[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Od zakończenia mistrzostw Europy nie jest pan już selekcjonerem reprezentacji Polski. Co pan robił przez ostatni miesiąc?[/b]
Vital Heynen, były selekcjoner siatkarskiej reprezentacji Polski: Byłem prywatnym kierowcą mojej najmłodszej córki. Dużo czasu spędziłem w domu. Na kilka dni pojechałem do Włoch, odwiedziłem też Polskę. Raz, dwa razy w tygodniu miałem prezentacje dla firm. Trochę śledziłem, co dzieje się w siatkówce, choć nie oglądałem już trzech meczów jednocześnie, co wcześniej mi się zdarzało. I to wszystko. Tempo mojego życia zwolniło, ale czas i tak leci bardzo szybko.
Wracał pan czasami myślami do igrzysk olimpijskich w Tokio? Myślał pan o tym, co mógł zrobić inaczej, żebyście wrócili z Japonii z medalem?
Gdy drużyna spotkała się po igrzyskach, przez cały dzień rozmawialiśmy między innymi o tym, co mogliśmy zrobić lepiej. Tak, pewnie mogłem być trochę bardziej stanowczy wobec zawodników, mocniej ich naciskać. Myślę jednak, że od strony fizycznej zespół był w dobrej formie, poza jednym graczem, który tuż przed pierwszym meczem doznał kontuzji. Inna sprawa to strona mentalna. Tu były ekipy, które poradziły sobie lepiej od nas. My chyba trochę za bardzo przejmowaliśmy się kwestiami związanymi z koronawirusem. Tylko że z drugiej strony zlekceważenie wirusa byłoby wielkim ryzykiem, bo wystarczyłoby jedno zachorowanie i nie moglibyśmy grać. Trzeba było zachować równowagę. Nie przesadzać z nakazami i zakazami, ale jednocześnie zachowywać należytą ostrożność. Inni chyba zbalansowali to lepiej, niż my i dlatego na boisku byli swobodniejsi. Na nas koronawirus wpłynął dość mocno.
Co konkretnie ma pan na myśli?
Trudno jest grać i trenować, gdy ma się świadomość, że jeśli się zachoruje, cała ta praca pójdzie na marne. Byliśmy zaszczepieni, ale szczepionka, choć chroni przed ciężkim przebiegiem, nie eliminuje całkowicie ryzyka zachorowania. Koronawirus wymusił też na nas zmianę codziennych zachowań. Na mnie bez wątpienia. Nie mogłem rozmawiać ze wszystkimi, których spotykałem, ściskać ich, żartować. Cały czas miałem w głowie, że nie mogę się zarazić. Myślę, że z tego powodu staliśmy się wobec siebie trochę za bardzo zdystansowani. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy było już po wszystkim.
Gdyby nie pandemia i związane z nią trudności, osiągnęlibyście na igrzyskach lepszy wynik?
Myślę, że tak. Koronawirus zaburzył nasz system pracy. Na przykład w czasie Ligi Narodów nie mogliśmy rotować składem, jak robiliśmy to w poprzednich latach. Teraz na spotkaniach z firmami mówię: "Nie potrafiłem być dobrym trenerem w czasie pandemii". Dla mnie ten czas, w którym musieliśmy ograniczać kontakty i graliśmy bez kibiców, był bardzo trudny. Dopiero na mistrzostwach Europy, kiedy na naszych meczach znów pojawiła się publiczność, powiedziałem sam do siebie: Nareszcie mogę być sobą.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kuriozalny gol na Ukrainie. Jak to wpadło?!
Widzi pan teraz coś, co w sezonie olimpijskim było ewidentnym błędem?
Dochodzę do wniosku, że pomyłką był pobyt w Takasaki przed samymi igrzyskami. Siedzieliśmy kilkanaście dni w hotelu, nie mogąc otworzyć okna. Autobus woził nas z hotelu do hali i z powrotem. Przez ten czas moi zawodnicy praktycznie nie mieli okazji, żeby spojrzeć w niebo. Bardzo trudno było wtedy znaleźć radość z tego, co się robi, a przecież mówimy o kluczowym czasie, tuż przed rozpoczęciem turnieju olimpijskiego. Było zupełnie inaczej, niż w "bańce" w Rimini, w czasie Ligi Narodów. Wtedy mieliśmy więcej swobody, mogliśmy chodzić na plażę. A tam mogliśmy spacerować co najwyżej po hotelowym korytarzu. Gdybym wiedział, jak będzie wyglądał ten pobyt, nie zdecydowałbym się na przyjazd do Takasaki. Ale nie wiedziałem.
Jak duży wpływ na wasz wynik w Tokio miały problemy zdrowotne Michała Kubiaka?
Kiedy twój kapitan i najważniejszy zawodnik wypada z gry dzień przed pierwszym meczem, wiesz, że masz problem. Myślę, że w tej sytuacji i tak radziliśmy sobie całkiem nieźle. Włosi bez Simone Gianellego przegrali z nami 0:3. My bez Kubiaka wygraliśmy grupę. Jestem pewien, że gdyby Michał był w stu procentach zdrowy, wygralibyśmy ćwierćfinał z Francją. No ale nie mam jak tego udowodnić.
Czyli tym, co najbardziej przeszkodziło wam w sięgnięciu po medal, był po prostu pech?
