W niedzielę nie było większych szans na rozegranie konkursu Pucharu Świata w skokach narciarskich w Oslo. Od samego początku zapowiadano silne podmuchy wiatru, który momentami miał osiągać nawet siłę 10 m/s. Do tego doszły opady deszczu, z powodu których na dole zeskoku utworzyła się ogromna kałuża.
Dobrze, że jury zareagowało szybko i nie próbowało na siłę rozgrywać zawodów, co mogłoby się zakończyć fatalnie dla skoczków. Pytanie, czy równie szybko trzeba było decydować o rozegraniu dodatkowego konkursu w Lillehammer już w poniedziałek.
Rozumiem argumenty przemawiające za tym ruchem. W poniedziałek skoczkowie i tak mieli skakać w Lillehammer w serii próbnej, więc cała stawka w Pucharu Świata w niedzielę i tak ruszyłaby w kierunku tego miasta. Niezależnie od tego, czy zawody na skoczni Holmenkollen w Oslo odbyłyby się zgodnie z planem czy nie.
ZOBACZ WIDEO: Rafał Kot krytycznie o szkoleniu młodych skoczków. "Przepaść sprzętowa jest ogromna. Nie ma zaplecza"
Będziemy jednak świadkami kuriozalnej sytuacji, w której do konkursu w Lillehammer przystąpi 50 zawodników na podstawie kwalifikacji, które odbyły się w… Oslo. Do tego dochodzi sposób, w jaki traktowani są kibice i sami skoczkowie.
Jeśli podejmuje się decyzję o przeniesieniu zawodów, to powinno się zachowywać pewny bufor czasowy, tak aby dać fanom możliwość zaplanowania podróży i przybycia pod skocznię. W końcu to z myślą o nich organizuje się Puchar Świata.
Sprawy nie byłoby, gdyby w poniedziałek skoczkowie mieli rywalizować w Oslo. Część fanów po prostu przebukowałaby bilety, inni przedłużyli rezerwacje hotelowe, a miejscowi przyszliby na konkurs prosto z pracy. W przypadku skoków w Lillehammer sytuacja nie jest już tak różowa, bo jednak oba miasta dzieli niemal 200 kilometrów, co daje prawie trzy godziny w samochodzie.
Mieliśmy kilka lat temu aferę w naszym kraju związaną z odwołaniem meczu Polski z Anglią na Stadionie Narodowym, po tym jak murawa przypominała basen. Wtedy nikt nie wpadł jednak na pomysł, by następnego dnia spotkanie było rozgrywane w zupełnie innym mieście. Oburzenie kibiców byłoby przecież ogromne.
Rozumiem, że jesteśmy w trakcie cyklu Raw Air, że sponsorzy wymagają określonej liczby turniejów, skoro wykładają na niego konkretne pieniądze. Nie można jednak zapomnieć o fanach, bo jeśli takie decyzje będą podejmowane z większą częstotliwością, to za chwilę nie będzie dla kogo organizować Pucharu Świata. Zwłaszcza w czasach, gdy pogoda ze względu na zmiany klimatyczne coraz chętniej dorzuca trzy grosze do kalendarza PŚ.
Skoczkom dodatkowy konkurs w Lillehammer nie zrobi większej różnicy. Po prostu oddadzą dwa skoki więcej w poniedziałek. Nie powinno to mieć większego przełożenia na ich formę fizyczną, bo jednak wysiłek podczas oddawania skoków jest inny niż chociażby w piłce nożnej w przypadku grania meczu dzień po dniu.
Zawodnicy w poniedziałek w Lillehammer będą mieć dodatkową rozgrzewkę przed wtorkowymi zawodami, które od początku były w kalendarzu PŚ. Co najwyżej, przyjdzie im wieczorem skakać przy dość pustych trybunach, ale kto martwiłby się fanami?
Czytaj także:
Nietypowe nadrabianie strat w Lillehammer
Polak nie może wystartować w Lillehammer