"Tyle się zmieniło. Pięknie!" - mówił na kanale Legii Warszawa Kenneth Zeigbo, który wrócił do naszej stolicy po wielu latach.
Cofnijmy się jednak o grubo ponad 20 lat. W 1997 roku nikomu nieznany nigeryjski napastnik trafia do Legii z rodzimej ligi. Ma zaledwie 20 lat, ale już na początku swojej kariery w Legii strzela zwycięskiego gola w Superpucharze z Widzewem Łódź (2:1). Fani od razu go pokochali, a na targowiskach w całej Polsce można kupić koszulkę z jego nazwiskiem.
- Strzeliłem piękną bramkę, wygraliśmy z Widzewem 2:1, a kibice oszaleli na moim punkcie. Nie musiałem płacić w restauracjach, fani śpiewali piosenki na moją cześć. Wiedziałem, że nie mogłem lepiej trafić na początek mojej kariery w Europie - mówił po latach "Przeglądowi Sportowemu".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ale słodziak! Skradł serce piłkarza Legii
Zeigbo na Łazienkowskiej grał tylko przez rok. Czarował w rundzie jesiennej, gdy zdobył pięć goli w ekstraklasie. Wiosną nie dołożył już żadnego, ale mimo to pojawiło się zainteresowanie ze strony włoskiej Venezii. Legia sprzedała go za 1,8 mln dolarów i Zeigbo więcej w Polsce już nie zagrał.
Teraz wrócił do naszego kraju, aby rozmawiać z Legią na temat współpracy. - Wracam z pewnym projektem. Chcę o nim porozmawiać z władzami Legii. Chodzi o pozyskiwanie piłkarzy z Afryki - przyznał.