Za nami pierwszy weekend Pucharu Świata w skokach narciarskich. Wisła tym razem nie była szczęśliwa dla polskich skoczków, bo w konkursie indywidualnym najwyższe miejsce zajął Piotr Żyła, który był piąty. Najważniejsze jednak, że wszyscy byli zadowoleni z wysokiego poziomu organizacji zawodów.
Była jednak wpadka podczas niedzielnych zawodów. Chodzi o zieloną linię, która przed skokiem pokazuje, gdzie zawodnik musi wylądować, aby objął prowadzenie. Wymagana odległość jest efektem obliczeń, na które składają się m.in. wiatr, numer belki i wyniki przeciwników.
Problem w tym, że w pierwszej serii zielona linia wariowała. Były sytuacje, gdy skoczek lądował znacznie bliżej, niż pokazywał to system, a obejmował pozycję lidera. Tak samo było również w drugą stronę, czyli linia była znacznie bliżej niż powinna.
W pewnym momencie system się zawiesił i zielona linia bez przerwy była w tym samym miejscu. To jednak nie była wina polskiego organizatora PŚ.
- Ta linia jest po stronie Swiss Timingu, który obsługuje nam zawody. Musiał wydarzyć się jakiś defekt techniczny - mówi Agnieszka Baczkowska, kierownik PŚ w Wiśle.
Defekt systemy nie miał większego wpływu na zmagania skoczków. Wprowadzał jednak zamieszanie kibicom, którzy oglądali transmisję telewizyjną. Na szczęście w drugiej serii już wszystko działało prawidłowo.
Puchar Świata w Wiśle. Piotr Żyła zarobił najwięcej z Polaków. Spora suma dla Biało-Czerwonych >>
Puchar Świata w Wiśle. Mieszane uczucia po niedzielnym konkursie. "Nie wszystko możemy zwalić na warunki" >>
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa szykuje formę na święta