Polscy skoczkowie jak byli bez formy w Ruce, tak samo stanowili tło dla najlepszych w Lillehammer. O ile w sobotę, na siłę, można było dopatrzyć się minimalnego postępu, o tyle dzień później wróciliśmy do punktu wyjścia. Podopiecznych Thurnbichlera od najlepszych dzieli przepaść.
Już po drugim konkursie w Ruce, w którym Kamil Stoch nie przebrnął kwalifikacji, pisałem, że najlepszym wyjściem dla Polaka - żeby uratować sezon - byłoby odpuszczenie najbliższych konkursów. Zawodnik miałby czas na odpoczynek, wyciszenie się po pierwszych niepowodzeniach, a potem wyeliminowałby błędy serią kilku treningów na mniejszej skoczni.
Podtrzymuję to zdanie, ale - niestety - rozszerzyłbym je o kolejnych kilku skoczków. W Lillehammer zobaczyliśmy, że także Piotr Żyła i Dawid Kubacki nadal nie są blisko najmocniejszych rywali. Również u nich tylko kilka dni treningów w przerwie pomiędzy jednym a drugim weekendem rywalizacji nie wystarczy na odzyskanie formy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się działo! Oprawa godna finału
A taki był właśnie pierwszy pomysł na poprawę formy Biało-Czerwonych. Szybko zobaczyliśmy, że to droga donikąd. Po falstarcie w Ruce Polacy odbyli dwa treningi w Norwegii. Jaki przyniosły efekt? Żaden. Jak męczyli się na skoczni, tak nadal się meczą. W niedzielę niewiele dzieliło nas od kompromitacji, czyli żadnego Polaka w finałowej serii. Żyła i Kubacki długo drżeli o awans, ostatecznie wchodząc z 29. i 30. miejsca.
W finale nieco się poprawili, ale czy naprawdę chcemy się cieszyć z 22. lokaty Kubackiego i 25. Żyły? Nie żartujmy... Tym bardziej że trzeci raz w tym sezonie nawet w trzydziestce nie było Kamila Stocha. Po prostu cofnęliśmy się do ery sprzed Adama Małysza. Znów drżymy, by chociaż jeden Polak był w finałowej serii.
Po tym, co zobaczyłem w Lillehammer, nie wierzę, że dalsza próba naprawiania błędów w przerwie pomiędzy jednym weekendem rywalizacji a drugim ma jakikolwiek sens. Ile w takim czasie kadra może odbyć treningów? Dwa. Zaraz po nich przychodzą kolejne konkursy, a wraz z nimi zmęczenie podróżami i stres.
Tak utytułowanych zawodników jak Kubacki, Stoch i Żyła męczy skakanie na poziomie trzeciej i czwartej dziesiątki. Błyskawicznie chcą się poprawić. Na zawodach próbują aż za bardzo i efekty widzimy w wynikach. W skokach nie ma drogi na skróty. Popełnionych błędów w okresie przygotowawczym nie da poprawić się, dalej startując i trenując tylko pomiędzy zawodami.
Sezon nie kończy się jednak tylko na walce o Puchar Świata. Są inne ważne zawody: Turniej Czterech Skoczni, polski turniej i MŚ w lotach. Problem w tym, że wszystkie te trzy imprezy odbędą się jedna po drugiej od końcówki grudnia do połowy stycznia. Dlatego nie ma na co czekać. Decyzja potrzebna jest szybko.
Nasi najbardziej doświadczeni skoczkowie, moim zdaniem, powinni już teraz zostać wycofani z PŚ i to aż do Turnieju Czterech Skoczni. Kryzys jest na tyle poważny, że potrzebują wielu treningów, ale nie na "wariackich papierach". Powinny one zostać przeprowadzone spokojnie, z zaplanowaniem też czasu na regenerację i odpoczynek. Kolejne treningi pomiędzy zawodami i jechanie do Klingenthal i Engelbergu może im tylko zaszkodzić.
A wycofanie na dłuższy okres z rywalizacji potrafi przynieść wymierne korzyści. Nie musimy daleko szukać poparcia tej tezy. W dwóch poprzednich sezonach z kryzysami zmagał się Stoch. Dłuższa przerwa od startów i spokojne treningi pomagały mu wrócić do formy i znów rywalizować z najlepszymi. Wcześniej taki plan naprawczy działał w przypadku Adama Małysza. Polak jeździł do Ramsau i tam na małej, trudnej technicznie skoczni, odzyskiwał wysoką formę.
Dlaczego zatem i teraz taki plan miałby nie zadziałać? Co trenerzy i zawodnicy mają do stracenia? Walka o Puchar Świata i tak jest już nierealna.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty