W listopadzie minęło już 13 lat odkąd skoki narciarskie przeszły jedną z największych rewolucji. Walter Hofer, ówczesny dyrektor Pucharu Świata dopiął swego, i wprowadził przeliczniki. Skoczkowie mają dodawane bądź odejmowane punkty od noty w zależności od siły i kierunku wiatru.
To samo dotyczy belki startowej, którą jury w trakcie zawodów może podnosić albo obniżać. Jedno jest pewne - przeliczniki pomogły usprawnić konkursy. Trwają one krócej, co z pewnością doceniają stacje telewizyjne, które nie muszą martwić się o tzw. ramówkę. Każdy kij ma jednak dwa końce i ten drugi nie jest dla skoczków niczym dobrym.
Od kilku lat obserwowaliśmy tendencję, że jury częściej obniża belkę startową niż ją podwyższa. Dlaczego tak robią, wyjaśnił niedawno czytelnikom WP SportoweFakty były skoczek i ekspert Eurosportu, Jakub Kot. Po upadku Stephana Leyhe w 2020 roku, gdy teoretycznie belka nie była zbyt wysoka, jury postanowiło jeszcze bardziej dbać o to, by skoczkowie jeździli z niskiego rozbiegu (szczegóły TUTAJ).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzucał przez całe boisko. Pięć razy. Coś niesamowitego!
Świetnie, że sędziowie dbają o bezpieczeństwo skoczków. To najważniejsza kwestia i nie ma co z tym dyskutować. Kłopot polega jednak na tym, że jury chyba za bardzo poszło w jedną stronę i niemal kompletnie wykluczyło już podwyższanie rozbiegu, co momentami może doprowadzić do wypaczenia rywalizacji, jak chociażby w niedzielę w Engelbergu.
W pierwszej serii konkursu, mniej więcej od skoku 30. zawodnika na liście startowej, wiatr w plecy wyraźnie przybrał na sile. Na progu, jak mówił po zawodach sam Thomas Thurnbichler, przekraczał ponad 3 m/s. W takich warunkach nie było szans na oddanie dobrego skoku. Kłopot polegał jednak na tym, że takie podmuchy też mieściły się w dopuszczalnym korytarzu, przyjętym na zawody, i jury po prostu puszczało kolejnych zawodników, w ogóle nie licząc się z tym, że nie mają przy takich podmuchach szans powalczyć o wysokie miejsca.
Co więcej, w takich warunkach Kamil Stoch, Ryoyu Kobayashi, Timi Zajc czy Johann Andre Forfang skoczyli na tyle krótko, że nie awansowali nawet do finałowej serii. A wystarczyło tym skoczkom podnieść o dwie belki rozbieg, czy chociażby wstrzymać zawody na 5 minut, by przeczekać ten najmocniejszy wiatr. W takich warunkach nie było szans, by skoczkowie polecieli w granicę rekordu skoczni nawet z dwóch czy trzech belek wyżej.
Skoro jednak wiatr mieścił się w przeliczniku, to puszczano skoczków jakby nigdy nic. Tymczasem w drugą stronę, gdy tylko skoczkowie zbliżali się do granicy 140. metra w Engelbergu, regularnie mieliśmy decyzję o obniżeniu belek startowych i to w momencie, gdy najlepsi walczyli o zwycięstwo.
Mieliśmy nawet sytuację, że dwóch najlepszych skoczków tego sezonu, Kubacki i Lanisek, którzy praktycznie tylko między sobą rozstrzygają na razie 1. miejsca, skakali z różnych belek. Nie tędy droga, to "zabija" rywalizację, powoduje że dla kibica staje się nieczytelna i podnoszone są argumenty o braku uczciwości.
Skoro tyle mówi się, że sędziowie dbają o bezpieczeństwo, to mając na uwadze jakie nazwiska skaczą pod koniec pierwszej i drugiej serii, jury - jeśli już decyduje się na obniżenie rozbiegu przez zbyt dobre warunki - powinno to zrobić raz a porządnie, czyli przed najlepszą dziesiątką 1. i 2. serii. Wśród najlepszych nie powinno być już żadnego mieszania.
A jeśli nawet na chwilę warunki przy najlepszych się zmienią, to należy po prostu chwilę poczekać, a nie od razu zmieniać rozbieg i demonstrować na skoczni żonglerkę jak w cyrku. To, że są przeliczniki i zapewniają płynność konkursu, nie może zabierać zdrowego rozsądku. Jedna belka niżej wśród najlepszych może zdecydować czy zawodnik wygra czy będzie poza podium.
- Najlepsi skoczkowie powinni oddawać skoki z tego samego rozbiegu - mówi w wywiadzie dla WP SportoweFakty, który ukaże się na naszych łamach w święta, trener Thurnbichler. Podpisuje się pod tym. Tylko w taki sposób rywalizacja będzie sprawiedliwa, a kibice nie będą się od niej odwracać. Obecnie przy regularnym obniżaniu belek dyscyplina tylko traci kolejnych fanów i zmierza donikąd.
Szymon Łożyński, WP SportoweFakty
Czytaj także: Wypadek przy pracy czy powody do dużego niepokoju? Z tym ma problem Kamil Stoch