Przed wtorkowym meczem PGE Skra Bełchatów była pod ścianą. Trzeci zespół sezonu zasadniczego był faworytem starcia z Indykpolem AZS Olsztyn. Pierwsze spotkanie jednak przegrał 1:3, by w rewanżu w Iławie zwyciężyć w trzech setach. Akademicy mogli, bełchatowianie musieli - tak w skrócie można było zapowiedzieć tę potyczkę.
Olsztynianie grali znakomicie, dużo ryzykowali, byli konsekwentni i dotrzymywali tempa PGE Skrze. W tie-breaku nie wykorzystali jednak nieobecności Mateusza Bieńka i przegrali najmniejszą możliwą różnicą punktów.
- Ulegamy rywalowi 2:3 i to nie jest pocieszenie, że ten mecz fajnie się oglądało, czy że "brawa dla nas za walkę". Koniec końców wynik jest na korzyść bełchatowian i tyle, a nas to będzie bolało - podkreślił Jędrzej Gruszczyński, libero ekipy z Warmii.
ZOBACZ WIDEO: "Królowa jest jedna". Wystarczyło, że wrzuciła to zdjęcie
Olsztynianie nie utrzymali przewagi w piątej odsłonie. - Mieliśmy 10:7 i piłki w górze na cztery punkty przewagi w tie-breaku. Trudno to docenić - mówił siatkarz.
- Wiedzieliśmy jakich zawodników mają, jak grają. Presja była po ich stronie, byli faworytami. Nie chcę mówić, że nam czegoś zabrakło, bo dwa punkty w drugą stronę i inaczej byśmy rozmawiali - zakończył.
Indykpol AZS Olsztyn czeka na rywala. Wciąż nie wie czy zagra o 5. czy 7. miejsce, wszystko zależy od środowej potyczki pomiędzy Jastrzębskim Węglem a Treflem Gdańsk. Jeżeli wygrają mistrzowie Polski, to z nimi w półfinale zagra PGE Skra, a równocześnie olsztynianie zagrają o 5. miejsce na koniec sezonu. W przypadku wygranej gdańszczan, pozostanie im rywalizacja o 7. miejsce.
Czytaj też:
Mała wpadka nie przeszkodziła. Wicemistrz Polski melduje się w półfinale PlusLigi
Nikola Grbić ogłosił pierwszą listę powołanych. "Zaskoczył wszystkich"