Unbelievable jump!, czyli niewiarygodny skok. David Goldstrom często powtarzał te słowa, gdy komentował występy Adama Małysza. Teraz legendarny komentator skoków narciarskich w Eurosporcie, prawdziwy "voice of ski jumping", zachwyca się kolejnymi sukcesami Kamila Stocha. Nam mówi m.in. o tym, jaka jest różnica między "Wielkimi Szlemami" Stocha i Svena Hannawalda w Turnieju Czterech Skoczni i dlaczego jego zdaniem Stoch to lepszy od Małysza ambasador skoków narciarskich na świecie.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Czy według pana ostatni Turniej Czterech Skoczni był najbardziej spektakularnym w historii?
David Goldstrom, komentator skoków narciarskich w brytyjskim Eurosporcie: Było kilka wyjątkowych turniejów. Oczywiście ten z sezonu 2001/2002, w którym Sven Hannawald jako pierwszy skompletował "Wielkiego Szlema". Również przełom Adama Małysza rok wcześniej, remis pomiędzy Janne Ahonenem i Jakubem Jandą z 2006 roku, który dał Finowi rekordowy piąty triumf w cyklu. Na nie trzeba wskazać, bo dotyczą niezwykłych osiągnięć. Ale osiągnięcia to nie wszystko. Jednym z moich najlepszych wspomnień dotyczą Andreasa Goldbergera. Andy miał w sobie magnetyzm, przyciągał pod skocznię ogromną rzeszę ludzi. W latach 90. dwa razy wygrał TCS, wtedy nie ograniczano jeszcze widowni ze względów bezpieczeństwa, i w Bischofshofen skoki oglądało ponad 40 tysięcy kibiców. Goldberger był dla Austriaków kimś wyjątkowym. Ok, wielu austriackich skoczków wygrywało potem turniej, tylko on miał taką charyzmę, tak silną osobowość.
[b]
Zatem na którym miejscu sklasyfikowałby pan 66. TCS i poczwórne zwycięstwo Kamila Stocha? Jak porównać to z dokonaniem Hannawalda?[/b]
Nie bawiłbym się tu w klasyfikacje. Powiem, co myślę o tym triumfie. Sven powinien pamiętać o tym, że do wyrównania jego osiągnięcia potrzebny był sportowiec u szczytu swoich możliwości pod względem techniki, przygotowania fizycznego, siły mentalnej, zgrania ciała i umysłu. Tyle że Stoch dokonał tego co Niemiec w prawdopodobnie trudniejszych warunkach, bo moim zdaniem rywalizacja w skokach stoi teraz na wyższym poziomie, niż 16 lat temu. W Bischosfhofen było 4-5 zawodników, którzy byli w stanie wygrać i uniemożliwić Kamilowi dorównanie Hannawaldowi. I dlatego oceniam osiągnięcie Stocha ekstremalnie wysoko.
Polak to pełen pokory, zawsze pamięta o tym, żeby podkreślić rolę swojego sztabu i kolegów z drużyny. Jest bardzo silny mentalnie i świetnie zorganizowany. Wielkie sukcesy przychodzą wtedy, gdy odrobi się pracę domową. To pewne, że Kamil i jego trenerzy ją odrobili. Tu chodzi o drobne rzeczy - o której godzinie Stoch wstaje, co je, czy ma dogodny transport. Czasem musi przejść obok dziennikarzy bez słowa, tak jak po kwalifikacjach w Innsbrucku, może tym zdenerwować kilka osób, ale jest mu to potrzebne dla zachowania koncentracji. Kompleksowość działań Kamila i jego sztabu jest niezwykła.
Nie chcę tutaj deprecjonować osiągnięcia Hannawalda, on dokonał tego jako pierwszy i zawsze już tak zostanie. On również miał do wykonania piekielnie trudne zadanie. Rywalizował z Adamem Małyszem, Simonem Ammannem, Andreasem Widhoelzlem, Martinem Hoellwarthem i innymi bardzo dobrymi sportowcami. Myślę jednak, że teraz sport stoi na wyższym poziomie.
Kamil miał w całym cyklu trochę szczęścia do warunków, ale każdy go potrzebuje do zwycięstw. Pokazał mistrzostwo w każdym aspekcie. Dla mnie jest jasne, że wyprzedził Małysza pod względem osiągnięć.
W naszym serwisie zrobiliśmy głosowanie - zapytaliśmy, kto jest najwybitniejszym polskim skoczkiem w historii, Adam Małysz czy Kamil Stoch. Jak pan myśli, jaki był wynik?
80 procent głosów na Stocha.
Ponad 70 procent na Małysza.
