszystkie przygody związane z podróżą są za mną. Już jak wylądowałem w Sankt Petersburgu, poczułem ulgę. Szkoda tylko, że na razie będę tu sam, bo moja dziewczyna póki co nie dostanie zgody na przyjazd. Mam nadzieję, że uda się jej przylecieć zanim skończy się ważność mojej wizy. Bo tę mam wystawioną aż na 277 dni - kończy Muzaj.
Czytaj także:
Raport z Mińska. Artur Udrys: Mam nadzieję, że tę walkę w końcu wygramy
Pokonał COVID-19, a teraz dzieli się doświadczeniami. Kwarantanna Marcina Janusza trwała 40 dni