Nie lubię zwalania winy na pecha. Takie rzeczy w życiu po prostu się zdarzają i można sobie z nimi poradzić. Amerykańskie siatkarki miały w zespole dwie kontuzje, a i tak zdobyły olimpijskie złoto. Tylko że nam wypadł akurat najważniejszy gracz. Wrócę jeszcze do pytania o błędy. Uważam, że w tie-breaku z Francją powinienem był posłać Michała na boisko. Potrzebowaliśmy go, biorąc pod uwagę stan mentalny zespołu. Zwróćcie uwagę na nasz ostatni mecz, o brązowy medal mistrzostw Europy z Serbią. Kubiak nie zdobył wielu punktów, nie grał na wysokiej skuteczności, ale to on ciągnął zespół do przodu.
Sam pan wspomniał, że po pewnym czasie dostrzega się więcej rzeczy. Teraz lepiej pan rozumie, dlaczego przegraliśmy z Francuzami mimo prowadzenia 2:1 w setach i 8:5 w czwartej partii?
W tamtym momencie zabrakło nam siły mentalnej, żeby odeprzeć rywali i zamknąć mecz. Tak długo, jak prowadziliśmy, było dobrze. Kiedy straciliśmy inicjatywę, zaczęły się kłopoty. Wtedy było widać brak Kubiaka. On mógłby utrzymać zespół w ryzach.
Na boisku byli jednak Wilfredo Leon, Bartosz Kurek. Świetni gracze, którzy mogli wziąć na siebie rolę liderów.
Mieliśmy bardzo dobrych graczy, świadczą o tym liczby Leona i Kurka w ataku, ale lidera, wokół którego powstał ten zespół, zabrakło. To nie jest tak, że ja jako trener wskazuję lidera, mówię komuś, żeby się nim stał. Myślę, że to wielkie wyzwanie, jakie stoi przed reprezentacją Polski w najbliższych latach. Znalezienie liderów, którzy mogliby zastąpić Michała. Na status, który on ma, trzeba sobie zasłużyć.
Kubiak pewnie jeszcze zostanie w naszej drużynie narodowej, pan z niej odchodzi. Uważa pan, że otrzymał szansę na godne pożegnanie z publicznością?
Oczywiście, że tak. Mistrzostwa Europy dały mi taką szansę. Gdyby mój czas w reprezentacji Polski skończył się po igrzyskach, pewnie wciąż obok dobrych wspomnień miałbym w głowie również te gorsze. A tak mam tylko fantastyczne. Kochałem każdą minutę, w której byłem selekcjonerem polskiej reprezentacji. Teraz już nim nie jestem, mojemu następcy życzę, żeby wygrał więcej, niż ja. Nie będzie o to łatwo.
Kto pańskim zdaniem powinien zostać nowym trenerem kadry?
Nie będę zabierał głosu w tej sprawie. Doradzę tylko ludziom, żeby nie oceniali zbyt szybko wyboru prezesa Sebastiana Świderskiego, bo znalezienie odpowiedniego szkoleniowca dla takiej reprezentacji jak Polska jest trudnym zadaniem.
Będzie pan kandydował na selekcjonera naszej żeńskiej kadry?
Nigdy nie mówiłem, że będę kandydował. Mówiłem, że jeśli prezes Świderski do mnie zadzwoni i powie: "Chcemy, żebyś poprowadził żeńską reprezentację Polski", zgodzę się. Jestem jednak realistą. Dlaczego miałby do mnie zadzwonić? Nie ma argumentów, żeby to właśnie mi powierzyć tę drużynę. Poprowadzenie jej byłoby ciekawym wyzwaniem, jednak nie mam odpowiedniej pozycji, żeby się o nią starać. Może za jakiś czas, jeśli będę miał doświadczenie w pracy z kobietami. Póki co go nie mam.
A jest pan bliski? Objęcia jakiegoś klubu lub drużyny narodowej?
Nie. Na tę chwilę nie czuję się gotowy, żeby zacząć pracę w nowym miejscu.
Jakby pan podsumował te cztery lata w roli trenera Biało-Czerwonych? Jak będzie pan wspominał Polskę i Polaków?
Już w chwili, gdy zadaje pan to pytanie, uśmiecham się. To był fantastyczny okres w moim życiu. Kiedy zaczynałem, chciałem, żeby zawodnicy pokochali drużynę narodową. Nie tylko mecze, cały czas spędzany na zgrupowaniach. Udało się i to jedno z naszych największych osiągnięć. Gracze, którzy są kadrowiczami od długiego czasu, powiedzieli mi, że to był dla nich najlepszy czas w reprezentacji. Dla mnie to największy możliwy komplement. Myślę, że niektórym zawodnikom pomogłem stać się lepszymi ojcami, mężami, osobami w ogóle. I to również niesamowicie mnie cieszy.
A co myślę o was, Polakach? Jestem zazdrosny o dumę ze swojego kraju, którą w sobie nosicie. I bardzo wdzięczny za wsparcie, jakie okazaliście naszej drużynie po igrzyskach. Myślę, że nawet jak na polskie standardy, to było pozytywne zaskoczenie. Nauczyłem się też bardzo dobrze, co znaczy słowo "narzekać", i że jesteście w narzekaniu naprawdę mocni. Zawsze będę wam powtarzał, żebyście trochę więcej się uśmiechali, bo czasem zapominacie o tym uśmiechu i wolicie sobie ponarzekać.
Czytaj także:
Łukasz Kaczmarek ponownie grał jak w transie. Punkty, bloki, asy 5. kolejki PlusLigi
To oni byli bohaterami na parkiecie. Zobacz wymarzoną drużynę 5. kolejki PlusLigi
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)