16 września 2005 roku ta wiadomość zszokowała Polskę. Nie tylko sportową. Całą. Zaledwie 24-letni Gołaś zginął w wypadku samochodowym na autostradzie w Austrii, niedaleko Klagenfurtu. Jechał na prezentację do nowego klubu - Lube Banca Macerata.
Żona siatkarza, Agnieszka, zmęczona całonocną podróżą, około godziny 7:10 rano zasnęła za kierownicą. Pozbawione kontroli auto zjechało na prawo i uderzyło w betonowy cokół ekranu dźwiękoszczelnego. Gołaś, który w momencie zderzenia spał, zginął na miejscu.
Selekcjoner zawrócił z lotniska
- Dziś nie jestem już w stanie powiedzieć, kto dowiedział się pierwszy i kto przekazał tę wiadomość - mówi Tomasz Wolfke, który 15 lat temu pełnił rolę rzecznika prasowego Polskiego Związku Piłki Siatkowej. - Chyba Ryszard Bosek, któremu Arek miał się meldować po przekroczeniu każdej z granic - dodaje.
ZOBACZ WIDEO: ZAKSA zdobyła Superpuchar Polski. Zatorski: Cieszymy się z każdego trofeum, nie chcemy osiadać na laurach
Bosek, mistrz olimpijski z 1976 roku, był menadżerem środkowego reprezentacji Polski. Gdy długo nie dostawał od niego SMS-a z informacją, że para przekroczyła austriacko-włoską granicę, zaniepokojony zaczął go szukać, dzwonić po szpitalach. W jednym z nich dowiedział się, że Gołaś zginął na drodze. I przekazał tragiczną wiadomość dalej.
Wolfke nie jest pewien, czy usłyszał ją właśnie od Boska, za to dobrze pamięta, jak zareagował ówczesny selekcjoner kadry Raul Lozano. - Właśnie złożył raport z sezonu 2005 i szykował się do wyjazdu do Argentyny na urlop. Gdy dowiedział się, że Arek nie żyje, dojeżdżał na lotnisko Okęcie. Natychmiast kazał kierowcy zawrócić. Przyjechał z powrotem do siedziby PZPS-u i zaczął działać - opowiada były rzecznik PZPS.
Argentyńczyk z pomocą kierownika reprezentacji Witolda Romana poinformował o tragedii kadrowiczów. Do mediów Wolfke przesłał krótki komunikat: "Trener Lozano jest załamany i z nikim nie chce rozmawiać. Nie wierzy w to, co się stało. Opuści Polskę dopiero po pogrzebie".
- Dziennikarze, którzy do mnie dzwonili, zachowywali się taktownie. Byli smutni, przybici. Nikt nie wpadł na pomysł, żeby jechać do Klagenfurtu i robić dziennikarskie śledztwo. Na szczęście. Czy dziś też nikt by tego nie zrobił? Trudno powiedzieć. Kilka lat później po wypadku Roberta Kubicy sporo dziennikarzy pojechało do Włoch, polskie media koczowały pod szpitalem, w którym leżał nasz kierowca. Tyle że on przeżył. Arek zginął i nikt nie drążył sprawy u Austriaków. To byłoby nie w porządku - uważa Wolfke.
Tę ciszę usłyszał cały świat
Z 16 września 2005 roku były rzecznik siatkarskiego związku zapamiętał przede wszystkim niedowierzanie. Szok, że śmierć zabrała kogoś tak młodego. Pojawiały się myśli, że może doszło do pomyłki, że informacja została źle przekazana.
Wspomnienia z tego dnia odżyły, gdy kilka lat temu Wolfke redagował dla wydawnictwa SQN książkę "Arkadiusz Gołaś. Przerwana podróż" napisaną przez Piotra Bąka. Jest tam między innymi fragment opisujący pogrzeb siatkarza, który odbył się pięć dni po wypadku. Do częstochowskiej archikatedry przyszło kilka tysięcy osób. Po ceremonii trumnę ponieśli przyjaciele zmarłego z boiska: Łukasz Żygadło, Krzysztof Ignaczak, Grzegorz Szymański, Piotr Gruszka, Grzegorz Kokociński i Piotr Gacek.
- To był dojmujący widok. Szara, jesienna aura. Ci wszyscy dwumetrowi faceci ubrani w czarne kurtki, przygarbieni, przygnębieni. Zupełnie inni niż na boisku, gdy widzi się ich walczących, pełnych energii, cieszących się po udanych akcjach. Wyglądali jakby dotarło do nich, że nic nie jest pewne - opowiada Wolfke.
Lozano, człowiek niezbyt wylewny, dwa dni po śmierci Gołasia napisał bardzo osobisty list do jego rodziców. Oto fragment: "Miałem to szczęście, że poznałem i byłem blisko Arka w tym krótkim okresie, ale na zawsze pozostaną w mej pamięci wspaniałe cechy jego charakteru. Był chłopcem, który nigdy nie narzekał, na którego twarzy wiecznie gościł uśmiech, który nigdy ani się nie kłócił się, ani nie sprzeczał z żadnym z kolegów... Wszyscy uważali go za najwspanialszego kompana. Dziś odczuwam ogromny ból... jak wszyscy w drużynie narodowej. Arek pozostanie na zawsze z nami, ponieważ dla osób wyjątkowych zawsze jest miejsce w naszych sercach".
Lozano zapowiedział zawodnikom, że dopóki jest trenerem kadry, ta drużyna będzie nieustannie dziękowała Gołasiowi. I dlatego w grudniu 2006 roku, gdy zdobyli w Japonii wicemistrzostwo świata, na podium wyszli w koszulkach z nazwiskiem Gołaś na plecach i numerem 16, z którym ich przyjaciel grał w drużynie narodowej. W czasie dekoracji medalistów cały zespół wpatrywał się w Daniela Plińskiego, a gdy ten skinął głową, wszyscy w jednym momencie zdjęli bluzy i upamiętnili gracza, który powinien stać tam razem z nimi.
W biografii tragicznie zmarłego kolegi z drużyny narodowej Łukasz Kadziewicz tak wspominał ten moment: - Nikt z nas nie krzyczał z radości podczas wychodzenia na podium w koszulkach z jego nazwiskiem. Panowała raczej bardzo wymowna cisza. I tę ciszę usłyszał wtedy cały świat.
Czytaj także:
Superpuchar Włoch: Wilfredo Leon poprowadził Sir Safety Conad Perugia do zwycięstwa z Leo Shoes Modena
Otworzyli sezon z przytupem! Szóstka 1. kolejki PlusLigi wg redakcji WP SportoweFakty
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)