Działalność "koników" w teorii jest karalna - sprzedaż biletów z zyskiem grozi grzywną, ograniczeniem wolności, a nawet aresztem. Jeszcze kilka godzin przed sobotnim konkursem, znalezienie osób z kartką "sprzedam bilet" graniczyło z cudem. Zdecydowanie łatwiej było tuż przed zawodami, już pod samą skocznią. Co ciekawe, czasami wejściówki można zakupić u osób zaopatrzonych w karton podpisany... "kupię bilet".
Ceny zaczynały się od 170-180 złotych za konkurs. Najczęściej za bilet na jeden z dolnych sektorów (C albo D) kibice płacili 200 złotych (przy cenie nominalnej 70 zł).
- W poprzednich latach Polacy nie skakali tak dobrze, od tego też zależą ceny. Rok temu w niedzielę ceny spadły do 150 złotych. Ale jeśli w drużynówce im dobrze pójdzie, to pewnie zostanie przy 200 zł. - tak "uzasadniał" wysokie stawki jeden z handlarzy.
Mimo iż wejściówki są towarem deficytowym, u "koników" nabycie większej liczby nie stanowi wielkiego problemu. Można natrafić na handlarzy oferujących po 3, 4, a czasem nawet 6 biletów na konkurs.
Jeszcze w piątek bez problemów można znaleźć oferty w internecie. Zarówno na portalach aukcyjnych, jak choćby na stronie viagogo zajmującej się pośredniczeniem w odsprzedaży wejściówek na różne wydarzenia. Najtańsze kosztowały 100 złotych za jeden konkurs, ale najczęściej za jedno miejsce należy liczyć się z wydatkiem przekraczającym 150 złotych.
Teoretycznie zjawisko nielegalnego handlu biletami można ograniczyć, wprowadzając np. bilety imienne. Choć nawet to może nie wystarczyć - praktyka pokazuje, że wymóg ten pozostaje często fikcją, wszak skrupulatna kontrola danych znacząco ogranicza przepustowość wejść.
Jak dowiedzieliśmy się, organizatorzy Pucharu Świata w Zakopanem zgłosili sprawę handlu biletami do prokuratury.
ZOBACZ WIDEO: WP SportoweFakty sprawdziły, jak łatwo jest o bilet pod Wielką Krokwią
Powinni wyłapać handlarzy.