Tak niebezpiecznego konkursu Pucharu Świata nie oglądaliśmy już dawno. Wiatr szalał na skoczni w Willingen, a jury było zdeterminowane, aby doprowadzić do końca przynajmniej pierwszą serię zmagań drużyn mieszanych.
Efekt? Na poważne niebezpieczeństwo narażony został Timi Zajc. Słoweniec został puszczony przy mocnym wietrze pod narty i pofrunął aż 161,5 metra. To historyczny lot na dużej skoczni, a zarazem niezwykle niebezpieczny. Skoczek nie był w stanie go ustać i natychmiast chwycił się za kolano. Na szczęście wstał i opuścił zeskok o własnych siłach.
- Czy to możliwe? To zagraża życiu - krzyczał komentator norweskiej telewizji Viaplay, Joergen Klem. Przytakiwał mu ekspert i były skoczek, Anders Jacobsen. - To jest właśnie przerażające, gdy są tak różne warunki.
ZOBACZ WIDEO: Był w szoku. Trener Realu spełnił abstrakcyjną prośbę kibica
Pełen obaw po tym, co się stało, był Halvor Egner Granerud. Norweg z góry obserwował niebotyczny lot Zajca. - To trochę przerażające. Nie mogłem się doczekać, żeby po prostu skoczyć. Takie próby powodują strach przed tym, co może się wydarzyć. Lądowanie na płaskim z prędkością 120 km/h nie jest tym, co chciałbym robić - powiedział dla Viaplay.
W sobotę i niedzielę odbędą się zawody indywidualne w Willingen. Oba konkursy poprzedzą kwalifikacje.
Czytaj także:
- Internet płonie po skandalu w Willingen. "Hipokryzja"
- Jest decyzja ws. kwalifikacji. Nie mogło być inaczej