Znany polski komentator odchodzi na emeryturę. "Czuję już zmęczenie"

Getty Images / Na zdjęciu: Marek Rudziński
Getty Images / Na zdjęciu: Marek Rudziński

Polskich kibiców czeka duża zmiana podczas oglądania transmisji ze skoków narciarskich. Po ponad 40 latach pracy w mediach znany komentator Eurosportu Marek Rudziński odchodzi na emeryturę. - Czuję już zmęczenie - mówi w rozmowie z naszym portalem.

Z widzami zamierzał się pożegnać po igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Został, nadal jego głos jest obecny podczas transmisji, jednak już tylko do przyszłego roku. Obecny sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich jest dla Marka Rudzińskiego, znanego komentatora, ostatnim w karierze, który spędzi przy mikrofonie. Z kolei po przyszłorocznych letnich igrzyskach w Paryżu odejdzie na emeryturę.

Zaczynał w Polskim Radiu, gdzie pracował 18 lat, współpracując jednocześnie z Telewizją Polską, Polsatem czy HBO. W 2000 roku trafił do Eurosportu, gdzie z pięcioletnią przerwą spędzoną w TVP (2012-2017) pracuje do dziś. Co tydzień jego głos dociera do milionów kibiców skoków narciarskich, a w miesiącach letnich słyszmy go podczas transmisji lekkoatletycznych. Wcześniej komentował też m.in. koszykówkę, biegi narciarskie czy boks.

Co skłoniło go do podjęcia decyzji o przejściu na emeryturę? Dlaczego nie podobają mu się obecne skoki narciarskie? Co myślał komentując koszmarny upadek Thomasa Morgensterna w Kuusamo i jakie ma zdanie na temat relacji polskich skoczków z trenerem Thomasem Thurnbichlerem?

Tomasz Skrzypczyński: Jak rozumiem, przy podjęciu decyzji o przejściu na emeryturę kierował się pan choćby Adamem Małyszem, który zawsze powtarzał, że chciał zakończyć karierę będąc w wysokiej formie?

Marek Rudziński: Oj, nie wiem, czy nadal jestem w wysokiej formie.

Tak słychać podczas transmisji.

Pracuję w mediach od ponad 40 lat, to naprawdę szmat czasu. Podjąłem decyzję ze względów rodzinnych, ale też logistycznych, bo na co dzień mieszkam w Gdańsku, do Warszawy muszę dojeżdżać. Niby nie jest to wielki problem, bo pociąg jedzie trzy godziny, ale trochę jestem już tym zmęczony, a konkursów jest z każdym sezonem coraz więcej.

Dlatego to mój ostatni sezon w skokach narciarskich, a pracę komentatora lekkoatletyki chcę zakończyć na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Nie wykluczam, że w przyszłości może wrócę do lekkoatletyki podczas dużej imprezy, a przy skokach pojawię się na przykład w studiu w roli eksperta.

A czy właśnie skoki są najtrudniejszą dyscypliną do komentowania? Zakładam, że nigdy nie skakał pan na nartach, a nawet skoczkowie czy trenerzy mają często problem z oceną, dlaczego ten skok był lepszy a ten słabszy.

Nie, skoki nie są najtrudniejsze. Dzieje się tak naprawdę niewiele, jest w tym jakaś powtarzalność, w gruncie rzeczy wszyscy robią to samo. I nawet jeśli ktoś nie skakał na nartach, to przez rozmowy z fachowcami może te skoki zrozumieć. Tym bardziej jeśli robi się to przez długie lata.

Najtrudniejsza do komentowania jest za to wspomniana już lekkoatletyka. Tam się dzieje nieporównywalnie więcej i to jednocześnie. Mamy różne konkurencje, trzeba się długo przygotowywać do transmisji - zdobyć informacje na temat zawodników, rekordy życiowe, rekordy sezonu, osiągnięcia, śledzić ich formę. W skokach narciarskich jest to łatwiejsze.

Skoki narciarskie zmierzają w dobrą stronę? Pojawia się coraz więcej głosów krytyki pod adresem systemu przeliczników za wiatr. Podczas ostatnich konkursów w Engelbergu dochodziło do absurdalnych sytuacji, gdy zawodnicy skaczący po kilkanaście metrów dalej od innych zajmowali gorsze lokaty.

Tak, każdy ma z tym kłopot i zrozumienie tego nie jest proste. Mi jest może trochę łatwiej, bo znam mechanizmy dotyczące przeliczników i wiatru, ale na pewno się z tym systemem nie identyfikuję. To nie jest dobre rozwiązanie - nie wierzę, że dzięki przelicznikom robi się sprawiedliwiej, moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Nie podoba mi się, że ktoś skacze 15 metrów dalej od innego skoczka, a i tak przegrywa. Dla mnie to niezrozumiałe.

