Nawet najwięksi optymiści nie mogli zakładać, że w piątek w Lillehammer Biało-Czerwoni odegrają pierwszoplanowe role. Polskie skoczkinie od kilku lat są daleko za światową czołówką. Nie pomogło nawet ściągnięcie do naszego kraju tak wybitnego fachowca w pracy ze skoczkiniami jak Harald Rodlauer.
Austriak ze swoimi rodaczkami osiągnął mnóstwo sukcesów. Do Polski miał przyjść na kilka lat i spowodować, że wyrwa między polskimi skoczkiniami a najlepszymi zawodniczkami na świecie zacznie się zasypywać. Nic z tego nie wyszło. Rodlauer podpisał z PZN kilkuletni kontrakt, a już po roku pracy nie było go w Polsce. Pracuje z Włoszkami, a polskie skoczkinie na salony próbuje wprowadzić Marcin Bachleda i Stefan Hula.
Przed były skoczkami długa droga i na razie nie widać chociażby światełka w tunelu. W piątek najlepsze skoczkinie świata latały na skoczni w Lillehammer, a Nicole Konderla i Anna Twardosz stanowiły tło dla rywalek. Na cztery skoki nasze reprezentantki tylko raz przekroczyły granicę 100. metra. To kompromitacja, biorąc pod uwagę, że rywalizacja odbywała się na dużej skoczni, gdzie najlepsze zawodniczki i zawodnicy skaczą ponad 130 metrów.
ZOBACZ WIDEO: "Nie takie nazwiska przegrywają". Kibice bronią selekcjonera Probierza
Po raz kolejny w mikście tylko za sprawą skoczków Biało-Czerwoni mogli skutecznie powalczyć o awans do drugiej serii. Gdyby nie postawa Aleksandra Zniszczoła i przede wszystkim Pawła Wąska, byłaby klęska. Polska kadra zajęłaby przedostatnie albo ostatnie miejsce. Skończyło się 7. pozycją (relacja TUTAJ).
Szkoda, że PZN przespał pierwsze lata, gdy skoczkinie na poważnie zaczęły rywalizować w Pucharze Świata. Te federacje, które już wtedy zainwestowały w skoki kobiet, dzisiaj zbierają tego owoce. Polska została w tyle, braki próbuje się nadrobić robiąc dwa kroki do przodu, a w sporcie taka metoda to prosta droga do samozniszczenia.
Zniszczenia nie ma za to w kadrze mężczyzn. Oczywiście na razie nie ma wielkich powodów do radości, ale są duże szanse na to, że obecny sezon dla kadry Thomasa Thurnbichlera zacznie się dużo lepiej niż poprzedni. W sobotę i niedzielę kibice mogą liczyć, że fajerwerki na skoczni zaprezentuje Paweł Wąsek. Sensacja, biorąc pod uwagę, że w ostatnich latach o sile kadry stanowili Kubacki, Żyła, Stoch czy Zniszczoł.
W wywiadzie dla WP SportoweFakty, tuż przed inauguracją sezonu, Thurnbichler bardzo wychwalał Wąska (szczegóły TUTAJ). Piątek w Lillehammer potwierdził, że Austriak nie kłamał. 25-latek rzeczywiście zrobił duży postęp. 134, 130, 132,5 metra - to odległości, jakie uzyskiwał w piątek. W treningu był siódmy, a w konkursie mikstów, w klasyfikacji indywidualnej, zajął wysokie 6. miejsce. Nie ma przypadku. Skakał daleko, powtarzalnie i radził sobie w każdych warunkach.
Kiedy wygrał Letnie Grand Prix, wielu umniejszało jego sukces, zwracając uwagę na fakt, że w większości konkursów zabrakło skoczków ze światowej czołówki. Też miałem spore wątpliwości, czy Wąsek - gdy już na starcie zimy stanie do rywalizacji z najlepszymi - wciąż będzie w czołówce. Jego piątkowe skoki w Lillehammer rozwiały obawy.
Wciąż młody skoczek wygląda na razie najlepiej z polskiej kadry i jeśli w weekend warunki nie będą odgrywały najważniejszej roli, sporo namiesza. O podium powalczyć będzie trudno, ale miejsca w najlepszej dziesiątce są w jego zasięgu.
Sobotni indywidualny konkurs w Lillehammer rozpocznie się o 16:00. Wcześniej, na 14:45, zaplanowano kwalifikacje. Oprócz Wąska wystartują też Aleksander Zniszczoł, Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Maciej Kot.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty
to całe jakieś pryszczate konderla KTO TEMU CZEMUŚ DAŁ KOMBINEZON Z ORŁEM NA PIE Czytaj całość