To jest ten czas. Potrzeba kategorycznego ruchu

WP SportoweFakty / Kacper Kolenda / Na zdjęciu: Michal Doleżal
WP SportoweFakty / Kacper Kolenda / Na zdjęciu: Michal Doleżal

Niedzielne wieczorne spotkanie Adama Małysza, Apoloniusza Tajnera i Michala Doleżala ma skutkować planem naprawczym dla polskiej kadry. W Wiśle, na własnym terenie, powinno być znacznie lepiej. To jest czas na alarm w reprezentacji Polski.

Po słabych wynikach w Niżnym Tagile i Ruce, czwarte miejsce w konkursie drużynowym wydaje się niezłym rezultatem. Ale kiedy wydawało się, że w Wiśle przyjdzie przełamanie, w niedzielę Polacy znów zaprezentowali się poniżej oczekiwań. Mimo że nasi dysponowali poszerzoną pulą startową, do serii finałowej awansowało zaledwie trzech skoczków. Najlepszy z nich, Kamil Stoch, był 11.

Coś umyka

- Na pewno nie tak to miało wyglądać, ale co zrobić? Tak jest, trzeba to zaakceptować i starać się dalej. Technicznie wiem, nad czym mam pracować. I będę pracować. W sobotę moje skoki były dużo lepsze, a dziś nie do końca było tak, jakbym chciał. Ale co zrobić? Takie są skoki - komentował w niedzielę swoje próby Piotr Żyła.

Nawet on nie miał ochoty na żarty. Jeszcze w sobotę rozmawiał z dziennikarzami po staremu - merytoryczne zdania przeplatał śmiechem. Atmosfera pod skocznią była stosunkowo dobra. Natomiast w niedzielę zobaczyliśmy u Żyły więcej powagi niż przez cały ostatni sezon.

ZOBACZ WIDEO: Na kim wzoruje się polski talent? Zaskakująca odpowiedź 18-latka

- Jeśli chodzi o mnie, wszystko jest w porządku. Ale chciałoby się więcej. I chcę więcej. Kibice na to zasłużyli, bo atmosfera w Wiśle była wspaniała. To czysta przyjemność wziąć udział w tych zawodach, ale czuję, że czegoś brakuje. Coś mi umyka. To bardzo nieduża rzecz, która robi różnicę - przyznał z kolei Kamil Stoch.

Dodał, że nie skacze bardzo dobrze czy świetnie. Ale uważa, że jest "w porządku". Dobre skoki bowiem, jeśli są, cały czas dają mu czołówkę.

- Potrzeba może więcej swobody, luzu, płynności, może więcej pewności siebie i wiary. Takie elementy potrafią wpłynąć na to, że z 13. lub 10. miejsca ląduje się na trzecim albo pierwszym. Wierzę w to. Nie po to harowałem przez całe lato, żeby teraz zwiesić głowę i mówić, że jest tragicznie - zaznaczył lider polskiej kadry.

Spotkanie na szczycie

Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, postawił sprawę jasno i kategorycznie. Słane wyniki Polaków sprawiły, że jego wypowiedzi są jednoznaczne i mniej delikatne niż kiedykolwiek. Rezultaty podopiecznych Michala Doleżala wprost nazywa słabymi.

- Wydawałoby się, że gorzej być nie może, liczyliśmy, że się podniosą, ale w Wiśle znów było słabo, o ile nie jeszcze słabiej. Wyraźnie szwankuje technika. I to u każdego z zawodników. Czyli to dotknęło całą grupę. Spotykamy się wieczorem z Adamem Małyszem i Michalem Doleżalem. Spróbujemy ustalić jakieś środki naprawcze, czy dalszy tok postępowania. Przyszedł czas, żeby coś zrobić, naprawić sytuację. Naprawdę nie trzeba wiele - mówił w niedzielę prezes.

W podobnym tonie wypowiada się dyrektor sportowy w PZN. Małysz sam nastawiał się na wyraźną poprawę.

- Niby jest progres, przed konkursem nikt nie liczył, że będziemy w pierwszej szóstce, a byliśmy czwarci. Ale niedosyt pozostaje. Dziś można było przypuszczać, że przynajmniej połowa z jedenastki dostanie się do trzydziestki. Bo skoki w kwalifikacjach były niezłe. Nie ma co być zadowolonym z takiego konkursu. Nie wiem, co jest grane. Jeśli byśmy wiedzieli, to byłaby poprawa. Liczę na to, że trenerzy wiedzą, co jest grane. Zawodnicy mają zupełnie inne czucie, niż powinni mieć. To jest główny problem - twierdzi Małysz.

Czego potrzebują Polacy? Dyrektor w PZN przypomina, że kiedy miał problemy z formą, odpuszczał konkursy. Po tygodniu było już znacznie lepiej.

Oczyścić głowę

- W domu, u siebie, zawsze chcemy pokazać się lepiej. Dlatego też jest mi przykro. Wiemy, że kibice są za nami i chcemy dla nich skakać dobrze. Wisła i Zakopane to specjalne zawody. Teraz muszę oczyścić głowę i emocje. Dopiero wtedy będzie można myśleć i dyskutować o formie kadry - podkreślił po konkursie indywidualnym Michal Doleżal.

Wizje programu naprawczego trenera Polaków a dyrektora i prezesa są nieco odmienne. Wydaje się, że Tajner i Małysz sugerują spokojny trening i może nawet konieczność odpuszczenia konkursów Pucharu Świata, aby w spokoju trenować. Doleżal twierdzi, przynajmniej w przypadku Kubackiego, że taka ewentualność nie jest potrzebna, a zawodnik spokojnie może naprawiać błędy, walcząc o punkty.

Co ciekawe, jeszcze w niedzielę Doleżal ogłosił, że do Klingenthal, na następne konkursy PŚ, Kubacki nie pojedzie. Zresztą nie tylko on. Do Niemiec wybierają się bowiem Stoch, Żyła, Zniszczoł i Wąsek. Reszta ma trenować w Ramsau pod okiem Macieja Maciusiaka i Grzegorza Sobczyka.

Na rozmowy o przyszłości Czecha na stanowisku głównego trenera kadry jest za wcześnie. Poza tym skoki narciarskie to nie piłka nożna, gdzie trenera bez większych problemów można zwolnić w trakcie sezonu. Okres przygotowawczy nadaje kierunek rozwojowi skoczków i startom w zimie, a podejście do skoków i niuanse techniczne różnią się u poszczególnych trenerów. Stąd zmiana trenera w środku sezonu, o której rozmawia już część kibiców, mogłaby sporo namieszać w pomysłach Polaków na swoje skoki.

Jednak kontrakt Doleżala kończy się już po trwającym sezonie. A jeśli tak, można rozmawiać, jaką wizję rozwoju zaoferować polskim skoczkom. Jeśli jednak w trakcie sezonu, a przede wszystkim przed igrzyskami olimpijskimi, Polacy wrócą na właściwe tory, o ewentualnym zwolnieniu Doleżala nikt nie będzie rozmawiać. A spokój jest potrzebny nie tylko kibicom, ale przede wszystkim samym skoczkom.

Czytaj także:
Norweg ostro skrytykowany. "Brutalnie męczy się na skoczni" >>
Trener Polaków sfrustrowany. "Przykro mi" >>

Źródło artykułu: