Dawid Góra: W tym roku wywalczył pan 17. lokatę w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W zeszłym roku uplasował się pan "oczko" niżej. Czyli sezon na plus.
Maciej Kot: Patrząc na miejsce w Pucharze Świata - tak, jednak zabrakło dwóch punktów do równych 400. W zeszłym roku uzbierałem 460 "oczek", ale teraz mieliśmy igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata w lotach, nie pojechaliśmy do Sapporo... Liczyłem na więcej, na sam koniec miałem nadzieję wyprzedzić Marinusa Krausa, jednak niestety nie udało się. Reasumując, sezon pod kilkoma względami na plus, pod kilkoma na minus, ale na pewno ogólnie można go opisać jako "dobry". Mogło być lepiej, ale zawsze może być lepiej.
Warto podkreślić, że wciąż jest pan silnym punktem kadry Łukasza Kruczka, wciąż jest pan drugim skoczkiem w Polsce!
- Tak wynika ze statystyk, ale inny zawodnicy choćby stawali na podium. Patrząc jednak na przekrój całego sezonu, moja forma była stabilna - oprócz tego czarnego weekendu w Lahti, w którym stało się coś... niedobrego, ciągle zdobywałem punkty Pucharu Świata. Do Sapporo tylko ja i Peter Prevc w każdym konkursie punktowaliśmy. Czasami stabilny zawodnik jest wyżej ceniony od tego, po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Dodatkowo, fajnie, że na koniec udało się zdobyć tak wysokie miejsce w zawodach drużynowych.
Wciąż można jednak odnieść wrażenie, że stabilność panu nie wystarcza. Myśli pan o specjalnych treningach, taktyce, która mogłaby wynieść pana umiejętności jeszcze wyżej?
- Miałem pewne cele przed sezonem. Wypełniłem je tylko w 1/3, ale analiza z trenerem, na chłodno jest jeszcze przed nami. Mam w głowie pewne pomysły, co można by jeszcze poprawić, aby było lepiej - nie chcę stać w miejscu. Taki poziom skoków, jaki teraz prezentuje mi nie wystarcza. Trzeba zrobić kolejny krok do przodu, obrać dobry kierunek.
Łatwiej jest trenować, kiedy w kadrze ma się mistrza świata, dwukrotnego mistrza olimpijskiego, zdobywcę kryształowej kuli, czy jest to w pewien sposób deprymujące?
- To nie jest deprymujące, to jest coś bardzo pozytywnego. Kamil Stoch jest dla nas dowodem, że to co robimy ma sens. Trenujemy przecież tak samo, na tym samym sprzęcie, pod okiem tych samych trenerów. Oczywiście mamy indywidualne programy, ale wiele rzeczy się od siebie nie różni. Kamil to wykorzystał, pokazał, że wiele zależy od nas samych. To może być tylko motywujące.
Który moment, które zawody w tym sezonie wspomina pan najlepiej?
- Najwyższe miejsce zająłem w Lillehammer, tam oddałem dwa naprawdę bardzo dobre skoki. To był początek sezonu, wierzyłem w to, że mogę taki poziom utrzymać. Potem niestety osiągałem słabsze rezultaty. Ogólnie rzecz biorąc, wspominam parę dobrych występów, parę złych, ale ten w Lillehammer chyba budzi najprzyjemniejsze odczucia.
Jak będzie wyglądał pana najbliższy czas? Teraz zapewne planuje pan odpoczynek. A potem?
- Odpoczynek tak, ale aktywny. Wciąż będziemy trenować. Dzisiaj (24 marca) wyjeżdżam do Krakowa na studia, mam sporo do nadrobienia. Ponadto, co chwilę mamy konferencje, masę spotkań, więc nie będzie to spokojny okres. Ale jest to coś innego, niż przez cały sezon, więc można powiedzieć, że w tym czasie odpoczywamy.
Na taki prawdziwy odpoczynek też przyjdzie czas?
- W zeszłym roku zorganizowano nam kwietniowy wyjazd do Egiptu. W tym roku zapewne będzie podobnie. Prawdopodobnie też w kwietniu kadra wyjedzie do któregoś z ciepłych krajów. Wiele wskazuje na to, że będzie to Turcja. Natomiast prywatne wakacje na pewno też mnie nie ominą, zawsze tydzień w roku na to przeznaczałem i nie wyobrażam sobie, że teraz mogłoby być inaczej. Pewne plany z rodzicami i bratem już mamy, rozmawialiśmy na ten temat, przeglądamy ofert. Może niedługo coś zarezerwujemy.
Sporty zimowe na SportoweFakty.pl - Jesteśmy na Facebooku, dołącz do nas.