Dyrektor w Polskim Związku Narciarskim podkreśla, że w środę po pierwszych zawodach Turnieju Czterech Skoczni nie ma już wściekłości. Minęło sporo czasu, "człowiek się uspokoił". Poza tym, jak uważa Małysz, takie sytuacje tylko napędzają do działania.
Bayernu nie wycofali
Wszystko zaczęło się od informacji, że Klemens Murańka, jak wykazało badanie w Niemczech, jest zakażony koronawirusem. Wcześniej w Nowym Targu nie stwierdzono koronawirusa w organizmie skoczka. Co ciekawe, po jakimś czasie okazało się, że niemiecki test zakończył się wynikiem "słabo pozytywnym", a więc niejednoznacznym.
Polacy działali błyskawicznie. Zaczęli od prozaicznej decyzji - Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN, utworzył grupę na WhatsApp'ie. Każdy z działaczy korzystał ze swoich kontaktów, aby uruchomić konieczne procedury.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wolej-poezja! Prześliczny gol piłkarki FC Barcelona
- Ja miałem zadanie porozmawiać z Sandro Pertile, żeby odpowiednie służby działały na miejscu i wykonały kolejne badania. Ponadto, żeby jasno wytłumaczyli, skąd się to bierze, że jest jeden zakażony, jak wtedy uważano, a nie może skakać cała kadra. Kiedy w szeregach Bayernu na terenie Niemiec pojawiło się zakażenie, to wykluczone były tylko osoby zakażone, a reszta zespołu grała. Niemieckim prawem nie mogli się więc podpierać - tłumaczy Adam Małysz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Wirus w komitecie organizacyjnym
W międzyczasie na jaw wyszło zakażenie w ekipie niemieckiej. Pertile, dyrektor Pucharu Świata wyjaśniał jednak w rozmowie z nami, że fizjoterapeuta jechał osobno i nie miał kontaktu, ani z zawodnikami, aby ze sztabem trenerskim.
- Też możemy powiedzieć, że Klimek jechał innym samochodem - możemy zresztą powiedzieć wszystko, ale chyba nie o to chodzi. Pewnie nie wiedziałeś, że koronawirusa miała też osoba z komitetu organizacyjnego. A zatem większość komitetu powinna iść na kwarantannę. Ja nie mam żadnych pretensji do Sandro, bo on też był bezradny. Nie stworzono systemu, który by był jasny i logiczny, jak jest na przykład w Formule 1. Nie może być tak, że polegamy w stu procentach na miejscowym sanepidzie. Oczywiście, trzeba z nim współpracować, ale wcześniej należy opracować jasne wytyczne - zaznacza Małysz.
I dodaje, że teraz sprawa jest zdecydowanie łatwiejsza. Obecnie bowiem żadna z ekip nie pozwoli sobie na wykluczenie po jednym badaniu.
- Organizatorzy doszli do tego, że wykluczenie Polaków na takich podstawach, skutkowałyby potężną aferą. Polska jest krajem, który nie zostawi czegoś takiego bez echa. Doszli więc do wniosku, że muszą coś z tym zrobić. Mówiłem o tym też podczas odprawy trenerów. Właśnie wtedy ustalono, że jeśli wynik kolejnego testu będzie negatywny, dopuszczą nas do rywalizacji - tłumaczy dyrektor w PZN.
Mateusz Morawiecki: Rażąca niesprawiedliwość
W sprawę włączył się nawet polski rząd.
"Dla nas Polaków zima zaczyna się zawsze, gdy zaczynają się skoki narciarskie. To jeden z naszych sportów narodowych, a rodzinne oglądanie skoków to już pewnego rodzaju tradycja niczym niedzielny rosół. Tym bardziej bolą mnie osobiście doniesienia z Oberstdorfu. Nie możemy lekceważyć zagrożenia wynikającego z epidemii, ale nie może być też zgody na rażącą niesprawiedliwość, jaka spotkała naszą reprezentację skoczków narciarskich w rozpoczynającym się za chwilę Konkursie Czterech Skoczni" - napisał na Instagramie premier Mateusz Morawiecki.
Przedstawiciele rządu sami zadzwonili do pracowników PZN. Poinformowali, że jeśli są w stanie jakoś pomóc, to mogą spróbować.
- Wiem, że ludzie z polskiego konsulatu w Monachium jechali do Oberstdorfu. Jednak niedługo potem podjęto już decyzję o tym, że będziemy dopuszczeni do zawodów. Wiem też, że był wysłany list z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Odpowiedź z grubsza była taka, że w polskiej ekipie jest pozytywny wynik i w takiej sytuacji należy zastosować niemieckie prawo. W tym czasie zabrakło jednak komunikacji. Przecież trenerzy spokojnie mogli chodzić do restauracji hotelowej i nie mieli narzuconej kwarantanny, tylko Klimek siedział w pokoju i miał donoszone jedzenie - dziwi się dyrektor w PZN.
Ping pong
A w Niemczech trwało odbijanie piłeczki między Polakami a organizatorami.
- Na odprawie mówiłem przewodniczącemu komitetu organizacyjnego, że jechaliśmy pięcioma samochodami, a nie jednym busem. To dostałem odpowiedź, że wszyscy spotykali się na kolacji. Ja więc powiedziałem, że na kolacji byli też Amerykanie i Norwegowie, więc wszystkim musielibyśmy narzucić kwarantannę. I tak wyglądała ta rozmowa. Ale ważne, że dali mi powiedzieć wszystko, co uważałem za stosowne. Przyjęli to na klatę - zdradza Małysz.
Były utytułowany skoczek podkreśla, że całe zamieszanie jest wynikiem nie tylko samej pandemii, ale też bezradności systemu, którego na dobrą sprawę... nie ma.
- Ogólnie wiadomo, ze testy dzień po dniu nie mają większego sensu. Jestem w stanie zrozumieć test po dwóch czy trzech dniach, bo choroba może się rozwinąć. Tymczasem w Planicy byliśmy na drugi dzień po testach wykonanych w Polsce. Pokazaliśmy, że mamy test z wynikiem negatywnym. Aktualny. Lekarze przyznali, że w takim razie kolejny test nie ma sensu. Skontaktowali się więc z organizatorami, którzy stwierdzili, że... wszyscy muszą mieć test na miejscu i koniec - relacjonuje Małysz.
Pozytywny akcent
Na niesprecyzowane przepisy FIS-u narzekają chyba wszyscy, którzy mieli do czynienia z niejednoznaczną sytuacją podczas zawodów. Albo więc problem tkwi w prawie określanym przez Międzynarodową Federację Narciarską, albo... w błędnej interpretacji przepisów.
- FIS sformułował tylko "rekomendacje"! To nie jest tak, że wymaga kolejnych badań. Ale niestety daje to pole manewru dla organizatorów, którzy mogą robić, co chcą. W Engelbergu pokazaliśmy wyniki testów z Polski ważnych przez 72 godziny. I nikt nas więcej nie badał. A więc da się również tak to zorganizować - mówi dyrektor w PZN.
Pozytywnym akcentem burzy w światowych skokach jest fakt, że żadna z ekip startujących w Oberstdorfie nie miała pretensji do Polaków.
- Każdy z ich przedstawicieli powiedział, że powinniśmy dostać szansę, jeśli test będzie z wynikiem negatywnym. Niemcy co prawda zwracali uwagę, że mieli Geigera zakażonego, ale przecież Karl miał pozytywny wynik po powrocie do domu. A tutaj cały nasz zespół musiałby zostać wykluczony. Sytuacja była więc zupełnie inna. Dobrze, że wszystko mamy już za sobą - kończy Małysz.