W tym artykule dowiesz się o:
Największa dominacja: reprezentacja Słowenii
Słoweńcy dobitnie udowodnili, że w tegorocznej edycji Ligi Europejskiej po prostu nie mieli sobie równych. W półfinale nie dali żadnych szans drugiej reprezentacji Polski, natomiast w pojedynku o złoty medal równie zdecydowanie ograli Macedonię. Zmagania w Final Four zakończyli bez straty seta, a całą imprezę, łącznie z 10 występami w fazie grupowej, bez porażki i z zaledwie jednym straconym punktem. Nagrodą za triumf odniesiony w imponującym stylu będzie dla nich możliwość udziału w Lidze Światowej 2016.
Największa metamorfoza: reprezentacja Polski B
Biało-Czerwoni zanotowali najbardziej znaczący progres formy między półfinałem a pojedynkiem o 3. miejsce. Pierwszego dnia turnieju zostali rozbici przez Słowenię i, pomimo klasy rywala, dużo osób zarzucało im brak odpowiedniego nastawienia mentalnego. Krytyczni wobec siebie byli także sami zawodnicy. - Nie pokazaliśmy się dobrze chyba z żadnej strony - mówił Michał Kędzierski. - W półfinale zabrakło nam właściwie wszystkiego - dodawał Jan Nowakowski.
W starciu o "brąz" kibice ujrzeli już inną reprezentację - Polskę walczącą, do upadłego, o każdą piłkę. Ogromne zaangażowanie naszych siatkarzy przełożyło się na rozwój boiskowych wydarzeń. Nie popełniając żadnej rażącej serii błędów, postawili oni Estończykom bardzo trudne warunki i zwyciężyli 3:0. Tym samym udanie zrewanżowali się za porażki poniesione w Parnawie podczas fazy grupowej (0:3 i 1:3).
Największe rozczarowanie: reprezentacja Estonii
Komplet zwycięstw w grupie zupełnie nie przełożył się na postawę Estończyków w Wałbrzychu. Podopieczni Gheorghe Cretu zupełnie nie sprawiali podczas decydujących zmagań wrażenia, jakoby żaden rywal nie znalazł na nich wcześniej sposobu. Ich słabą dyspozycję już w półfinale zweryfikowała Macedonia, odnosząc nadspodziewanie łatwe zwycięstwo 3:0. Estońscy gracze wyglądali w tym pojedynku tak, jakby przeszli obok niego. W ich szeregach brakowało przede wszystkim jakiegokolwiek życia, emocji, wspólnego nakręcania się. Dzień później wcale nie było lepiej. Ich postawa co prawda uległa nieznacznej poprawie, lecz w żadnym stopniu nie przełożyło się to na końcowy rezultat. Estonia po raz kolejny nie wygrała bowiem choćby jednej partii, kończąc udział w Final Four na ostatniej pozycji.
Najbarwniejsza postać: Nikola Gjorgiew
Kapitan reprezentacji Macedonii nie tylko wyróżniał się dobrą postawą na boisku, ale również tym, że przez cały czas aktywnie uczestniczył w kreowaniu po swojej stronie odpowiedniej atmosfery. Dla dobra kadry zdecydował się na zmianę swojej nominalnej pozycji - z atakującego na przyjmującego - i do spółki z Jowicą Simowskim wprowadził ją do finału, a następnie robił co mógł w przegranym starciu o 1. miejsce. Kibice z pewnością zapamiętają jego żywiołowe reakcje po udanych akcjach swojego zespołu. Jego sympatyczne oblicze można była z łatwością dostrzec również po zejściu z boiska.
- Grając dla reprezentacji nie ma miejsca na kierowanie się własnym ego. Występuję jako przyjmujący, ponieważ, jako kapitanowi i najbardziej doświadczonemu graczowi w kadrze, łatwiej mi z takiej perspektywy zadbać o właściwą atmosferę w zespole. Atakujący męczy się bowiem bardzo szybko i nie ma wystarczająco dużo siły do pokrzykiwania na kolegów i ich pobudzania. Teraz nie dostaję do ataku tak wielu piłek jak zwykle, ale jestem w pełni przygotowany na wypełnianie powierzonej mi roli - podkreślał Gjorgiew.
Najbardziej niedoceniony zawodnik: Mitja Gasparini
Zdecydowanie wyróżniająca się postać meczu finałowego. Były atakujący Jastrzębskiego Węgla dał się Macedończykom we znaki przede wszystkim swoimi potężnymi zagrywkami, choć w swoim bazowym elemencie (ataku) również spisywał się korzystnie (8/14 - 57 proc.). Tym samym wcielił w życie słowa, które wypowiedział po zakończeniu półfinałowego pojedynku z Polską: - Mój atak nie funkcjonował tak jak powinien, mam w tym elemencie duże pole do poprawy. Nie wypadłem korzystnie.
