Nie ma pierwszego zwycięstwa w karierze, nie ma pierwszego podium - teoretycznie z Willingen Aleksander Zniszczoł powinien wyjechać rozczarowany. W obu konkursach zmarnował wielką szansę: najpierw w sobotę na pierwsze podium w karierze, a dzień później nawet na wygraną.
Polskie skoki narciarskie są jednak w tak potężnym kryzysie, że obok ostatecznie dwóch 8. miejsc Zniszczoła w Niemczech nie możemy przejść obojętnie. W końcu są to jedyne lokaty Polaka w pierwszej dziesiątce w tym sezonie! Warto to docenić. Tak samo emocje, jakie zaczynamy za sprawą Zniszczoła przeżywać.
Jeszcze nie wytrzymuje presji walki o czołowe lokaty, jego drugie próby są znacznie słabsze od pierwszych. Pamiętajmy jednak, że mimo już 29 lat, dla Zniszczoła skoki z najlepszymi w stawce i walka o czołowe miejsce to zupełna nowość. Przecież jeszcze półtora miesiąca temu startował w drugiej lidze, bo na Puchar Świata był za słaby.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: strzelecka rywalizacja w Barcelonie. Nowy król wolnych
Mniej więcej od połowy Turnieju Czterech Skoczni Zniszczoł systematycznie robi kroki do przodu w swojej formie. Skacze coraz dalej i ma to odzwierciedlenie w miejscach. W Zakopanem był 11., w Willingen już dwa razy ósmy. Co prawda w Niemczech wszyscy mamy poczucie niedosytu, że mogło być jeszcze lepiej, ale nie wymagajmy od razu cudów.
Zniszczoł musi się nauczyć walki z najlepszymi. Jestem przekonany, że doświadczenia z konkursów w Niemczech tylko go wzmocnią i jeszcze w tym sezonie wyciągnie wnioski. Oby stało się to jak najszybciej, bo obecnie 29-latek jest jedyną polską nadzieją na walkę z najlepszymi. Gdyby nie jego postawa w Niemczech, mimo zmarnowanych drugich skoków, po Willingen bylibyśmy w tragicznych nastrojach.
Nie ma co się oszukiwać: Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Piotr Żyła są w bardzo słabej formie. Przede wszystkim nie ma w ich skokach żadnej stabilności. Jednego dnia są na miejscu 20., kolejnego na 40., a jeszcze - jak w przypadku Żyły w niedzielę - potrafią nawet nie zakwalifikować się do konkursu. Po tym co cała trójka pokazała w Willingen i po tym co z całą trójką dzieje się od początku sezonu, na miejscu Thomasa Thurnbichlera poważnie rozważyłbym niezabieranie ich na dalekie konkursy PŚ do Lake Placid i Sapporo.
Przy tak niestabilnej formie tak długie podróże mogą na ich dyspozycję wpłynąć jeszcze bardziej negatywnie. A wreszcie są skoczkowie, którym można dać szansę walki w elicie. To Maciej Kot i Jakub Wolny, którzy w niedzielę w drugiej lidze błysnęli. W Norwegii Kot wygrał zawody Pucharu Kontynentalnego, Wolny - jeszcze niedawno zawieszony - był trzeci. Oczywiście to nie oznacza, że od razu wygraliby konkurs Pucharu Świata. Warto byłoby jednak ich sprawdzić, zwłaszcza Wolnego, który ma przed sobą jeszcze wiele lat skakania.
Nie warto natomiast dawać kolejnych szans organizatorom Pucharu Świata w Willingen. Mimo że Zniszczoł podczas obu konkursów zapewnił nam olbrzymie emocje, same zawody przeprowadzono w skandalicznych warunkach. Brak sztucznych torów lodowych w XXI wieku może wywoływać tylko uśmiech politowania. Od lat w Willingen konkursy rozgrywane są najczęściej przy ulewnym deszczu i od lat powoduje to ogromne kłopoty na rozbiegu skoczni.
FIS i niemieccy organizatorzy nic sobie jednak z tego nie robią. Sztucznych torów lodowych, które wymaga się już na większości skoczni w Pucharze Świata, jak nie było, tak nie ma. Tymczasem Willingen dalej jest w kalendarzu PŚ, a kibice widzą w telewizji jak po torach lodowych płyną strumienie wody. Obrazki jak ze średniowiecza...
Dlatego FIS powinien uderzyć pięścią w stół i więcej razy - o ile nie zostaną zamontowane sztuczne tory lodowe - nie organizować zawodów w Willingen. Mimo że sama skocznia jest bardzo lotna, zapewnia wiele skoków powyżej 150. metra, to i tak trudno znaleźć w kalendarzu PŚ bardziej loteryjne zawody niż właśnie w tej niemieckiej miejscowości. A konkursów, w których decyduje tylko wiatr albo to którego zawodnika woda bardziej przytrzyma na rozbiegu, nie chce nikt.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty