69. Turniej Czterech Skoczni. Adam Małysz: Wykluczenie Polaków skutkowałoby potężną aferą
- Polska jest krajem, który nie zostawi czegoś takiego bez echa - komentuje zamieszanie z Oberstdorfu Adam Małysz. Od niedzielnego wieczora w Niemczech trwała batalia o sprawiedliwość dla polskich skoczków. Poznaliśmy kulisy.
Wszystko zaczęło się od informacji, że Klemens Murańka, jak wykazało badanie w Niemczech, jest zakażony koronawirusem. Wcześniej w Nowym Targu nie stwierdzono koronawirusa w organizmie skoczka. Co ciekawe, po jakimś czasie okazało się, że niemiecki test zakończył się wynikiem "słabo pozytywnym", a więc niejednoznacznym.
Polacy działali błyskawicznie. Zaczęli od prozaicznej decyzji - Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN, utworzył grupę na WhatsApp'ie. Każdy z działaczy korzystał ze swoich kontaktów, aby uruchomić konieczne procedury.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wolej-poezja! Prześliczny gol piłkarki FC Barcelona- Ja miałem zadanie porozmawiać z Sandro Pertile, żeby odpowiednie służby działały na miejscu i wykonały kolejne badania. Ponadto, żeby jasno wytłumaczyli, skąd się to bierze, że jest jeden zakażony, jak wtedy uważano, a nie może skakać cała kadra. Kiedy w szeregach Bayernu na terenie Niemiec pojawiło się zakażenie, to wykluczone były tylko osoby zakażone, a reszta zespołu grała. Niemieckim prawem nie mogli się więc podpierać - tłumaczy Adam Małysz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Wirus w komitecie organizacyjnym
W międzyczasie na jaw wyszło zakażenie w ekipie niemieckiej. Pertile, dyrektor Pucharu Świata wyjaśniał jednak w rozmowie z nami, że fizjoterapeuta jechał osobno i nie miał kontaktu, ani z zawodnikami, aby ze sztabem trenerskim.
- Też możemy powiedzieć, że Klimek jechał innym samochodem - możemy zresztą powiedzieć wszystko, ale chyba nie o to chodzi. Pewnie nie wiedziałeś, że koronawirusa miała też osoba z komitetu organizacyjnego. A zatem większość komitetu powinna iść na kwarantannę. Ja nie mam żadnych pretensji do Sandro, bo on też był bezradny. Nie stworzono systemu, który by był jasny i logiczny, jak jest na przykład w Formule 1. Nie może być tak, że polegamy w stu procentach na miejscowym sanepidzie. Oczywiście, trzeba z nim współpracować, ale wcześniej należy opracować jasne wytyczne - zaznacza Małysz.
I dodaje, że teraz sprawa jest zdecydowanie łatwiejsza. Obecnie bowiem żadna z ekip nie pozwoli sobie na wykluczenie po jednym badaniu.
- Organizatorzy doszli do tego, że wykluczenie Polaków na takich podstawach, skutkowałyby potężną aferą. Polska jest krajem, który nie zostawi czegoś takiego bez echa. Doszli więc do wniosku, że muszą coś z tym zrobić. Mówiłem o tym też podczas odprawy trenerów. Właśnie wtedy ustalono, że jeśli wynik kolejnego testu będzie negatywny, dopuszczą nas do rywalizacji - tłumaczy dyrektor w PZN.
Mateusz Morawiecki: Rażąca niesprawiedliwość
W sprawę włączył się nawet polski rząd.
"Dla nas Polaków zima zaczyna się zawsze, gdy zaczynają się skoki narciarskie. To jeden z naszych sportów narodowych, a rodzinne oglądanie skoków to już pewnego rodzaju tradycja niczym niedzielny rosół. Tym bardziej bolą mnie osobiście doniesienia z Oberstdorfu. Nie możemy lekceważyć zagrożenia wynikającego z epidemii, ale nie może być też zgody na rażącą niesprawiedliwość, jaka spotkała naszą reprezentację skoczków narciarskich w rozpoczynającym się za chwilę Konkursie Czterech Skoczni" - napisał na Instagramie premier Mateusz Morawiecki.
