Potęga, która nie stawia na swoich. Polska siatkarskim ewenementem. "Musicie zmienić przepisy"

30 zgłoszeń na trenerów siatkarskich reprezentacji i tylko jedno od polskiego trenera. Obie nasze drużyny narodowe znów trafią w ręce obcokrajowców. Bo choć Polska jest w siatkówce potęgą, nasi szkoleniowcy znaczą w dyscyplinie niewiele. Dlaczego?

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
reprezentacja Polski siatkarzy Materiały prasowe / Materiały prasowe/cev.eu / Na zdjęciu: reprezentacja Polski siatkarzy
- Jeden polski kandydat na tyle zgłoszeń? To nie jest normalne. Bardzo dziwna sprawa, o której powinniście dyskutować - mówi nam Vital Heynen, który we wrześniu zakończył pracę z naszą kadrą. - Nikt nie może zaprzeczyć, że problem ze szkoleniowcami w Polsce istnieje, skoro od tylu lat męską drużynę narodową prowadzą obcokrajowcy - dodaje.

Prowadzą i będą prowadzić nadal. I to zarówno męską, jak i kobiecą. Do konkursu na selekcjonera kobiecej kadry zgłosiło się 24 kandydatów, wśród nich jest jeden Polak, ale jego zatrudnienie byłoby sensacją. Chęć poprowadzenia męskiej drużyny zgłosiło sześć osób, polskich trenerów w tej grupie nie ma. Jednak nawet gdyby byli, jakiekolwiek szanse na wygranie z głównym faworytem, Serbem Nikolą Grbiciem, miałby tylko Michał Winiarski.

Trenerski ewenement

W Polsce lubimy myśleć, że siatkówkę robimy najlepiej na świecie, ale pozycja naszych trenerów myśleć tak nie pozwala. Przecież gdybyśmy byli najlepsi, to my wyznaczalibyśmy szkoleniowe trendy. W swoich ligach mielibyśmy przede wszystkim swoich trenerów, przy zmianach selekcjonerów za każdym razem rozważalibyśmy kilku poważnych kandydatów ze swojego kraju. Kilku naszych szkoleniowców pracowałoby w solidnych zagranicznych klubach i reprezentacjach.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skąd ona ma tyle energii? Jędrzejczyk jest niczym... rakieta!

Tak jednak nie jest. Taką pozycję mają trenerzy z Włoch i z Serbii. Polacy? W światowej siatkówce są ewenementem, bo nie ma chyba drugiego tak silnego siatkarsko kraju, którego trenerzy znaczyliby na międzynarodowej arenie tyle co nic.

Co więcej, nawet na tej krajowej są zepchnięci do narożnika przez obcokrajowców. Zwłaszcza w męskiej PlusLidze, zdecydowanie bogatszej od kobiecej Tauron Ligi. Ostatnim polskim szkoleniowcem medalistą tych rozgrywek jest Andrzej Kowal, który zdobył srebro z Asseco Resovią Rzeszów. Pięć lat temu.

Bogatsi wolą obcokrajowców

Czysto statystycznie sytuacja nie wygląda tak źle. Na czternaście klubów PlusLigi siedem prowadzą trenerzy z zagranicy. Czyli dla Polaków zostaje połowa miejsc. Przyzwoicie.

A teraz spójrzmy na tabelę. Górna połówka: ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, Jastrzębski Węgiel, Aluron CMC Warta Zawiercie, Indykpol AZS Olsztyn, Projekt Warszawa, PGE Skra Bełchatów, Asseco Resovia Rzeszów. Wszystkie te drużyny prowadzą obcokrajowcy.

Teraz linia demarkacyjna oddzielająca bogatszych od biedniejszych: GKS Katowice, LUK Lublin, Cuprum Lubin, Trefl Gdańsk, Ślepsk Malow Suwałki, Cerrad Enea Czarni Radom i Stal Nysa. Kluby ze skromniejszymi budżetami i aspiracjami, dla których środek tabeli to bardzo dobry wynik, a medale są w sferze marzeń. To w nich zatrudniani są polscy szkoleniowcy.