Naprawdę? Myślę, że to rozumiem. Adam wprawił to wszystko w ruch. Zainspirował pokolenia, które walczą na skoczniach teraz. Bez niego, bez tych wszystkich dzieciaków, które poszły za nim, nie mielibyście takiej drużyny skoczków, jaką macie teraz. Rozumiem to, ale wy pamiętajcie o tym, na jakiego gościa patrzycie teraz. Podwójny mistrz olimpijski, były mistrz świata, złoty medalista mistrzostw świata w drużynie. Sam Małysz powiedział w końcu, że zamieniłby wszystkie swoje olimpijskie medale na jedno złoto Kamila. Stochowi brakuje jedynie medalu w MŚ w lotach. A kto wie, czy za niespełna dwa tygodnie, nie zdobędzie i tego. Może zostać mistrzem świata w lotach.
Z pana perspektywy, czym różnią się od siebie Stoch i Małysz, biorąc pod uwagę kwestie pozasportowe?
Małysz był fantastycznym zawodnikiem, dzięki niemu skoki narciarskie zaczęły w Polsce odgrywać ważną rolę. Jednak Kamil jest lepszym ambasadorem skoków na świecie, jak Noriaki Kasai, który już po czterdziestce rozkochał w sobie kibiców swoją świetną postawą. Każdy sport musi mieć takie osoby. Adam mówi dobrze po niemiecku, ale po angielsku już gorzej, a to angielski jest językiem międzynarodowym. Kamil radzi sobie z nim bardzo dobrze i to pomaga mu być rozpoznawalnym na całym świecie. Kiedy ktoś zdobywa medal igrzysk i mówi o tym sukcesie tylko w swoim ojczystym języku, u siebie w kraju jest sławny, ale poza jego granicami już niekoniecznie. A Stoch dzięki swoim osiągnięciom, i trochę dzięki znajomości angielskiego, staje się gwiazdą światowego sportu. Choć pewnie akurat w Anglii mógłby pojawić się na meczu Liverpoolu i nikt by mu nie przeszkadzał. Dla was to jest człowiek, dzięki któremu jesteście dumni. On reklamuje Polskę w najlepszy możliwy sposób.
Który moment 66. Turnieju Czterech Skoczni uważa pan za najważniejszy dla Kamila?
Drugi skok w Oberstdorfie. 137 metrów, wspaniale wykonana próba. "Pozamiatał" tym skokiem rywali. Rzucił nim wyzwanie wszystkim najgroźniejszym przeciwnikom, zyskał mnóstwo punktów nad wszystkimi poza Richardem Freitagiem, który był dość blisko. Po raz pierwszy wygrał na Schattenbergschanze, w Ga-Pa i Innsbrucku zresztą też. Jego postawa w Garmisch również była niesamowita, skakał w swojej własnej lidze. W Innsbrucku był jeszcze lepszy. Przed Bischofshofen miał już 64,5 punktu przewagi nad drugim skoczkiem w klasyfikacji TCS, nie musiał wygrywać konkursu. Tu nie chodziło jednak o triumf w turnieju, a o skompletowanie "Wielkiego Szlema". Musiał się temu poświęcić w stu procentach.
Jednak, wracając do Oberstdorfu, nieczęsto zdarzało się, by już w pierwszym konkursie ktoś zostawił w tyle tak wielu niebezpiecznych rywali. Stefan Kraft stracił tam do niego 17 punktów, czyli prawie 10 metrów. Junshiro Kobayashi - 20 punktów. Johan Andre Forfang - 24 punkty. Andreas Wellinger - 25 punktów. Wszyscy poza Freitagiem zostali postawieni w sytuacji, w której muszą dawać z siebie maksa w każdym skoku, jeśli myśleli o ściganiu Kamila. 137 metrów, cztery noty po 19 punktów i niemal cała stawka daleko za nim.
Kiedy Stoch wygrał w Bischofshofen i został drugim po Hannawaldzie zwycięzcą wszystkich czterech konkursów w jednej edycji TCS, Niemiec zachował się bardzo ładnie. Wszedł na zeskok, pogratulował Kamilowi, wyściskał go, podniósł jego rękę w górę. To były naprawdę wyjątkowe obrazki. Jak pan oceni postawę Hannawalda?
Rekordy są po to, żeby je poprawiać. Pamiętajmy, że 16 lat temu Sven w każdym konkursie skakał z numerem 50, bo odpuszczał kwalifikacje, żeby oszczędzać energię. Teraz to nie było możliwe, każdy musi się kwalifikować, a to dodatkowa presja, z którą Kamil musiał się zmagać. Sven powiedział, że chciałby pozostać tym jedynym, ale kiedy stało się niemal pewne, że Stoch mu dorówna, zachował się tak, jak powinien. Bardzo serdecznie. Zresztą, przecież on niczego nie stracił, a zyskał kolegę. Sam powiedział, że przez te wszystkie lata mógł w tym klubie prowadzić jedynie monologi, a teraz wreszcie ma kogoś, z kim może pogadać.
Spotkało się dwóch wielkich zawodników. Wydaje mi się, że z tej dwójki to Kamil ma silniejszy charakter. Wypowiada się bardzo rozsądnie, potrafi ze spokojem odpowiadać setki razy na te same pytania. Cokolwiek siedzi w nim w środku, umie to kontrolować.
W końcu jego ojciec jest psychologiem.
Psychologiczna praca jest częścią kariery każdego sportowca, szczególnie w takiej dyscyplinie, jaką uprawia Kamil.
W dniu swojego zwycięstwa w Bischofshofen Stoch został też wybrany sportowcem roku 2017 w Polsce.
Zasłużenie. Wygrał poprzedni Turniej Czterech Skoczni, ok, nie zwyciężył w Pucharze Świata ani w Raw Air, ale walczył stoczył świetną walkę z Kraftem. No i w Lahti zdobył złoty medal mistrzostw świata w drużynie.
W Polsce niektórzy uważają, że bardziej na tę nagrodę zasłużył Robert Lewandowski. Jako Anglik pewnie dobrze pan wie, kim Lewandowski jest.
Szczerze mówiąc, nie bardzo. Gra w Bayernie Monachium? Nie śledzę niemieckiej piłki, jestem fanem Manchesteru City. Wygrywamy wszystko, więc jest dobrze. Myślę jednak, że mogę się do tego odnieść. Lewandowski uprawia sport drużynowy. Kamil Stoch indywidualny. Ok, ma trenerów, serwismenów, wsparcie lekarzy. Jednak kiedy idzie na górę skoczni, jest już sam. Siadając na belce może liczyć tylko na siebie. Lewandowski jest na boisku razem z dziesięcioma innymi piłkarzami. Trudno ich zatem porównywać. Jednak gdyby reprezentacja Polski wygrała mistrzostwo świata, a Lewandowski strzeliłby w Rosji 10 goli, to pewnie by Stocha wyprzedził.
Czy postawiłby pan na zwycięstwo Stocha w mistrzostwach świata w lotach narciarskich w Oberstdorfie?
Pyta pan, czy zaryzykowałbym jakieś pieniądze? Nie, nie zaryzykowałbym.
Jak zatem ocenia pan jego szanse?
Myślę, że jeśli utrzyma formę, wszystko jest dla niego możliwe. Jednak będzie pewnie myślał bardziej o igrzyskach. Poza tym Oberstdorf jest dość prostym "mamutem", a wielu "lotników" jest w dobrej formie - Andreas Stjernen, Anders Fannemel, świetny na takich skoczniach, podobnie jak młodzi Słoweńcy. Konkurencja będzie zatem bardzo mocna. Oczywiście, że Kamil ma duże szanse, na pewno będzie chciał wygrać, ale on sam nie podchodzi do zawodów w ten sposób. Koncentruje się na pracy, na wykonywaniu swoich zadań krok po kroku. Myślenie o tytułach mogłoby być dużym błędem, odwracać jego uwagę od tego, co ważne na co dzień. On właśnie tak do tego podchodzi.
My trochę się obawiamy, że najwyższa forma Stocha przyszła zbyt wcześnie, że nasz mistrz może nie utrzymać takiej dyspozycji do Pjongczang. Nasze obawy dotyczące igrzysk są uzasadnione?
Możecie mieć swoje obawy, możecie się martwić, możecie też mieć pozytywne nastawienie, ale problem jest taki, że niczego nie zmienicie, więc cieszcie się chwilą. Tak jak cieszy się nią Kamil. Nie ma żadnego szczególnego powodu, dla którego Kamil miałby stracić formę. Wszyscy wiemy, że nie da się być w najwyższej formie bez końca. W pewnym momencie trzeba zejść ze szczytu. Ja nie widzę jednak u Kamila żadnych tego objawów. Kilka dni wyciszenia w domu, odpoczynku psychicznego i fizycznego, jest czymś, co jest mu teraz bardzo potrzebne. Teraz w Kulm wszyscy będą oczekiwać od niego zwycięstwa. Może tam wygrać, ale może też zająć dalsze miejsce. Jeśli nie zwycięży, nie będzie to przecież koniec świata.
Co do Pjongczang: Zdobycie mistrzostwa olimpijskiego to jedno, zdobycie dwóch złotych medali na jednych igrzyskach to drugie. A czy może pan sobie wyobrazić, jak trudno jest obronić oba te tytuły?! W Korei jest duża szansa na to, że skoczkom będzie wiało pod narty. W tym sezonie nie mieliśmy takiej sytuacji chyba w żadnym konkursie, więc zawodnicy nie mieli okazji zaznajomić się z tego rodzaju warunkami. Pod skocznią nie pojawi się zapewne wielu kibiców, ale widownia telewizyjna będzie ogromna. A w Polsce, po tym co Kamil już osiągnął, gigantyczna. Różnica czasu jest bez znaczenia. Jestem pewien, że ludzie wstaną nawet w środku nocy.
ZOBACZ WIDEO W Zębie będzie... ulica Kamila Stocha? "Musimy go uhonorować"