- Kiedy zaprowadził mnie do swojej ulubionej restauracji z czasów, gdy grał w Mediolanie, właściciele natychmiast go rozpoznali. Zwykła kolacja przerodziła się w 15-osobową biesiadę. Zdzichu był gwiazdą wieczoru, o trzeciej w nocy ledwie się stamtąd wyrwał - wspomina Janusz Uznański, były dziennikarz i komentator TVP, teraz rzecznik prasowy Polskiego Związku Piłki Siatkowej.
- Bardzo lubiłem przebywać w jego towarzystwie. Kiedy byłem młodym chłopakiem ujmował mnie tym, że on, starszy, nie traktował mnie z dystansem, że zawsze był fajnym, wesołym kolegą. Wiele lat później, kiedy obaj byliśmy zafascynowani tenisem, często ja przyjeżdżałem do Warszawy, a on do Katowic, żeby zagrać mecz. Wyniki padały różne, ale spotkania zawsze kończyły się samo - kolacją z winem i bardzo ciekawą rozmową - opowiada Ryszard Bosek, mistrz olimpijski w siatkówce z 1976 roku.
Przyjaciele mówią o nim zgodnie: Niezwykle inteligentny i spostrzegawczy, o szerokich horyzontach i zainteresowaniach. Posturą i niskim, basowym głosem budził respekt, ale był niezwykle wrażliwym człowiekiem. Poskładanym z zupełnie nie pasujących do siebie kawałków, które tworzyły fascynującą całość. Zmarły 17 lat temu Zdzisław Ambroziak - najpierw znakomity siatkarz, potem czołowy polski publicysta i komentator sportowy, a zdarzało się, że i aktor, to postać absolutnie unikatowa zarówno w historii naszego sportu, jak i dziennikarstwa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny
Siatkarz
Ambroziak urodził się w Warszawie, 1 stycznia 1944 roku. Jego pierwszą pasją była muzyka. Gdy był dzieckiem, sam nauczył się grać na fortepianie. W liceum zarabiał grając w restauracjach i kawiarniach. Do siatkówki trafił ze względu na wzrost. W latach 60., gdy niewielu zawodników miało choćby 190 centymetrów wzrostu, on, dwumetrowiec, uchodził za olbrzyma. Był to jednak olbrzym bardzo łagodny.
- W tamtych czasach między młodszymi i starszymi zawodnikami zwykle był dystans. Zdzisiek był inny - wspomina Bosek. Ambroziaka poznał w 1968 roku, gdy jako 18-letni chłopak przyszedł do AZS-u AWF-u Warszawa. Starszy o sześć lat "Ambroży" był wtedy gwiazdą drużyny, dwukrotnym mistrzem Polski i etatowym reprezentantem kraju. - Ale nie dystansował się od młodych, był dla nas fajnym, wesołym kolegą. I to mnie w nim ujmowało.
Z tamtych czasów Bosek zapamiętał, że Ambroziak nigdy nie miał swoich papierosów. Zawsze prosił o nie młodszych. - A my nie mieliśmy odwagi powiedzieć mu, żeby sobie kupił. Ale jak dostawaliśmy wypłatę z klubu, oddawał z nawiązką. Pamiętam jak pierwszy raz wręczył mi całą "sztangę" mówiąc: "Za to, że ci zabieram". Zaskoczył mnie tym, ale nie ukrywam, że się ucieszyłem.
Ambroziak i Bosek razem wywalczyli jeden złoty, dwa srebrne i jeden brązowy medal mistrzostw Polski. Razem byli też na igrzyskach olimpijskich w Monachium, ale te się Biało-Czerwonym nie udały. Cztery lata później, kiedy drużyna Huberta Jerzego Wagnera sięgała po złoto, Bosek był kluczowym zawodnikiem kadry, a "Ambroży" publikował teksty w "Sportowcu".
Swoją reprezentacyjną karierę zakończył przed największymi sukcesami kadry. Niedługo po igrzyskach 1972 roku wyjechał do Padwy, żeby tam uczyć Włochów siatkówki. W biało-czerwonych barwach wystąpił 220 razy, zdobył brąz mistrzostw Europy 1967. Może miałby więcej sukcesów, gdyby całkowicie poświęcał się siatkówce. Ale jego głowę zajmowały też muzyka, kultura, sztuka...
Dziennikarz
Do "Sportowca" pisał jeszcze jako zawodnik drużyny narodowej. Jego kolegów z boiska nie dziwiło, że "Ambroży" jest jednocześnie siatkarzem i dziennikarzem. - Zdzichu zawsze mówił piękną polszczyzną, był erudytą, ładnie formułował swoje myśli. Kiedy zaczął pisać, nam wydało się to czymś naturalnym - mówi Bosek.
Ambroziak zadebiutował w "Sportowcu" w 1969 roku i pisał do niego przez kolejne 21 lat. Potem publikował w "Nowej Europie" i "Gazecie Wyborczej", z którą związany był do śmierci. Dał się poznać jako przenikliwy felietonista, twardo obstający przy swoich zasadach. Wierzył w fair play, przypominał o kosztach, jakie niesie ze sobą uprawianie sportu, i że najbardziej odczuwa te koszty "bezimienna armia szeregowych męczenników sukcesu". Denerwowała go komercjalizacja sportu i lekceważenie jego społecznego znaczenia.
- Wiele razy powtarzałem mu, że w swoich tekstach wyjmuje mi z głowy moje własne myśli, których ja nie umiałbym tak zgrabnie ująć w kilku zdaniach. Miał przejrzysty język. I oszczędny. Nigdy nie nadużywał słów. Robił tak ponieważ doskonale wiedział, że słowo też waży. Pisał z pełną odpowiedzialnością za każde słowo - wspomina Uznański, który w pierwszych latach XXI wieku komentował razem z Ambroziakiem mecze siatkówki na antenie Telewizji Polskiej.
