Gorąco było w piątek w Wiśle. W kwalifikacjach Kamil Stoch skoczył na odległość 122,5 metra. Po tej próbie nie do końca był zadowolony, ale za chwilę spojrzał w tablicę wyników. Gdy nie zauważył swojego nazwiska w klasyfikacji, przez chwilę myślał, że jest zdyskwalifikowany.
Po skoku trzykrotny mistrz olimpijski udał się na kontrolę sprzętu, którą przeprowadził Mika Jukkara. Adam Małysz w rozmowie z "Faktem" odsłonił kulisy całej sprawy. Okazuje się, że ktoś musiał donieść na Polaków ws. nieregulaminowego sprzętu.
- Ktoś zakapował do FIS, że mamy niedozwolone kombinezony. Chodzi o tak zwany dzióbek w kroku, który jest niedozwolony w kombinezonach. Oczywiście zawodnicy zostali zmierzeni i wszystko jest w porządku. Nie wiem, skąd takie insynuacje - powiedział dyrektor sportowy PZN.
ZOBACZ WIDEO: To powiedział prezes PZN Małyszowi w dniu urodzin. Zdradził reakcję mistrza
Wytłumaczenie jest jednak prostsze niż się wydaje. W momencie, gdy Stoch usiadł na belce startowej zawiesił się oficjalny system wyników FIS. Zresztą nie pierwszy raz w tym sezonie. W takiej sytuacji znalazł się nie tylko Stoch, ale kilku innych zawodników. Obyło się na strachu.
- Sam kontroler przyznał się, że otrzymał taki sygnał i musiał to sprawdzić. To znaczy, że ktoś musiał donieść do FIS. Niczego jednak nie ukrywamy. Dlatego wszyscy poddali się kontroli i wszystko jest w porządku - zaznaczył Małysz.
Polscy kibice nie mieli wiele radości podczas weekendu Pucharu Świata w Wiśle. W niedzielnych indywidualnych zawodach najlepiej spisał się Kamil Stoch, ale 11. miejsce nie zadowala zarówno fanów, jak i samego zawodnika.
Czytaj także:
Norweg ostro skrytykowany. "Brutalnie męczy się na skoczni"
Trener Polaków sfrustrowany. "Przykro mi"