Przeciwko Biało-Czerwonym skończył 6 z 16 otrzymanych wystaw (38 proc.), lecz gorszą skuteczność na siatce zdecydowanie udało mu się nadrobić w polu serwisowym. Z odebraniem jego atomowych "strzałów" Polacy mieli ogromne kłopoty, co nierzadko następowało w bardzo ważnych momentach. Pomimo prezentowania dobrej formy, Gasparini zakończył turniej finałowy bez jakiejkolwiek nagrody indywidualnej. W oczekiwaniu na ogłoszenie najważniejszej z nich - MVP, dookoła dało się słyszeć niemal wyłącznie nazwisko słoweńskiego atakującego, lecz wybór organizatorów okazał się inny.
Najbardziej okazały powrót na polską ziemię: Dejan Vincic
Polski kibice mogą, lecz wcale nie muszą pamiętać rozgrywającego Słoweńców z jego gry w barwach PGE Skry Bełchatów w sezonie 2012/2013. Wszystko dlatego, że w ekipie z województwa łódzkiego spędził on zaledwie parę miesięcy, po czym zdecydowano się z nim rozstać. Rzekomą przyczyną takiej decyzji bełchatowskich włodarzy była niezadowalająca forma sportowa siatkarza, lecz on sam winą za podjęcie takiego wyboru oskarżał trenera Jacka Nawrockiego. - Od samego początku nie miałem wsparcia trenera. Z drugiej strony, przez trzy miesiące pomiędzy mną a szkoleniowcem nie było żadnego dialogu. Na takie traktowanie na pewno nie zasłużyłem - tłumaczył Vincic.
W Wałbrzychu udowodnił wszystkim niedowiarkom, że nie zapomniał, jak się gra w siatkówkę na europejskim poziomie. 28-letni zawodnik umiejętnie kierował poczynaniami swojej reprezentacji, w pełni wykorzystując potencjał swoich kolegów. Wykorzystując dobre przyjęciu równomiernie rozdzielał piłki pomiędzy skrzydłowych i środkowych, a jego wybory nierzadko okazywały się dla blokujących przeciwników enigmatyczne. Za swoją postawę w Final Four został uhonorowany nagrodami dla najlepszego rozgrywającego i MVP turnieju.
Najbardziej spektakularny początek pracy: Andrea Giani
474-krotny reprezentant Włoch pracuje ze Słowenią dopiero około pięciu miesięcy. W marcu 2015 roku zastąpił on na stanowisku Lukę Slabe, który zrezygnował z prowadzenia kadry z przyczyn osobistych. Liga Europejska była więc dla Gianiego pierwszą imprezą na froncie reprezentacyjnym. 45-letniemu trenerowi udało się dokonać tego, czego przed rokiem nie uczynił jego poprzednik, czyli odnieść zwycięstwo w turnieju i zdobyć promocję do Ligi Światowej. - Pod wodzą Gianiego z pewnością poczyniliśmy wyraźny postęp w systemie gry "blok-obrona". Trener pomaga każdemu z nas, ponieważ zna siatkówkę od podszewki - zachwalał swojego szkoleniowca Mitja Gasparini.
Najbardziej symboliczny moment: wręczanie indywidualnych nagród przez Krzysztofa Ignaczaka oraz Łukasza Kadziewicza
Podczas dekoracji doszło do chwili, w której dwaj byli reprezentanci Polski przekazali statuetkę przyznawaną za wyróżnienie indywidualne swoim młodszym kolegom po fachu. Ignaczak gratulował bardzo dobrej postawy libero Damianowi Wojtaszkowi, z którym od września będzie przygotowywał się w jednym klubie, Asseco Resovii Rzeszów, do walki o najwyższe cele w sezonie 2015/2016. Z kolei Kadziewicz wręczył nagrodę Janowi Nowakowskiemu, jednej z największych polskich nadziei polskiej siatkówki na pozycji środkowego oraz graczowi, który zdaniem trenera Andrzeja Kowala zrobił największy postęp w tegorocznym sezonie reprezentacyjnym.
Największa powtarzalność: wyniki poszczególnych spotkań
Żaden z meczów turnieju finałowego nie miał scenariusza, jakiego nie powstydziłby się sam Hitchcock. Wszystkie spotkania kończyły się bowiem bardzo szybko, gdyż ich zwycięzca był znany maksymalnie po 90 minutach rywalizacji. W Wałbrzychu nie zobaczyliśmy choćby jednej potyczki, która zakończyłaby się innym rezultatem niż 3:0. Biorąc pod uwagę fakt, że w zmaganiach brały udział teoretycznie cztery najlepsze drużyny w turnieju, taki przebieg zdarzeń mógł się wydać nieco zaskakujący i rozczarowujący.
Największe rozczarowanie pozasportowe: słaba frekwencja
Siatkarze rywalizujący w hali Aqua Zdrój niestety nie mogli liczyć na doping licznie zgromadzonych fanów. Co prawda w piątek (14 sierpnia) frekwencja uległa poprawie, lecz na trybunach nadal bardzo dużo miejsc nie znalazło swoich właścicieli. Przyczyną takiego stanu rzeczy w pewnym stopniu była wczesna godzina rozpoczęcia pojedynków (17:00), jednak w kuluarach zaczęły się również pojawiać pytania o zasadność organizowania finałowego turnieju w takim mieście jak Wałbrzych, niemającym swojego żadnego przedstawiciela w najwyższej klasie rozgrywkowej.