Legendarny polski siatkarz walczy z rakiem trzustki. "Trzeba być cierpliwym i mieć nadzieję, że sprawność wróci"

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz

- Każdemu teraz mówię, żeby się dokładnie badał i jednak od czasu do czasu robił tomograf. Mój przykład pokazuje, że czasami bywa on konieczny, żeby dostrzec chorobę - mówi Tomasz Wójtowicz. Legendarny polski siatkarz walczy z rakiem trzustki.

W tym artykule dowiesz się o:

Mistrz świata (Meksyk 1974), mistrz olimpijski (Montreal 1976), czterokrotny srebrny medalista mistrzostw Europy. W reprezentacji Polski zagrał 325 razy. Zdaniem wielu to polski siatkarz wszech czasów. Ci, którzy grali razem z nim, do dziś mówią o Wójtowiczu z ogromnym podziwem. Uważają, że spośród wszystkich wspaniałych graczy drużyny Huberta Jerzego Wagnera, to on był numerem 1. Najsilniejszym, najmocniejszym psychicznie, najbardziej utalentowanym.

- Miał zupełnie wyjątkową odporność nerwową - powiedział o nim wieloletni przyjaciel Ryszard Bosek. - Myślę, że gdyby sztuczna inteligencja tamtych czasów stworzyła perfekcyjnego siatkarza, to stworzyłaby właśnie Tomka.

Bosek wspominał też, że w latach 70. siatkarze piekielnie mocnej drużyny Związku Radzieckiego bali się Wójtowicza jak ognia. A gwiazda kadry ZSRR, Aleksander Sawin, raz został tak przez Polaka zablokowany, że piłka, odbiwszy się od rąk Wójtowicza, tak mocno trafiła w twarz Rosjanina, że ten upadł na parkiet cały zakrwawiony.

ZOBACZ WIDEO: Liga Mistrzyń. Malwina Smarzek: Nauczyłam się, że nie mogę się samobiczować

Laurent Tillie, selekcjoner siatkarskiej kadry Francji, kiedyś tak wspominał dzień, w którym po raz pierwszy na żywo zobaczył Wójtowicza w akcji: - Długie włosy, opadające na ramiona, guma do żucia w ustach, zrelaksowana twarz. Rozdawał czapy na prawo i lewo. Szedł w prawo - blok; szedł w lewo - blok.

Teraz wybitny polski siatkarz musi zablokować najgroźniejszego ze wszystkich przeciwników, z którymi się mierzył. Od ponad roku walczy z rakiem trzustki. Na szczęście w tej walce, tak jak kiedyś na boisku, radzi sobie bardzo dobrze.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Pytanie absolutnie najważniejsze: Jak się pan czuje?

Tomasz Wójtowicz, mistrz świata (1974) i mistrz olimpijski (1976) w siatkówce: Dobrze. Co tydzień biorę chemię. Ćwiczę chodzenie, bo od tej chemii poraziło mi nerwy obwodowe. Jest już zdecydowanie lepiej niż kilka miesięcy temu, gdy nie mogłem się podnosić i jeździłem na wózku. Teraz z pomocą chodzika jestem w stanie poruszać się na własnych nogach.

To pewnie humor się poprawił i wzmocniła się wiara, że uda się zwalczyć chorobę?

Oczywiście. Każdy progres cieszy. Takie drobne sukcesy też. Widać postępy i to mnie wzmacnia.

Od kiedy zmaga się pan z nowotworem trzustki?

Od grudnia 2019 roku. Któregoś dnia po powrocie z transmisji żona powiedziała mi, że jestem jakiś żółty. Pojechałem na badanie tomografem. Ono wykazało, że na przewody żółciowe uciska guz. Następnie przyjęto mnie do szpitala MSWiA w Warszawie, tam wykonano obejście tych przewodów, żeby zwalczyć żółtaczkę. Sytuacja była na tyle dobra, że można było mnie zoperować. Operację przeszedłem w połowie stycznia. Profesor Durlik był bardzo zadowolony z jej przebiegu. Mówił, że poszło czyściutko i był optymistycznie nastawiony.

Od marca przyjmuję chemię. Nowoczesną, dwuskładnikową. Tylko że, tak jak już mówiłem, jeden z tych dwóch składników doprowadził do porażenia nerwów obwodowych - rąk, nóg. Teraz dostaję już tylko ten drugi składnik, więc powoli odzyskuję sprawność. Po operacji co dwa miesiące powtarzamy badanie tomografem. Jak na razie jestem "czysty".