Komentator
Dwukrotny uczestnik igrzysk olimpijskich (Meksyk 1968, Monachium 1972) został telewizyjnym komentatorem w latach 90. Nie tylko siatkówki, również tenisa, który był jego wielką sportową miłością.
I to chyba właśnie w tej roli najlepiej zapadł kibicom w pamięć. Wyróżniał się niskim, tubalnym głosem i powiedzeniami, które wielu pamięta do dziś. To on wymyślił "wsteczne siatkarskie odliczanie" czy "stratosferyczny zasięg" Arkadiusza Gołasia. Przy pomyłkach Polaków mówił, że "błądzić jest rzeczą ludzką, ale na Boga, nie teraz", a złe zagrania rywali komentował słowami "nie życzymy im źle, ale oby tak dalej".
Jako były sportowiec miał inne spojrzenie na fach komentatora niż większość dziennikarzy. Wolał pokazywać nie dynamikę i emocje, a elegancki język i wnikliwe obserwacje. Uznański: - Przed finałem Ligi Światowej w Belo Horizonte - to był początek naszej współpracy - Zdzichu powiedział do mnie "Jesteś młody, więc nawijaj makaron na uszy, opowiadaj co się dzieje na boisku, a ja w przerwach będę robił krótkie analizy". Przestrzegał tego podziału, ale w pewnym momencie mnie zaskoczył. Ja mówiłem, on kiwał głową, więc wydawało mi się, że się ze mną zgadza. Tylko że kiedy między setami przyszedł czas na niego, powiedział: "Wszystko, co powiedział mój młodszy kolega, to jest prawda. Ale tak naprawdę, to nieważne".
Były dziennikarz TVP dodaje, że narracja Ambroziaka, jego niekiedy bardzo surowe oceny, nie były przez wszystkich akceptowane. - Jednak zawsze to były bardzo rzetelne opinie. Wychodziły od dziennikarza, który świetnie zdawał sobie sprawę, jak potężną bronią jest słowo.
To miała być prosta sprawa
Zdzisław Ambroziak zmarł niespodziewanie, 23 stycznia 2004 roku. Miał 60 lat. W grudniu 2003 roku, niedługo przed Australian Open 2004, które miał komentować, postanowił zrobić porządek z uciążliwą dolegliwością: Po wylewie sprzed kilku lat pozostał mu ucisk na nerw, który powodował częste i dokuczliwe migreny.
Lekarze zapewniali go, że zabieg, któremu postanowił się poddać w jednym z warszawskich szpitali, nie jest groźny. - O pobycie w szpitalu mówił bez obaw. Był przekonany, że czeka go jedynie rutynowy zabieg, który pozwoli mu normalnie funkcjonować - wspomina rzecznik PZPS. - Mówił: Pójdę, to prosta sprawa i załatwię ją tak, że nikt się nie dowie - opowiada Bosek.
Już w trakcie zabiegu okazało się, że sprawa jest poważniejsza, niż się wydawało. Pojawiły się komplikacje. Ambroziak zapadł w śpiączkę, z której nie udało się go wybudzić. - Byliśmy zszokowani, że tak to się skończyło - przyznaje Uznański.
Przyjaciel
Wieloletni dziennikarz TVP stracił wtedy dobrego przyjaciela, o którym do dziś może opowiadać godzinami. Na przykład o tym, jak po wspomnianej wcześniej nieoczekiwanej mediolańskiej biesiadzie, już w hotelu, do siódmej rano rozmawiał z "Ambrożym", co znaczy zespół i czym jest team spirit. - Zdzisiek pościelił sobie wtedy w łazience mojego pokoju i tak gadaliśmy. W czasie całej tej debaty cały czas widziałem tylko jego stopy.
Bosek, którego przyjaźń z Ambroziakiem trwała prawie 40 lat, też uwielbiał z nim rozmawiać. - Był dobrym partnerem do dyskusji, otwartym na dialog. Pamiętam, że któregoś razu, kiedy byłem trenerem reprezentacji Polski, przyszedł do mnie z dwiema butelkami wina, co nigdy mu się nie zdarzało, i powiedział "pogadajmy". Bosek zgodził się, jak zawsze, bo uwielbiał jego towarzystwo. - Szerokie horyzonty, piękna polszczyzna, do tego jeszcze jego niezwykły, basowy głos i szeroki uśmiech. Nie dało się go nie lubić - podkreśla mistrz olimpijski z Montrealu.
Pewnie coś mógłby o tym powiedzieć znany reżyser filmowy Juliusz Machulski, który Ambroziaka polubił bardzo i do niezwykłej już postaci sportowca, publicysty, komentatora oraz erudyty dodał jeszcze aktora. Obsadził go w dwóch swoich filmach. W "Deja Vu" jako milczącego gangstera "Pacino". Ambroziak wypadł dobrze, ale chyba jednak lepiej w "Kiler-ów 2-óch", gdzie zagrał samego siebie, komentatora tenisa. Na ekranie robił wtedy to, co lubił najbardziej: opowiadał o sporcie.
Czytaj także:
Znamy kalendarz Mistrzostw Europy 2021 siatkarzy. Wiemy, kiedy reprezentacja Polski rozpocznie walkę o złoto
Po meczu grał na trąbce, kibicom zaśpiewał świąteczny hit. Yacine Louati - między sportem a muzyką
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)