"Byłem w szoku". Polski skoczek nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył

Getty Images / Tom Weller/DeFodi Images / Na zdjęciu: Maciej Kot
Getty Images / Tom Weller/DeFodi Images / Na zdjęciu: Maciej Kot

W drugiej połowie obecnego sezonu Pucharu Świata prawie każdy konkurs przyniósł kontrowersje za sprawą przeliczników i zmian belek startowych. Maciej Kot zdradził, co można zmienić, by odbiór dyscypliny u kibiców był lepszy.

W tym artykule dowiesz się o:

To miała być rewolucja, która zmieni na lepsze skoki narciarskie. Od 2010 roku i wprowadzenia przeliczników za belkę startową oraz kierunek i siłę wiatru dyscyplina rzeczywiście zmieniła się. Patrząc na to, jak wyglądają zawody i ile wzbudzają kontrowersji, ciężko jednak powiedzieć, że dzięki przelicznikom skoki narciarskie zmierzają w dobrym kierunku.

- Ciężko się to ogląda i rozumiem kibiców. Widać, że skoczek oddał dobry technicznie skok, ale nie odleciał, a i tak ma odjęte punkty za sprzyjający wiatr. Do tego dochodzi częste obniżanie belek. Skoki stały się dla fanów niezrozumiałe. Widać to także po coraz słabszej frekwencji podczas Raw Air czy wcześniej w Planicy. Byłem w szoku, że w Słowenii miejsca na trybunach nie zostały zapełnione. Dla FIS to ostatni dzwonek, by coś zmienić i by podtrzymać zainteresowanie dyscypliną - podkreślił dla WP SportoweFakty Maciej Kot, który stawał już na podium konkursów Pucharu Świata w erze przeliczników.

- Musimy zaakceptować, że przeliczniki nie są doskonałe. Nie ma i nie będzie wzoru matematycznego, który w stu procentach oddałby warunki panujące na skoczni. Skoki narciarskie to sport rozgrywany na świeżym powietrzu i wiatr miał i zawsze będzie miał znaczenie - dodaje zawodnik.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Błachowicz pojechał na egzotyczne wakacje. Pokazał hitowe zdjęcie

Wtedy zaczyna się szaleństwo

Nie zmienia to jednak faktu, że FIS jakby zatrzymał się w miejscu. Od wprowadzenia przeliczników minęło już 13 lat, a przez ten okres nie zaszły w systemie poważniejsze zmiany. Przed tym sezonem wprowadzono tylko większe rekompensaty za wiatr w plecy. To nie rozwiązuje jednak problemu, który uwidocznił się m.in. w drugiej połowie tego sezonu.

- Kiedy wiatr wieje z jednego kierunku z większą albo mniejszą siłą, to przeliczniki sprawdzają się i dość dobrze oddają to, co dzieje się na skoczni. Najgorzej, kiedy wiatr kręci i na czujnikach w jednym przypadku mamy wiatr w plecy, w drugim wiatr pod narty, a w trzecim z boku. System uwzględnia średnią i nagle zawodnikowi pokazuje warunki neutralne, bowiem siły wiatru po prostu zniosły się na skutek średniej. To doskonale było widać w Raw Air. Utytułowani skoczkowie lądowali na buli, byli wściekli na warunki, a według przeliczników mieli korzystny wiatr - zwrócił uwagę Maciej Kot.

Dlaczego zatem przeliczniki nie sprawdzają się, gdy warunki na skoczni są zmienne?

- Czujniki rozmieszczone są z boku skoczni, a zeskok jest bardzo szeroki. I często po lewej stronie skoczni panują zupełnie inne warunki niż po jej prawej części. I tak naprawdę nie można zweryfikować, jakie rzeczywiście panowały warunki na środku zeskoku, gdzie najczęściej leci skoczek. Więcej czujników nie rozwiąże problemu, bowiem dalej będą po prawej albo po lewej stronie - podkreślił skoczek.

- Być może potrzebny byłby nowy wzór matematyczny albo zmiana czasu, w którym jest mierzony pomiar wiatru dla skoczka. Może warto byłoby przetestować latem rozwiązanie, że pomiar mierzony jest tylko od momentu wyjścia z progu do lądowania. Niewykluczone, że wtedy pomiary bardziej odzwierciedlałyby to, co działo się podczas skoku - dodał.

Skrajne rozwiązanie

Obecnie pomiar wiatru dla skoczków mierzony jest od momentu gdy skoczek przetnie fotokomórkę ustawioną przy wyjściu z progu, a kończy się dopiero kilka sekund po wylądowaniu. W niektórych konkursach warunki na skoczni zmieniają się jednak tak szybko, że zaraz po wylądowaniu zawodnik ma już zupełnie inny wiatr niż w czasie lotu i dlatego w przelicznikach pojawiają się abstrakcyjne noty.

Dla przykładu Dawid Kubacki w sobotnim konkursie Pucharu Świata w Vikersund skakał zaraz po Ryoyu Kobayashim. W przypadku Japończyka dodano mu 7 punktów za wiatr w plecy, a Polakowi odjęto 2. Tymczasem wicelider Pucharu Świata czuł, że nie miał dobrych warunków. Przeliczniki wzięły pod uwagę jednak boczny wiatr, do tego działały jeszcze chwile po skoku i w efekcie Japończyk był o cztery miejsca wyżej od Polaka, mimo że w dwóch seriach skoczył od niego bliżej o kilkanaście metrów.

- Widzę jeszcze jedno, skrajne rozwiązanie, ale przy obecnych ramówkach telewizyjnych raczej niemożliwe do zrealizowania. W przypadkach, gdy wiatr mocno kręci, może warto byłoby rozgrywać konkursy bez przeliczników, bowiem z nimi - kiedy wiatr jest zmienny - mamy jeszcze większą loterię. To raczej jest jednak niemożliwe. Działaczom pozostaje zatem próbować ulepszyć obecny system, bo zawody nie powinny wyglądać tak jak kilka konkursów w drugiej części obecnego sezonu - podkreślił Maciej Kot.

W weekend 25-26 marca skoczkowie rywalizować będą w Lahti, gdzie zaplanowano konkurs drużynowy oraz indywidualny.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Koniec domysłów. Kibice mogą odetchnąć z ulgą
Paradoks w Pucharze Świata. Dlaczego sytuacja ze Stochem jest tylko wyjątkiem?

Komentarze (4)
avatar
romciu1953
23.03.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bez przeliczników! Wszyscy skaczą po 3 skoki i dwa najlepsze punktują do ostatecznej pozycji w zawodach 
avatar
random47
23.03.2023
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Ja nie wytrzymałem i przestałem ten cyrk oglądać !! 
avatar
Marcin81
23.03.2023
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Pomysł aby system wyłączał pomiar w chwili lądowania wydaje się jasny i logiczny. Dziwne jest to że system uwzględnia pomiary kilka sekund po wylądowaniu, przecież wiatr może się wtedy zupełnie Czytaj całość