Najgorsze już za panem?

Mam nadzieję. Podniosłem się z wózka, potrafię stanąć i przejść kilka kroków. U mnie to wyglądało tak, że na początku choroby chodziłem jeszcze normalnie, potem z chodzikiem, następnie wylądowałem na wózku. Teraz znów poruszam się z chodzikiem, więc wierzę, że kolejnym etapem będzie chodzenie bez niego.

O pańskiej chorobie mówił nam kiedyś Ryszard Bosek, ale pan dopiero od niedawna opowiada o tym publicznie.

Wcześniej o tym, co się dzieje, wiedzieli tylko najbliżsi przyjaciele. Moi koledzy ze złotej drużyny z Montrealu oczywiście wiedzieli, Rysiek Bosek i inni.

Ryszard Bosek sam chorował na nowotwór. Mówił panu, czego trzeba się spodziewać? Podtrzymywał na duchu?

Na pewno tak. Słuchałem, co ma do powiedzenia, bo choć on miał inny rodzaj nowotworu, to jednak gatunek przeciwnika ten sam. Mówił mi, jak się czuł, jak przechodził chorobę. Dawał cenne uwagi. I przypominał, żeby być pozytywnie nastawionym, bo w takiej walce psychika to podstawa. Żeby ją wygrać, trzeba być mocnym psychicznie.

Zawodowi sportowcy wiedzą, co to walka z własnym ciałem. Są też nauczeni, żeby się nie poddawać, w każdym meczu, pojedynku, biegu, walczyć do końca. Wychowanie w sportowym duchu pomaga w takiej sytuacji?

Pomaga. Przez sport, zwłaszcza ten zawodowy, człowiek się hartuje. Ciężko trenuje, zmaga się z bólami, dolegliwościami. No i jeżeli chce walczyć o najwyższe stawki, musi mieć mocny charakter. Ten nowotwór traktuję jako kolejny mecz do wygrania. Trudny przeciwnik, ale z takimi też wygrywaliśmy.

Inni członkowie złotej drużyny Huberta Jerzego Wagnera zagrzewają pana do boju?

Oczywiście. Na początku badali grunt. Wydelegowali do rozmów ze mną Ryśka i Marka Karbarza. Kiedy zapytałem dlaczego tak, Rysiek powiedział: "Opieprzamy ich, każemy dzwonić, ale oni się boją". Po jakimś czasie zaczęli się jednak odzywać i teraz dostaję kontrolne telefony od wszystkich.

To pomaga? Daje panu poczucie, że ta walka z rakiem jest w pana przypadku walką zespołową?

Pewnie. My zawsze rozumieliśmy się świetnie i bardzo się lubiliśmy. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci i świetnie się rozumiemy.

Koledzy z tamtej ekipy zawsze mówią o panu z wielką sympatią, ale i ogromnym podziwem. Uważają, że byli w tamtym zespole od noszenia fortepianu, na którym pan grał.

Nawet jeśli tak, to na czym bym grał, gdyby mi tego fortepianu nie nieśli? Teraz też pomagają mi go nieść. Ich wsparcie bardzo się dla mnie liczy i bardzo mi pomaga.

Mówił pan, że zanim wykryto u pana nowotwór, badał się pan regularnie. A mimo to rak pozostał niezauważony.

Badania tomografem nikt nie robi sobie często. A okazuje się, że czasem należy, bo na samym USG nie wszystko widać. Teraz każdemu mówię, żeby się dokładnie badał i żeby jednak od czasu do czasu robił tomograf. Lekarze niezbyt często dają na niego skierowania, a mój przypadek pokazuje, że bywa on konieczny, żeby dostrzec chorobę.

Jakie ma pan plany na najbliższy czas? Jakie cele do zrealizowania?

Trzeba być cierpliwym, ćwiczyć dalej i mieć nadzieję, że sprawność wróci. A jeśli tak będzie, chciałbym wrócić do pracy. Kilka meczów siatkówki chciałbym jeszcze skomentować.

Jest szansa, że usłyszymy pana jeszcze w tym sezonie?

Trudno powiedzieć. Może tak, bo zostało jeszcze trochę meczów do rozegrania.

W takim razie życzę panu, i pewnie nie tylko ja, żeby to pan komentował finał PlusLigi.

Zobaczymy, zobaczymy.

Czytaj także:
Łagodny olbrzym, mistrz słowa, erudyta. 17 lat temu zmarł Zdzisław Ambroziak
Władysław Pałaszewski. Dziadek oficjalny i przyszywany

Źródło artykułu: