W 2018 roku Mika Kojonkoski podjął się - wydawałoby się - niemożliwego zadania. Miał nauczyć Chińczyków skakać na nartach i sprawić, by podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie, w 2022 roku, nie byli tylko tłem dla rywali. Wydawało się, że jest na dobrej drodze do tego. Sam mówił ostatnio w fińskich mediach, że wszystko idzie lepiej, niż się spodziewał.
Ale to by było na tyle. Kojonkoski nie jest już trenerem reprezentacji Chin. O zwolnieniu dowiedział się... telefonicznie. Potwierdził to w rozmowie z portalem yle.fi. - Szef skoków w Chinach stwierdził, że zawodnicy są pod zbyt dużą presją - przekazał szkoleniowiec.
To najprawdopodobniej efekt wydarzeń, które miały miejsce w Klingenthal - podczas finałowych konkursów Letniego Grand Prix. Chinki rzekomo przystępowały do zawodów ze łzami w oczach.
- Byłem surowy, jeśli chodzi o moje metody szkoleniowe. Przekazałem, że jeśli nie będą one akceptowane, możemy zakończyć współpracę. Godzinę później dostałem telefon, że to koniec - opowiedział Kojonkoski fińskim mediom. Fin nie wie jednak do końca, co spowodowało łzy zawodniczek.
Z kadrą Chin pożegnali się także współpracownicy Kojonkoskiego - Janne Ylijarvi i Janne Happonen. Projekt przygotowania chińskich skoczków do igrzysk olimpijskich stanął pod wielkim znakiem zapytania. Według relacji mediów, niektórzy zawodnicy - gdy dowiedzieli się o zwolnieniu Kojonkoskiego - od razu zapowiedzieli, że rzucają skoki.
- Z jednej strony jestem rozczarowany, z drugiej odczuwam ulgę, bo wystarczająco dużo było kłopotów wokół tego wszystkiego. Im lepsi stawali się skoczkowie, tym więcej było problemów - zakończył były już trener reprezentacji Chin.
Czytaj także:
- Skok na kasę Graneruda. Norweg rozbił bank
- Co za skok! 13-latek zadziwił świat [WIDEO]
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za gol w Polsce! Można oglądać godzinami