"Udawany". Skandaliczne sędziowanie w Oslo

Twitter / Tomasz Moczerniuk / Zdjęcie: Dawid Kubacki
Twitter / Tomasz Moczerniuk / Zdjęcie: Dawid Kubacki

Po raz kolejny w tym roku mówiło się o złym sędziowaniu w skokach narciarskich. Pewnym pomysłem mogłyby być powtórki dla arbitrów. Zdaniem Edwarda Przybyły nie ma to czasu. - Wszystko jest zależne od telewizji - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.

W ubiegły weekend nie mówiło się najwięcej o wynikach konkursów w Oslo, a o sędziowaniu podczas nich. Według wielu opinii spora część not za styl nie była odpowiednia. Najwięcej zarzutów można było mieć do tych, jakie otrzymywał Jan Hoerl. Austriak markował telemark, a i tak otrzymywał 18,5 lub 19 punktów.

- Ono na pewno nie było dobre. Za taki udawany telemark, powinno być odejmowane dwa i pół punktu plus pół za lot. To daje nam 17 pkt - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Edward Przybyła, były sędzia międzynarodowy.

Nowe rozwiązanie?

Jednocześnie dodaje, że na niektórych obiektach wieże, w których umiejscowieni są arbitrzy, są naprawdę wysoko, przez co z takiej wysokości nie do końca widać tego, co jest na dole, a już, szczególnie gdy zawodnik rozłoży ręce. Dodatkowo decyzję trzeba podjąć niemal od razu. Jeśli się tego nie zrobi, to z automatu jest przyznawana nota maksymalna.

ZOBACZ WIDEO: "Inspiracja". Tak polska gwiazda trenuje miesiąc po porodzie

Pewnym pomysłem mogłoby być zamontowanie monitorów w pomieszczeniach dla sędziów. Na nich wyświetlano by powtórki w celu spokojnej analizy samego lądowania. Takie rozwiązania przecież już dawno funkcjonują nie tylko w piłce nożnej, ale też w koszykówce czy nawet żużlu. Tam arbitrzy mają możliwość ponownego obejrzenia spornej sytuacji.

- Kiedyś miałem okazję sędziować z takim monitorem. Tylko i tak jest za mało czasu, aby to wszystko obejrzeć. Gdy zawodnicy skaczą jeden za drugim, to nie jest się w stanie przejrzeć powtórki lądowania, aby je dokładnie przeanalizować. W piłce nożnej VAR potrafi trwać kilka minut, ale tam można sobie na to pozwolić. Na skoczni nie do końca, bo zmieniają się, chociażby warunki wietrzne - zwraca uwagę Przybyła

Winna telewizja?

Dlatego nie do końca całą winę zrzucałby na sędziów. Zaznacza, że skoki narciarskie muszą zmieścić się w ramówce, przez co konkursy rozgrywane są w szybkim tempie, skąd biorą się pomyłki. Arbitrzy zresztą cały czas są szkoleni i nikomu nie chcą wyrządzić krzywdy. Aczkolwiek przyznaje, że są tacy, którzy sędziują szowinistycznie. Inni z kolei wykonują swoją pracę bardzo dobrze i do tego grona można zaliczyć Polaków.

- Powiedzmy, że skok od belki do kreski trwa 15 sekund. Z minuty już nam zostaje 45 sekund. Żeby zobaczyć powtórkę, to trzeba to wszystko przełączyć, spokojnie obejrzeć w zwolnionym tempie i dopiero wówczas wpisywać notę. To trochę by trwało. Na pewno jest to do zrobienia, jednakże wszystko jest zależne od telewizji. To jest marketing i my, jako sędziowie, nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić - twierdzi nasz rozmówca.

Problemem brak doświadczenia?

Jedną z metod, aby przeciwdziałać niesprawiedliwością, jest zasada odrzucania dwóch skrajnych not. Wówczas mamy nadzieję, że nie wszyscy się pomylą. Z drugiej strony może być czasami tak, że ten jeden sędzia ma rację, a pozostali nie, podkreśla Przybyła. Mimo wszystko sam zauważa pewien problem z ocenami od arbitrów, jakie w ostatnim czasie pojawiają się podczas konkursów Pucharu Świata.

Trudno jednak przyznawać w takich momentach kary. Nie można nakładać sankcji pieniężnych, gdyż sędziowie mają wyłącznie opłacany pobyt. Dodatkowo dostają 100 franków szwajcarskich (około 450 złotych - dop. red.) diety. W takiej sytuacji nie byłoby, z czego ich opłacać. Dlatego zdaniem naszego rozmówcy na koniec sezonu powinny odbywać się szkolenia, w trakcie których pokazywane są wszystkie błędy. A arbitrzy popełniający je dostawaliby upomnienia.

- Myślę, że w tym sezonie popracują nad tym w FIS. Dopuszczono wielu nowych sędziów, którzy naprawdę nie mieli doświadczenia i teraz się to odbija. Tylko oni powinni nabywać je na zawodach niższej rangi, a nie w PŚ. Dla przykładu Polak w ciągu sezonu sędziuje 40 zawodów. Siłą rzeczy w takiej sytuacji łapie praktykę. Gdy ktoś robi to dwa razy w roku, to nie ma, czego porównywać. To tak samo, jak ze skoczkami. Jeśli nie trenują, to nie osiągają dobrych wyników - zaznacza Przybyła.

Jednocześnie ma żal, że tak mało sędziów z naszego kraju ma możliwość pracy w trakcie konkursów najwyższej rangi. W jego opinii jest to zła decyzja, gdyż są oni naprawdę dobrzy w tym, co robią. - Polskich arbitrów jest kilkunastu i nie są obsadzani, a jest ktoś z Estonii i potem robi największe błędy. Na Puchar Świata powinno się wybrać 20 najlepszych na świecie, w zależności od liczebności zawodników z danej nacji. Pozostali powinni szkolić się w innych zawodach - podsumowuje były sędzia międzynarodowy.

Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Żyła już niedługo w klatce? Te słowa dają do myślenia
Mija rok od dramatu Kubackich. Serca kibiców zamarły

Źródło artykułu: WP SportoweFakty