Przedstawiciele rządu sami zadzwonili do pracowników PZN. Poinformowali, że jeśli są w stanie jakoś pomóc, to mogą spróbować.
- Wiem, że ludzie z polskiego konsulatu w Monachium jechali do Oberstdorfu. Jednak niedługo potem podjęto już decyzję o tym, że będziemy dopuszczeni do zawodów. Wiem też, że był wysłany list z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Odpowiedź z grubsza była taka, że w polskiej ekipie jest pozytywny wynik i w takiej sytuacji należy zastosować niemieckie prawo. W tym czasie zabrakło jednak komunikacji. Przecież trenerzy spokojnie mogli chodzić do restauracji hotelowej i nie mieli narzuconej kwarantanny, tylko Klimek siedział w pokoju i miał donoszone jedzenie - dziwi się dyrektor w PZN.
Ping pong
A w Niemczech trwało odbijanie piłeczki między Polakami a organizatorami.
- Na odprawie mówiłem przewodniczącemu komitetu organizacyjnego, że jechaliśmy pięcioma samochodami, a nie jednym busem. To dostałem odpowiedź, że wszyscy spotykali się na kolacji. Ja więc powiedziałem, że na kolacji byli też Amerykanie i Norwegowie, więc wszystkim musielibyśmy narzucić kwarantannę. I tak wyglądała ta rozmowa. Ale ważne, że dali mi powiedzieć wszystko, co uważałem za stosowne. Przyjęli to na klatę - zdradza Małysz.
Były utytułowany skoczek podkreśla, że całe zamieszanie jest wynikiem nie tylko samej pandemii, ale też bezradności systemu, którego na dobrą sprawę... nie ma.
- Ogólnie wiadomo, ze testy dzień po dniu nie mają większego sensu. Jestem w stanie zrozumieć test po dwóch czy trzech dniach, bo choroba może się rozwinąć. Tymczasem w Planicy byliśmy na drugi dzień po testach wykonanych w Polsce. Pokazaliśmy, że mamy test z wynikiem negatywnym. Aktualny. Lekarze przyznali, że w takim razie kolejny test nie ma sensu. Skontaktowali się więc z organizatorami, którzy stwierdzili, że... wszyscy muszą mieć test na miejscu i koniec - relacjonuje Małysz.
Pozytywny akcent
Na niesprecyzowane przepisy FIS-u narzekają chyba wszyscy, którzy mieli do czynienia z niejednoznaczną sytuacją podczas zawodów. Albo więc problem tkwi w prawie określanym przez Międzynarodową Federację Narciarską, albo... w błędnej interpretacji przepisów.
- FIS sformułował tylko "rekomendacje"! To nie jest tak, że wymaga kolejnych badań. Ale niestety daje to pole manewru dla organizatorów, którzy mogą robić, co chcą. W Engelbergu pokazaliśmy wyniki testów z Polski ważnych przez 72 godziny. I nikt nas więcej nie badał. A więc da się również tak to zorganizować - mówi dyrektor w PZN.
Pozytywnym akcentem burzy w światowych skokach jest fakt, że żadna z ekip startujących w Oberstdorfie nie miała pretensji do Polaków.
- Każdy z ich przedstawicieli powiedział, że powinniśmy dostać szansę, jeśli test będzie z wynikiem negatywnym. Niemcy co prawda zwracali uwagę, że mieli Geigera zakażonego, ale przecież Karl miał pozytywny wynik po powrocie do domu. A tutaj cały nasz zespół musiałby zostać wykluczony. Sytuacja była więc zupełnie inna. Dobrze, że wszystko mamy już za sobą - kończy Małysz.
On skorzystał na walce Polaków. "Dziękuję Polsce" >>
Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)