W czwartek Kamil Stoch stanie przed szansą na trzecie z rzędu zwycięstwo w 66. Turnieju Czterech Skoczni. Jeśli Polak wygra w Innsbrucku, nie tylko będzie faworytem do wygrania imprezy po raz drugi z rzędu, ale zachowa szansę na powtórzenie wyczynu Svena Hannawalda, który w 2002 roku jako jedyny triumfował we wszystkich czterech konkursach turnieju.
Polak jest w znakomitej formie i w przypadku równych warunków, powinien walczyć o pierwsze miejsce. Jednak akurat w Innsbrucku szczęście nie zawsze było po jego stronie.
Wprawdzie w 2013 i 2014 roku stawał tam na podium (2. i 3. miejsce), to wcześniej miał ze skocznią Bergisel nie najlepsze wspomnienia. Wszystko z powodu tego, co wydarzyło się tam 4 stycznia 2012 roku.
Od początku sezonu 2011/2012 forma naszego skoczka rosła. Lider polskiej kadry, po zakończeniu kariery przez Adama Małysza, przed Turniejem Czterech Skoczni zdołał dwa razy wskoczyć na podium. Podobnie miało być w 60. TCS.
Choć Oberstdorfie zawiódł całkowicie (23. lokata), to już w Garmisch-Partenkirchen widzieliśmy odmienionego skoczka. Stoch wylądował tuż poza podium, tracąc do czołowej trójki zaledwie 1,6 pkt. W kwalifikacjach do zawodów w Innsbrucku już nie miał sobie równych. Polak wygrał eliminacje i do konkursu przystąpił z numerem 1.
W parze rywalizował z Andreasem Koflerem i po jego próbie na 127.5 metra wydawało się, że ciężko mu będzie pokonać Austriaka. Stoch odpalił jednak petardę i wylądował na 132,5 metrze i po pierwszej serii prowadził nad rywalami z przewagą 5,1 pkt. Pojawiła się ogromna szansa na powtórzenie wyniku Małysza, który jako jedyny Polak w historii zwyciężał na Bergisel (2001).
W drugiej serii nad skocznią w Innsbrucku pojawił się jednak wiatr, który przeszkadzał zawodnikom w oddawaniu dalekich skoków. Asystent dyrektora Pucharu Świata, Miran Tepes, wykazywał się dużą cierpliwością i nie puszczał skoczków w złych warunkach, czekając na lżej wiejący wiatr.
Tak było w przypadku wspomnianego Koflera, Gregora Schlierenzauera, Andersa Bardala czy Taku Takeuchiego. Gdy jednak do zakończenia konkursu pozostawało tylko oddanie skoku przez Stocha, Słoweniec od razu zapalił zielone światło, choć kilka chwil wcześniej warunki znacznie się pogorszyły.
Stoch ruszył po rozbiegu, jednak nie miał większych szans na oddanie dalekiej próby. Polak osiągnął zaledwie 108. metrów i spadł na dziewiątą pozycję. Okazało się, że jako jedyny z czołowej "10" drugiej serii miał dodane punkty za wiatr. To jasno pokazało, że decyzja o puszczeniu skoczka w danym momencie nie była sprawiedliwa.
- Nie do mnie należy, aby komentować pracę jury i fakt, czy powinno się zaczekać dłużej przed moim skokiem. Ja mam skakać, gdy mam zielone światło i na nic innego nie zwracam uwagi - mówił dyplomatycznie rozczarowany Stoch dodając, że i tak popełnił przy wyjściu z progu duży błąd.
Komentarze wściekłych fanów były jednak zdecydowane i potępiały decyzję Tepesa o szybkim zapaleniu zielonego świata. Choć Słoweniec nigdy nie był ulubieńcem kibiców, po konkursie na Bergisel liczba jego przeciwników zdecydowanie wzrosła.
W sezonie 2011/2012 Kamil Stoch był zawodnikiem o uznanej renomie, mającym na swoim koncie zwycięstwa w Pucharze Świata. Brakowało mu jednak doświadczenia i nie był w takiej formie, jak obecnie. W czwartek sytuacja z Bergisel nie powinna się zatem powtórzyć.
ZOBACZ WIDEO: "Rywalizacja Stocha z Kraftem napędziła oglądalność, walka na miarę Małysza ze Schmittem i Hannawaldem"
Prz Czytaj całość