W deszczowym konkursie w Innsbrucku Stoch wygrał z potężną przewagą nad drugim Danielem Andre Tande i umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni. Nad drugim Andreasem Wellingerem ma 64,5 punktu przewagi. Freitag, który miał do końca bić się z Polakiem o zwycięstwo, upadł w pierwszej serii i do drugiej już nie przystąpił, z drugiego miejsca w "generalce" spadł aż na 21.
Gdy Freitag był w szpitalu na obserwacji, Stoch fetował trzecią kolejną wygraną w Pucharze Świata i w TCS. - Cieszyłem się tym zwycięstwem jak każdym innym, bo to nagroda za ciężką pracę. Przede wszystkim jestem bardzo wdzięczny trenerom i całemu sztabowi szkoleniowemu za świetną pracę i świetną organizację. Zawsze jest miło stawać na podium - mówił polskim dziennikarzom po konkursie.
Czy pewniak do drugiego z rzędu triumfu w całym cyklu wiedział o upadku swojego najgroźniejszego rywala? - Wiedziałem, że coś się wydarzyło, ale nie wiedziałem dokładnie co. Starałem się wyłączyć, utrzymać koncentrację na zadaniu i oddać dobry skok. Tylko to zaprzątało moje myśli. Skupiam się na sobie, na rzeczach które mam do wykonania i przede wszystkim na tym, żeby oddać dobre skoki - przekonywał.
On sam po swoim pierwszym skoku (uzyskał tyle samo co Freitag, 130 metrów, ale z niższej belki) także zachwiał się i dostał niższe niż zwykle noty. W trudnych warunkach i przy nie najlepiej przygotowanym zeskoku Bergisel i tak poradził sobie świetnie.
- Każdy zawodnik miał problemy z lądowaniem. Było bardzo nierówno, w jednym miejscu bardzo twardo, w innym grząsko. Trzeba było dobrze wyczuć moment lądowania, a potem złapać równowagę - tłumaczył.
Stoch tylko się uśmiechnął się, kiedy usłyszał, że pogoda w czasie zawodów była typowa raczej dla Liverpoolu, miasta z którego pochodzi jego ulubiony piłkarski klub, niż dla Innsbrucku. - Na to akurat nic wam nie poradzę. Czy zdarzyło mi się skakać w równie trudnych warunkach. Tak, i to nie raz.
- Moja przewaga? Nie myślę o niej. Mówicie, że to musi być trudne. Tak, ale powtarzam, że staram się o tym nie myśleć. Mam też nadzieję, że to nie jest moja życiowa forma. Zawsze jest coś, co można zrobić jeszcze lepiej, ale ja staram się czerpać radość z tego, jak skaczę teraz - powiedział.
W Innsbrucku dwukrotnemu mistrzowi olimpijskiemu z Soczi towarzyszyła jego żona Ewa, od niedawna reporterka stacji Eurosport. Była jedną z pierwszych osób, które złożyły mu gratulacje. Stoch jak zwykle mówił o niej bardzo pięknie. - Żona jest moją ostoją, najbliższą mi osobą. Jej wsparcie zawsze wiele dla mnie znaczy. Kocham ją ponad życie i cieszę się zawsze, kiedy ją widzę - podkreślił.
Z Innsbrucku - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty
ZOBACZ WIDEO: Horngacher zrobił z Żyłą to, czego nie był w stanie zrobić Małysz i Kruczek. Pokazał swoje drugie oblicze?