Przekombinowanie. To chyba dobre słowo.

W innych sportach ten, kto przybiegnie pierwszy, wygrywa, trzeci nie może być pierwszy. A w skokach właśnie tak się dzieje. Nie ukrywam, że jest to denerwujące przy komentarzu. Musimy na bieżąco śledzić wiele kolumn z liczbami przedstawiającymi siłę wiatru, punkty dodawane, punkty odejmowane i tak dalej. Jest to po prostu męczące i przez tą całą matematykę komentarz staje się mniej ciekawy i atrakcyjny dla widza.

Zajmuje się pan skokami przez całą karierę, od ponad 20 lat komentuje pan je w telewizji. Gdybym zapytał Marka Rudzińskiego o najlepsze wspomnienie, byłoby to...?

Przez tych ponad 40 lat nazbierało się takich momentów. "Małyszomania" nie była może jednym momentem, ale zjawiskiem. Jazda do Zakopanego na konkursy Pucharu Świata była niesamowitym przeżyciem. Być tam na miejscu było czymś wspaniałym. Na pewno musiałbym wspomnieć o pierwszym złotym medalu Adama Małysza na mistrzostwach świata w Lahti, gdzie komentowaliśmy zawody na miejscu.

Wspaniale wspominam też igrzyska olimpijskie w Soczi, gdzie miałem przyjemność komentować wraz z Włodkiem Szaranowiczem dwa złote medale Kamila Stocha. Na pewno było tego dużo więcej, ale tak na szybko właśnie te przeżycia przychodzą do głowy.

A najtrudniejsze doświadczenie? Na myśl przychodzi mi choćby pamiętny upadek Thomasa Morgensterna z Kuusamo z 2003 roku, gdy zdecydował się pan na krytyczny komentarz wobec organizatorów, którzy próbowali na siłę ciągnąć konkurs, ryzykując zdrowiem zawodników.

Każdy konkurs, w którym dochodzi do upadku, jest bardzo przykrym wydarzeniem. Człowiek nie wie, czy nie stało się coś bardzo złego, siedzimy daleko, przeżywamy, a przecież dalej trzeba coś mówić, choć nie do końca wiadomo co. Zawsze są to dla nas trudne sytuacje.

Po tym upadku Thomasa Morgensterna byłem przekonany, że do końca życia będzie inwalidą. Mogę przytoczyć anegdotę, że nazajutrz po konkursie razem ze świętej pamięci Bogdanem Chruścickim spotkaliśmy Waltera Hofera, ówczesnego dyrektora zawodów PŚ. Staliśmy na takiej górce, na którą sypano żwir, bo było bardzo ślisko. I on nam wtedy powiedział, że Thomas ma tylko wybity palec. Odparłem, że to cud i nagle sam się poślizgnąłem. "Widzisz, nie potrzeba wiatru, żeby zrobić sobie krzywdę" - zareagował Hofer. Tak sobie zażartował.

Pamiętny upadek Morgensterna w Kuusamo na zdjęciach
Pamiętny upadek Morgensterna w Kuusamo na zdjęciach

Trudne dla komentatorów były też konkursy, gdy jeszcze nie można było zmieniać belek startowych. Bywały konkursy ciągnięte na siłę, trwające bardzo długo. Transmisje ciągnęły się, my na antenie musieliśmy cały czas komentować. Na pewno były to męczące historie, wpływające na jakość komentarza, który przecież powinien być płynny. Dlatego kocham lekkoatletykę, gdzie generalnie nie ma przerw i wszystko odbywa się w normalnym tempie.

Przy skokach pracował pan w parze z wieloma komentatorami, od kilku lat tworzy pan w Eurosporcie świetny duet z Igorem Błachutem. Czy od pierwszej transmisji czuliście, że to jest to?

Chyba po prostu miałem i mam szczęście, że komentowałem z ludźmi, których po prostu lubiłem. Nie jestem konfliktowy, koledzy chyba też nie, więc zawsze szło to w dobrą stronę. Jeżeli to słychać w transmisji, to bardzo się cieszę.

Z Igorem obaj jesteśmy radiowcami, mamy doświadczenie i rozumiemy się bardzo dobrze. Wiemy, że nie można wchodzić sobie w słowo i mówić jednocześnie. Komentujemy na przemian, ale też co nieco dopowiadamy, przy pomyłkach, które są normalną sprawą, nie brakuje kulturalnych poprawień. Podobnie patrzymy na sport, mamy podobne poczucie humoru, więc też pojawiają się żarty.

