Z tym musimy się pogodzić, a FIS znów się skompromitował [OPINIA]

W sobotę w Sapporo Polacy zaprezentowali się przyzwoicie, dlatego wydawało się, że w końcu coś ruszyło, szczególnie u Dawida Kubackiego. Niedziela szybko zweryfikowała tę hipotezę. Natomiast kolejną kompromitację ma za sobą FIS.

Mateusz Kmiecik
Mateusz Kmiecik
Dawid Kubacki Getty Images / Kenta Harada / Na zdjęciu: Dawid Kubacki
Nie da się ukryć, że obecny sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich jest trudny dla polskiego kibica. Co jakiś czas otrzymujemy iskierkę nadziei, która szybko gaśnie. Czasami po kilkunastu minutach, a czasami po kilkunastu godzinach. Podobnie było w ten weekend w Sapporo.

Dawid Kubacki na przełomie 2022 i 2023 roku był prawdziwym dominatorem. Teraz jest wyłącznie cieniem samego siebie. Za nami połowa obecnej edycji PŚ, a 33-latek tylko raz znalazł się w najlepszej dziesiątce. W sobotę wydawało się, że coś drgnęło. Zresztą o tym mówił sam zawodnik.

Mogło się wydawać, że Wojciech Topór, od niedawna nowy asystent Thurnbichlera, odmienił zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni z sezonu 19/20. W niedzielę w kwalifikacjach Kubacki znów był w czołówce. Później przyszedł konkurs i wszystkie teorie można było wyrzucić do kosza.

Polak po raz kolejny ledwo prześlizgnął się do drugiej serii. W niej było odrobinę lepiej, ale to nadal wynik, na który wpłynęło więcej szczęścia niż dobra forma. Warto jeszcze dodać, że czwarty zawodnik poprzedniej edycji Pucharu Świata od jednego z bardziej lubianych zawodników w polskich skokach, stał się tym, z którym kibice sympatyzują teraz najmniej. Głównie przez wiele wymówek 33-latka.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie uwierzysz. Sochan pokazał, co jadł przed meczem

Prawdziwą sinusoidę emocji przeżywa także Kamil Stoch. Schemat w Sapporo? Dwa razy przeciętne próby w pierwszej serii i naprawdę dwa solidne skoki w drugiej. Być może udało się za to rozwiązać problemy z odpychaniem się od belki i najazdem na próg. Do ideału jeszcze brakuje, ale prędkości trzykrotnego indywidualnego mistrza olimpijskiego w Japonii były już przyzwoite. W powietrzu jest jak zawsze, czyli bez zarzutu. To było widać w niedzielę, gdy 36-latek potrafił wyciągnąć ze swojej próby maksimum.

W swoim własnym świecie jest za to Piotr Żyła. Aczkolwiek to chyba już nikogo nie dziwi. Dwukrotny indywidualny mistrz świata dał pozytywny sygnał w Lake Placid, tylko po to, aby w Sapporo nie zdobyć, choćby "oczka". A zaczęło się naprawdę dobrze. W piątek co prawda prezentował się słabo, ale przywykliśmy już, że 37-latek najbardziej koncentruje się w najważniejszych momentach. W sobotę w serii próbnej zajął czwartą lokatę. Wszyscy wyczekiwali na konkurs, a w nim wielkie rozczarowanie i 45. miejsce. W niedzielę za to cieszynianin nawet nie oddał swojej próby w zawodach, bo został zdyskwalifikowany.

Najwięcej radości, właściwie od miesiąca, daje nam Aleksander Zniszczoł, częściej nazywany "Olkiem", choć to dorosły mężczyzna. 29-latek był przez wiele lat obiektem kpin. W końcu to kolejny talent, który do tej pory nie wykorzystał swojego potencjału. Stefan Hula jednak już udowodnił, że na szczyt można wskoczyć w każdym wieku. Czterokrotny medalista mistrzostw świata juniorów robi wiele, aby pójść śladami swojego starszego kolegi.

Oczywiście, nie ma wątpliwości, że nie radzi on sobie z presją. W sobotę oraz niedzielę wypadł z czołowej dziesiątki, gdyż znów w drugiej serii nie potrafił powtórzyć skoku z pierwszej. Mimo wszystko to nadal lider naszej kadry i pewnie aktualnie jeden z 15 najlepszych skoczków na świecie. A do tego czerpiący z tego wszystkiego radość i to jest najpiękniejsze. Nikt z kibiców nie oczekuje od Zniszczoła regularnego wskakiwania na podium, choć chyba każdy trzyma kciuki, żeby udało się to zrobić chociaż raz. On sam w to wierzy, a do końca sezonu zostało jeszcze kilka konkursów.

W Sapporo był jeszcze Klemens Murańka, ale trudno napisać coś więcej o tym występie. Ważne, że zastąpił Pawła Wąska, który potrzebował odpoczynku, przede wszystkim psychicznego.

Taki jest obraz naszej kadry w tym roku. Weekend w Japonii to po prostu odzwierciedlenie całego sezonu, którego nie da się już uratować. Chociaż w to już raczej i tak od dawna nikt nie wierzy, oprócz Dawida Kubackiego. Przed skoczkami jednakże jeszcze miesiąc rywalizacji i poddawać się nie wolno. Oczywiście nie dlatego, że nagle Biało-Czerwoni zaczną wygrywać, ale dlatego, że można znaleźć coś, co będzie niezwykle istotne w przygotowaniach do kolejnej zimy. A przecież za rok, to Polacy mogą dominować tak, jak Austriacy obecnie. Takie historie zdarzały się już nie raz.

Warto jeszcze poświęcić kilka słów FIS-owi, które znowu się skompromitowało. Zawodnicy rywalizują o miejsca na podium, a system nie zlicza punktów za obniżoną belkę, przez co ostateczne rozstrzygnięcia poznajemy kilka minut po wylądowaniu ostatniego skoczka. Błędy się zdarzają, to normalne. Tylko to się może stać raz w roku, a nie regularnie. Kilka dni temu nasi młodzi reprezentanci nie mogli od razu cieszyć się z medalu Mistrzostw Świata Juniorów 2024 w Planicy przez kłopoty techniczne. Doniesienia o problemach systemu FIS pojawiają się regularnie i jest to po prostu niedopuszczalne. Warto zainwestować w lepszych informatyków.

Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Kuriozum. Tak skompromitować się potrafi tylko FIS
Ciasno w czołowej dziesiątce. Polacy tuż obok siebie w klasyfikacji PŚ

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×