Na poprowadzenie mocniejszej ekipy szansę dostają bardzo rzadko. Nie zdobywają doświadczenia w walce o wysoką stawkę, nie budują swojej marki. Z reguły dostają łatkę trenerów dobrych dla średniaków lub ekip bijących się o utrzymanie, ale nie dla tych najlepszych. A już na pewno nie dość dobrych dla naszej bardzo silnej reprezentacji.

"Praca w słabszym klubie ogranicza"

- Najlepsze polskie zespoły nie sięgają po polskich trenerów i nie zanosi się na to, że zaczną. A prowadzenie zespołu o mniejszych aspiracjach ogranicza, bo nie pozwala nabrać doświadczenia w walce o dużą stawkę. I sprawia, że przy wyborze selekcjonera kadry Polacy są na przegranej pozycji, bo żeby objąć tak mocną reprezentację jak Polska, potrzebna jest praca na najwyższym poziomie, czy to w lidze, czy w innej kadrze - mówi nam Mariusz Sordyl, trener ukraińskiej drużyny Epicentr-Odolany Horodok.

Brak zgłoszeń polskich trenerów do konkursu na selekcjonera męskiej kadry nie jest dla niego zaskakoczeniem. - Gdyby był ktoś, kto pracuje w topowym klubie i walczy z nim o medale mistrzostw Polski, wyżej oceniałby swoje szanse i zapewne by wystartował. Jednak aktualnie takich trenerów nie ma.

Dlaczego najbogatsi i najsilniejsi tak niechętnie stawiają na swoich? To trudne pytanie, na które nie ma prostej odpowiedzi. Sordyl szczerze przyznaje, że nie wie, dlaczego tak jest. - Z jakiegoś powodu w trudnej sytuacji decydenci czują się bezpieczniej, mając na ławce zagranicznego trenera niż polskiego - mówi. I dodaje, że gdyby uparł się na pracę tylko w Polsce, dziś nie byłby już w zawodzie.

Sordyl podkreśla, że na zatrudnianie obcokrajowców przez bogatsze polskie kluby nigdy nie będzie narzekał. Takie prawo rynku, on sam korzysta z niego za granicą.

Tylko że nasz krajowy rynek jest dla swoich zaskakująco trudny. W klubie z czołówki w ostatnich latach pracowali tylko Michał Mieszko Gogol w Skrze i Piotr Gruszka w Resovii. Pierwszy w sezonie przerwanym przez COVID zajął 3. miejsce, w kolejnym, mimo wielu problemów z kontuzjami, czwarte. I stracił pracę. Drugi popracował z Rzeszowie tylko kilka miesięcy.

Dobrzy trenerzy są, nie ma zaufania i cierpliwości

Może chodzi po prostu o to, że polscy trenerzy są słabsi od zagranicznych? Może mają mniejszą wiedzę, nie znają najnowszych trendów, brakuje im charyzmy? - Nie wierzę w to, że w Polsce nie ma dobrych trenerów - mówi Heynen. - Są, tylko nie dostają szans. Ja miałem trzech asystentów i wszyscy byli fantastyczni, z potencjałem, żeby kiedyś poprowadzić reprezentację.

- Jeśli chodzi o warsztat i umiejętności, nie mamy powodów, żeby się wstydzić. Już nie jest tak, jak kilkanaście lat temu, że nowinki, które wprowadzają obcokrajowcy, nas zawstydzają - zaznacza Sordyl. - Ci Polacy, którzy dostają szansę w klubach PlusLigi, mają na tyle dużą wiedzę, że mogliby pracować z mocnymi zespołami. Jednak możliwości pracy w takich zespołach, a co za tym idzie nabrania doświadczenia na wysokim poziomie, są dla nich są ograniczone.

Szef Wydziału Trenerskiego Polskiego Związku Piłki Siatkowej Zdzisław Gogol również uważa, że nasi szkoleniowcy wcale nie odstają od zagranicznych. - Brakuje im jednak wsparcia. Prezesów klubów, menadżerów, może środowiska. Kiedy w zespole przychodzi kryzys, na polskim trenerze wiesza się psy, a działacze często wykonują gwałtowne ruchy i ściągają w ich miejsce obcokrajowców. Brakuje zaufania i cierpliwości, a te rzeczy są potrzebne, żeby trener mógł zdobyć doświadczenie i zbudować swoją renomę.

Gogol podkreśla, że Polacy są dobrze przygotowani do zawodu. - Szkolenia w Akademii Polskiej Siatkówki były w ostatniej dekadzie na bardzo wysokim poziomie. Prowadzili je świetni zagraniczni fachowcy. Julio Velasco, Raul Lozano, Daniel Castellani, Silvano Prandi, Philippe Blain czy Bernardo Rezende. Nasi trenerzy zdobyli tam ogromną wiedzę i myślę, że niejeden mógłby z powodzeniem poprowadzić reprezentację. Sprawa rozbija się o niuanse.

Jakie to niuanse? Wydaje się, że przede wszystkim większy szacunek do zagranicznej myśli trenerskiej. To obcokrajowy uchodzą u nas za największe autorytety. Lozano, Andrea Anastasi czy Daniel Castellani jako selekcjonerzy Biało-Czerwonych mieli gorsze chwile, ale każdy z nich ma u nas ogromny respekt środowiska.

A swoi? Szybko ten respekt tracą. Andrzej Kowal ma w dorobku trzy tytuły mistrza Polski i finał Ligi Mistrzów. Znawcy mówią, że warsztat ma świetny. Mimo to dla wielu jest dziś trenerem co najwyżej solidnym, bez dużych szans na pracę w czołowym klubie PlusLigi czy w niezłej reprezentacji. Jacek Nawrocki mistrzem Polski był dwa razy, w kobiecej kadrze zrobił sporo dobrego, ale że popełnił też błędy, dziś głównie to o nich się pamięta.

Heynen: Rozwiążcie problem systemowo

Jak sprawić, żeby polscy fachowcy byli bardziej cenieni przez nasze czołowe kluby i dostawali od nich więcej szans? - Na pewno potrzeba trochę więcej odwagi i przekonania, że można obrać inną drogę do sukcesu, niż włoska, serbska czy argentyńska - mówi Sordyl.

Zdaniem Heynena liczenie na czyjąś odwagę i dobrą wolę nie jest rozwiązaniem. Jego zdaniem potrzebne jest systemowe rozwiązanie, które ułatwi Polakom start. Zasady, które sprawią, że zatrudnienie Polaka będzie dla klubu najlepszym rozwiązaniem.

- W Polsce wejście do ligi dla zagranicznego szkoleniowca jest zbyt łatwe. Nie ma żadnych ograniczeń. W innych ligach są - kontynuuje trener, który trzy lata temu sięgnął z Biało-Czerwonymi po mistrzostwo świata. I przytacza przykłady: We Włoszech obcokrajowiec nie dostanie z automatu licencji trenerskiej, jeśli nie ma w dorobku miejsca w czołowej ósemce mistrzostw świata. We Francji wymaga się, by trenerzy znali język francuski.

- U was nie ma przepisów, które wspierają miejscowych trenerów. Moim zdaniem powinny być - mówi Belg. - Już cztery lata temu sugerowałem PZPS-owi, żeby w lidze liczyć zagranicznego trenera jako obcokrajowca na boisku. Przy takim rozwiązaniu kluby mogłyby wystawić tylko dwóch graczy z zagranicy, a nie trzech. Myślę, że to by pomogło.

Były selekcjoner naszej reprezentacji nie zgadza się, że polskim szkoleniowcom brakuje talentu czy wyszkolenia. - Przede wszystkim brakuje im wsparcia. Dla mnie sprawa jest prosta: Jeśli zobligujesz większość klubów, żeby zatrudniały Polaków, polscy trenerzy staną się lepsi. Nie ma co do tego wątpliwości.

Czytaj także:
Heynen trenerem polskich siatkarek? Wszystko się wyjaśniło
Wielu Włochów chce objąć kadrę kobiet. Ale nie tylko. Pojawiają się kolejne nazwiska

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×