Czy przy komentowaniu na przemian, przed transmisją ustalacie, kto komentuje skoki Polaków? Czy wspomniany Włodzimierz Szaranowicz miał tak zwany monopol na takie skoki Kamila Stocha o złoty medal MŚ w Predazzo czy na igrzyskach olimpijskich w Soczi?

W przypadku Włodka to on był szefem. Był starszy, miał doświadczenie i był tak zwaną "jedynką", a ja "dwójką". Było to więc naturalne, że zaczynał transmisję i kończył. Z Sebastianem Szczęsnym czy Igorem nie umawiamy się, kto będzie komentował decydujący skok czy próby Polaków. Różnie to bywa, może ostatnio mi to przypada częściej, może koledzy szanują mój wiek?

Na pewno nie upieram się, że muszę skomentować skok Kamila czy Piotrka Żyły o złoto. Nigdy się nie ścigałem i nie miało to dla mnie znaczenia. Najważniejsze, żeby transmisja i komentarz były płynne.

Musimy przejść do dość przykrego tematu, czyli aktualnej formy polskich skoczków. Wyniki są bardzo kiepskie, jeszcze żaden z naszych nie wskoczył do "10" konkursu. Na dodatek zdarza się, że wypowiedzi zawodników stoją w kontrze do tego, co mówi trener Thomas Thurnbichler. 

Jestem przekonany, że między zawodnikami a trenerem nie ma konfliktu. Wywiady po skokach są robione na gorąco, czasami powie się coś nieprzemyślanego. Tym bardziej jeśli nie idzie. Wtedy człowiek próbuje na szybko znaleźć przyczynę i może czasami brzmi to tak, jakby ktoś miał do kogoś pretensje.

Forma naszych zawodników na pewno jest jednak niepokojąca. Skaczą słabo i nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego. Taka jest jednak specyfika skoków - znam wielu ludzi ze środowiska, nie tylko polskiego i nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego danemu skoczkowi nie idzie lub dlaczego nagle zaczęło to dobrze wyglądać. Przykładów jest mnóstwo.

Obecny sezon jest jeszcze do odratowania? Czasu na treningi będzie coraz mniej, za kilka dni rusza już Turniej Czterech Skoczni.

Podobno wiele zależy od tzw. głowy, jednak my nie siedzimy w głowach zawodników. Pozostaje nam wierzyć, że okres przygotowawczy został dobrze przepracowany i że w końcu będzie to oddawać podczas skoków. Nikt z nich nie zapomniał przecież, jak to się robi. Trzeba wierzyć, że na TCS dojdzie do przełomu. Niestety, parę spraw już zostało przegranych, jak Puchar Narodów czy walka o Kryształową Kulę. Parę celów jednak zostało, zwycięstwa w konkursach Pucharu Świata też są istotne, mamy w tym sezonie mistrzostwa świata w lotach. Jest o co walczyć.

Co każdy sezon wraca też temat zaplecza, czyli młodszych skoczków, bo wciąż najlepszymi z naszych są Piotr Żyła, Kamil Stoch i Dawid Kubacki, których powoli goni PESEL. Grozi nam to, co w poprzedniej dekadzie stało się ze skokami w Finlandii? Potęga nagle upadła na dno.

Na pewno jest to kłopot, bo okazuje się, że nasze zaplecze nie osiąga wielkich wyników. Oczywiście brawa dla Olka Zniszczoła za osiągnięcia w Pucharze Kontynentalnym. Ale co z tego? Zyskaliśmy dodatkowe, szóste miejsce na Turniej Czterech Skoczni, ale co z tego, skoro mamy obecnie dwóch-trzech zawodników wchodzących do drugiej serii? Pojedzie sześciu i będziemy tylko oglądać, jak połowa odpada po pierwszej serii. To chyba trochę mija się z celem.

A świat nam ucieka, w innych kadrach regularnie pojawiają się nowe twarze.

Niemcy i Austriacy mają w Pucharze Kontynentalnym czy Pucharze FiS masę zawodników, którzy walczą tam o czołowe lokaty. U nas poza Zniszczołem nikt się nie pokazał. Co tu dużo mówić, jest słabo. Mówi się, że mamy utalentowanych juniorów, jednak gubimy ich. Jest poważny kłopot z przeskokiem do wieku seniora. Jeśli tu jest problem, to jak nagle coś może się zmienić? Zostaje nam chyba tylko wiara.

Rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty