"Hopki" na osiedlu
Zaczął późno, mając 16 lat. Na osiedlu w podkrakowskiej Skawinie budował "hopki" ze śniegu. Pomagał mu przyjaciel, też pasjonat skoków. Zainspirowani sukcesami Adama Małysza pobijali kolejne rekordy na osiedlowych "skoczniach". - Czasami udało się osiągnąć nawet granicę ośmiu metrów. Najpierw jednak trzeba było trafić w "hopkę". To nie było łatwe, bo nie zawsze udało się ulepić tory najazdowe. Ale narty, zwykłe - nieprzystosowane do skoków, smarowaliśmy różnymi smarami - zwiększaliśmy prędkości najazdowe - wspomina Krzysztof Leśniak. Chłopaki trenowali nawet na lekcjach WF. Bez nart, na sucho. Skakali z niewielkich wzniesień na płaski grunt.
Po kilku miesiącach ich drogi rozeszły się. Krzysztof chciał zrobić krok w stronę skoczni. Tych prawdziwych.
Rodzice nastolatka nie byli zachwyceni jego zauroczeniem. Bali się o zdrowie syna, nie wierzyli, że w mieście graniczącym z Krakowem może zakochać się w skokach. To przecież 100 kilometrów od Zakopanego. Największe obawy przyszły jednak po przeczytaniu zgody, jaką rodzice musieli podpisać z klubem LKS Jawor, który wybrał ich syn. Jest w niej zapis o możliwym zagrożeniu zdrowia i życia zawodnika. - Długo się zastanawiali, ale nie wyobrażałem sobie, że zrezygnuję. Kiedy już przeszli ten moment, reszta potoczyła się gładko. Widziałem ze strony rodziców ogromne zaangażowanie. Po jakimś czasie tata podwoził mnie nawet na treningi pod Myślenice.
ZOBACZ WIDEO Pudzianowski: Kowalczyk będzie zasysał tlen wszystkimi otworami
Kapiętnastka z homologacją FIS
Przejście z osiedlowych "hopek" na półprofesjonalną skocznię o punkcie konstrukcyjnym 15 metrów Leśniak wspomina z błyskiem w oczach. Za "grosze" kupił używany sprzęt od klubu. Leciwe narty i przestarzałe wiązania sprężynowe nie były problemem. Krzysztof był zachwycony. - Skoki oddawałem szarpane, ciężkie. To wciąż były tylko podstawy, ale poprawę w mojej technice widziałem od razu. Poza tym, obiekt w Jaworniku miał homologację FIS!
Od początku realizacji dziecięcych marzeń problem stanowił dojazd na skocznię. Kiedy skawinianin robił postępy i postanowił zmienić klub na taki z większą skocznią, okazało się, że z domu na treningi w LKS Klimczok Bystra ma... 80 kilometrów drogi. Rodzice nie zawsze mieli czas, aby podwieźć syna, więc ten kombinował z połączeniami autobusowymi i pociągami. - To wymagało trochę zdolności logistycznych. Np. na skocznię do Gilowic wyjeżdżaliśmy o siódmej rano. Wracaliśmy po 20. Na szczęście po drodze dosiadał się kolega, więc czas szybko leciał.
Dzisiaj 28-latek trenuje w tym samym klubie. Ćwiczy na siłowni trzy razy w tygodniu. Na nartach skacze, w miarę możliwości, co siedem dni. Skocznie dla dzieci zamienił na większe obiekty - K60, K70, K85. - Zdarzało się skakać na Średniej Krokwi w Zakopanem. Miałem jednak problemy z pozycją najazdową, a przez to w powietrzu trudno jest utrzymać stabilność. Ale niedługo znowu spróbuję. Marzę o treningach na Wielkiej Krokwi [K120 - przyp. red.].
28-latek najbardziej dumny jest ze swojego sukcesu na zawodach w Gilowicach. Rozegrano trzy konkursy w różnych miesiącach, wyniki zsumowano. Leśniak wygrał też w Goleszowie na Memoriale Leopolda i Władysława Tajnerów. - To było wielkie przeżycie. Pokonałem nawet zawodników, którzy trenują regularnie na co dzień. Gratulacje odebrałem z rąk Apoloniusza Tajnera, prezesa Polskiego Związku Narciarskiego.
Ewenement na skalę kraju
28-latek na co dzień pracuje na stacji paliw w Skawinie. Sporą część wypłaty przeznacza na skoki, ale, jak zaznacza, nie jest to tak droga dyscyplina, jak mogłoby się wydawać. - Sprzęt w dalszym ciągu mogę kupić w klubie. Używany, więc nie jest drogi. Najgorsze są dojazdy.
30 kwietnia 2016 roku Krzysztof Leśniak wziął ślub. - Z Dominiką poznaliśmy się w 2011 roku. Żona akceptuje moją pasję. Czasem staram się zabierać ją na trening. Pamiętam, że kiedy dowiedziała się, co robię na co dzień, była zafascynowana. Chwaliła się znajomym, że ma chłopaka, który uprawia skoki narciarskie. Nie mówiła, że zwariowałem, nie sugerowała, żebym przestał.
Śledząc relacje z Pucharu Świata w telewizji, Krzysztof czasami czuje żal. Myśli o tym, że przyjemnie byłoby skoczyć, zmierzyć się ze światową czołówką, trenować pod okiem Stefana Horngachera. - Czasem wpadam w "dołek". Gdybym zaczął trenować wcześniej, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Trenerzy zwracają uwagę na dzieci w wieku 6-7 lat. Szkoda, bo potencjał tych starszych jest marnowany - mówi Leśniak. - Niedawno usłyszałem od trenera, że mam talent, że jestem ewenementem na skalę kraju, że gdybym zaczął w wieku kilku lat, moja sytuacja byłaby inna.
Skakać jak Noriaki
Idolem dla skoczka ze Skawiny jest Noriaki Kasai. Zapytany o to, kiedy zamierza kończyć swoją przygodę ze skokami, odpowiada szybko: - Nie myślę o tym. Cieszę się, że jestem coraz lepszy. Małymi krokami, ale jednak - idę w dobrym kierunku. Nie składam broni. Nie poddam się. Wciąż będę startować w zawodach i uczestniczyć w treningach. Moje marzenie jest takie, żeby zakończyć karierę w zdrowiu, na wzniosłych osiągnięciach. Jeśli Kasai może tak długo skakać, dlaczego ja miałbym nie móc? Oczywiście nie na takim poziomie, ale są też zawody weteranów, w których kiedyś chciałbym wziąć udział. Jeszcze mam dużo do zrobienia. Wiem, że dla wielu osób stałem się inspiracją. Tego typu zawodnikiem jestem chyba jedynym w Polsce.
- Trzeba robić swoje, nawet wtedy, kiedy nie wszystko wychodzi. Pasje i wyzwania niosą ze sobą wyżyny, ale też trudne chwile. Jeśli jest wsparcie ze strony bliskich, kryzys nie może cię złamać. On mija. A powroty zawsze są na wyższym poziomie. Cierpliwość popłaca.
22 lutego na świat przyszedł syn Krzysztofa. - Jestem bardzo za tym, aby mój syn uprawiał skoki. Oczywiście, tylko jeśli będzie tego chcieć, nic na siłę. Ale miło byłoby zarazić go tym sportem. Jeśli tylko będzie mieć odpowiednie warunki i duże samozaparcie, może być zawodnikiem na wysokim poziomie. Ja jestem otwarty, mogę z nim jeździć na treningi. A jak będzie trzeba - poskaczemy razem!
Dawid Góra